Maleńki
płomyk zaczął pełgać po ułożonym w równy stosik drewnie sprawiając, że już po
chwili zajęło się wesoło trzaskającym, czerwono-pomarańczowym ogniem rzucającym
odblask na śpiącego chłopca. Pokój powoli zaczął napełniać się lubianym przez
wszystkie istoty, z wyjątkiem Królowej Śniegu, ciepłem. Mite uśmiechnął się do
siebie i wstał, otrzepując ręce. Trzeba się zabrać za budzenie blondyna.
– Paniczu! – powiedział, szturchając go delikatnie w
ramię. Fanuviel zamruczał protestująco i odwrócił się do niego tyłem,
naciągając kołdrę na głowę. Kotołak westchnął. Młody de Luxeliliar uwielbiał
długo spać, więc wyciągnięcie go o siódmej rano z łóżka wcale nie jest takim
prostym zadaniem. Nawet dla tak sprytnego kociaka jak on. Stanowczym ruchem
odgarnął kołdrę i zaczął muskać puszystym ogonem lekko zarumieniony policzek
aniołka. Złotowłosy mruknął coś niezrozumiałego i odwrócił się na drugi bok,
naciągając ciepłą pościel po same uszy.
– Paniczu, wstawaj. – Mite złapał go za nos i chwilę
przytrzymał. Chłopak chrapnął, ale nadal się nie obudził. – Paniczu, musisz
wstać, bo inaczej spóźnisz się na lekcje z panem Ravenem! – krzyknął mu prosto
do ucha. Niebieskooki momentalnie poderwał się z łóżka, zderzając się czołem ze
swoim przyjacielem.
– Au, Mite – jęknął, rozcierając sobie głowę.
Zielono-złote oczy z pionową źrenicą zabłysły radośnie. – Która godzina?
– Piętnaście po siódmej – odparł służący, siadając na
łóżku obok chłopaka i mierzwiąc mu złociste włosy. W normalnych warunkach
zostałby za takie zachowanie ukarany i wyrzucony z pracy, ale Fanuvielowi to
nie przeszkadzało. Znał kotołaka praktycznie od dziecka i łączyła ich stara,
wypróbowana przyjaźń.
– Przecież jeszcze jest noc! – ziewnął niebieskooki,
niemrawo wygrzebując się z łóżka. – Dalibyście pospać człowiekowi.
– Po pierwsze, nie jesteś człowiekiem, tylko heksą z
przewagą krwi anielskiej – upomniał go Mite, a chłopiec zabawnie nadął
policzki, robiąc oburzoną minę. – Po drugie, pan Raven kazał ci stawić się na
dole o ósmej, a ty nawet nie zjadłeś śniadania – dodał, wciskając mu w ręce
świeże ubrania.
– Nie muszę jeść śniadania! – krzyknął buntowniczo anioł
zza drzwi.
– Owszem musisz, żeby stać się silnym wojownikiem –
pouczył go kotołak, zmieniając błyskawicznie taktykę. Przynajmniej miał
pewność, że chłopak rzuci się na jedzenie. Dbał o Fanuviela jak o własnego
brata i zależało mu na jego zdrowiu. Kiedyś, gdy anioł miał dziewięć lat, omal
nie dostał histerii, kiedy malec zemdlał. Rafael stwierdził, że de Luxeliliar
za mało je i od tej pory Mite wciskał niejadkowi wszelkimi sposobami posiłki.
Zamek
szczęknął i zza drzwi wychyliła się rozczochrana głowa o włosach barwy miodu.
– Myślisz, że mistrz nauczy mnie magii? – spytał, szeroko
otwierając oczy. Kotołak uśmiechnął się. Magia od zawsze była pasją chłopaka,
całe dnie potrafił spędzać na zmuszaniu słodkimi minkami wujka Razjela, aby
pokazywał mu magiczne sztuczki. Anioł kiedyś nawet próbował nauczyć go prostych
zaklęć, ale chłopiec był za mały, żeby je sobie przyswoić.
– Oczywiście, że tak – odparł Mite. – Każdy heksa
posługuje się czarami.
– Naprawdę? Ale... ale na nigdy nie mogłem się nauczyć! –
jęknął Fanuviel.
– Bo nie byłeś na tyle dojrzały. Teraz pokazało się
znamię. To znaczy, że jesteś gotowy. Twój mistrz jest doskonałym wojownikiem i
czarodziejem, nauczy cię wszystkiego – powiedział zielonooki, mrużąc je w
bardzo koci sposób. Pionowa źrenica zwężyła się figlarnie.
Znamię.
Blondyn dotknął okolic swojego lewego biodra. Tam, gdzie kilka miesięcy temu
pojawił się znak, świadczący o tym, że młody aniołek również jest heksą. Czarna
gwiazda o sześciu wierzchołkach z ozdobną literą H pośrodku. Wyglądał na tatuaż
zrobiony w bardzo intymnym miejscu, ale błękitnooki nie przypominał sobie aby
kiedykolwiek takowy robił, więc bardzo przestraszył się odkrywając podczas kąpieli,
że na jego ciele pojawił się jakiś dziwny wzór. Dopiero poźniej bardzo dumny
Gabriel poinformował go, że oznacza to o jego przynależności do heks. Na co
dzień znamię zostawało bezpiecznie ukryte przez materiał bokserek oraz spodni.
Służący
chwycił szczotkę i zaczął delikatnie rozczesywać jasne, pachnące pasma. Jego
kocie zmysły momentalnie wyczuły miodowy zapach szamponu i lawendowy aromat
mydła, którego chłopiec używał. Do tego dochodził specyficzny, słodki, ale nie
odurzający zapach charakterystyczny tylko dla aniołów.
– Ty też używasz magii? – spytał jak zwykle ciekawski
Fanuviel.
– Nie – odparł kotołak, poprawiając mu kołnierzyk czarnej
koszuli.
– Dlaczego? Przecież jesteś istotą magiczną.
– Ale to nie oznacza, że umiem używać czarów – wyjaśnił z
uśmiechem Mite, poprawiając złociste włosy, które mimo jego zabiegów nadal
sterczały niesfornie we wszystkie strony. W końcu dał spokój.
– Chodź, zaprowadzę cię do jadalni. Śniadanie już pewnie
jest gotowe – powiedział, biorąc chłopca za rękę.
– Skąd wiesz, gdzie to jest? – zapytał de Luxeliliar.
– Rozejrzałem się wczoraj trochę po domu – kotołak
wyszczerzył ostre ząbki w uśmiechu. – A poza tym, czuję zapach jedzenia.
Doszli
pod wielkie, dębowe, dwuskrzydłowe drzwi. Mite pchnął je, wprowadzając chłopca
do jadalni, która była pusta. Na stole stała tylko zastawa, wypełniona
wyśmienitymi daniami.
– Zjesz ze mną? – poprosił niebieskooki. W jego domu w
Serafinraelu zwykle jadali wspólnie w jadalni lub jego pokoju. Kociooki
pokręcił głową.
– Nie mogę – odparł.
– Daj spokój, nikt nie patrzy – prychnął blondyn,
siadając. Podsunął mu swoje mleko, na widok którego aż popłynęła chłopakowi ślinka. Zastrzygł śmiesznie uszami, a
Fanuviel zachichotał. Puszysty, długi ogon poruszał się niespokojnie.
– To nie jest śmieszne – syknął, bardzo przypominając w
tym momencie kota. Blondynek zaśmiał się jeszcze głośniej.
– Jest – powiedział. – Wsuwaj.
Z
uśmiechem patrzył jak kotołak w ekspresowym tempie pochłania mleko, a potem
patrzy się łakomie na tuńczyki leżące bezwstydnie na półmisku. Zjadł wszystkie,
a potem odchylił się na krześle i zaczął mruczeć. De Luxeliliar wybuch
śmiechem, chowając twarz w filiżance z herbatą.
– Ha. Ha. Ha – prychnął obrażony Mite, nie przestając
mruczeć. Fanuviel niemal dusił się ze śmiechu jeszcze przez pięć minut, aż w
końcu kotołak kazał poderwać mu szanowne siedzenie z krzesła.
Zaprowadził
go do sali, w której wczoraj rozmawiał z mistrzem. Kiedy tylko przekroczył
próg, od razu mimowolnie przypomniał sobie każdy, nawet najmniejszy gest
czarnowłosego, każde uniesienie brwi i kpiące wykrzywienie kształtnych warg.
Zarumienił się lekko, gdy zdał sobie sprawę z tego, że młodemu aniołowi nie
przystoi myśleć w taki sposób o własnym mistrzu. W pomieszczeniu nie było
wampira, za to unosił się delikatny zapach jego ciała. Wiedziony instynktem
usiadł w obitym purpurowym materiałem fotelu o rzeźbionych nogach i wysokim
oparciu, tym samym, w którym siedział wczoraj Raven. Wciągnął nosem powietrze,
rozkoszując się słodkim, niemal niezauważalnym aromatem. Zaczął wpatrywać się
niecierpliwie w wiszący na przeciwległej ścianie zegar. Miał wiele różnych cech
i zalet, ale cierpliwość zdecydowanie do nich nie należała. Prawdopodobnie
właśnie dlatego nigdy nie był w stanie przyswoić sobie żadnego zaklęcia. Z
braku innego zajęcia zaczął podziwiać urządzony z
klasą i smakiem pokój. Wczoraj nie miał na to czasu, pochłonięty do reszty
swoim nieprzeciętnym mistrzem, ale teraz nie było w pobliżu Ravena, więc mógł
zapoznać się z otoczeniem.
W środku
znajdował się zestaw wypoczynkowy, składający się z dwóch wygodnych kanap
obitych czarną skórą, kilku foteli i niskiego, rzeźbionego z wiśniowego drewna
stolika. Pod ścianą stał rząd regałów wypchanych po brzegi pięknymi książkami w
bajecznie drogich, skórzanych, ozdabianych klejnotami oprawach. Między dwoma
łukowymi oknami wisiał portret przedstawiający piękną kobietę w fioletowej
sukni wyszywanej perłami, z pokaźnym dekoltem ukazującym obfity, ale bardzo
kształtny biust. Miała intensywnie zielone oczy, orzechowe długie loki i
uroczy, subtelny uśmiech. Na szyi miała wisiorek heks z fioletowym H, a na
palcu dosyć duży pierścionek ze srebra z liliowym, iskrzącym się kamieniem.
Ciekawe
kto to?, pomyślał blondyn, podchodząc bliżej. Jego dziewczyna?
Pogapił
się chwilę na obraz, dochodząc do wniosku, że tak pięknej kobiety nie widział
jeszcze nigdy w życiu. Nawet wśród anielskich arystokratek słynących z urody.
Potem wrócił na swoje miejsce, rozsiadając się wygodnie w fotelu. Ósma już
dawno minęła, ale nigdzie nie było ani śladu mistrza. Westchnął z irytacją i
zaczął obgryzać paznokcie, pomimo że Mite kategorycznie mu tego zabronił.
Starannie
przyciął zębami wszystkie pazurki i z braku pomysłów zaczął żuć przydługi
kosmyk swoich złocistych włosów. Zawsze tak robił, kiedy był zdenerwowany lub wybitnie
mu się nudziło. Teraz odczuwał i jedno i drugie.
Przecież
kazał mi przyjść na ósmą, myślał ze złością. Na zegarze było już po jedenastej.
Czyżby coś mu się stało?
Wstał i
zaczął dreptać wzdłuż regałów z książkami. Przesuwał pieszczotliwie palcami po
grzbietach, przechylając lekko głowę, aby odczytać wykaligrafowane napisy.
Uwielbiał czytać i z dumą zauważył, że rozpoznaje większość z powieści i
wierszy. Były tam również nieznane mu księgi dotyczące magii i nauki,
encyklopedie, słowniki, książki o medycynie i wróżbiarstwie oraz parę
publikacji z innych dziedzin. Zarumienił się mocno, widząc dosyć opasły tom
Kamasutry i błyskawicznie przeszedł na drugą stronę pokoju, zatrzymując się
ponownie przed obrazem. Z niewiadomych przyczyn przyciągał go jak magnes. W
zamyśleniu wyciągnął dłoń i dotknął ostrożnie palcem malowidła, wyczuwając
chłód i śliskość farby olejnej.
– Podoba ci się? – usłyszał chłodny, ale zabarwiony lekką
ironią głos. Ze zdziwienia aż podskoczył, oblewając się szkarłatnym rumieńcem.
Przy
drzwiach stał Raven, obserwując go spod przymrużonych powiek z leniwym
uśmiechem na ustach. Miał dzisiaj na sobie wąskie, czarne spodnie, eleganckie
buty i czarną, aksamitną koszulę z czerwono-srebrnym haftem przedstawiającym
smoka. Na szyi dyndał mu wisiorek podkreślający jego przynależność do heks.
– Miałeś być o ósmej! – powiedział lekko urażonym tonem
chłopak, zapominając chwilowo o swojej nieśmiałości. Obserwował, jak piękne,
szkarłatne oczy mrużą się jeszcze bardziej, tworząc wąskie szparki i zrozumiał
swój nietakt. – Mistrzu – dodał szybko. Rosamarth uśmiechnął się lekko z
zadowoleniem.
– Będziesz mnie teraz uczyć, mistrzu? – spytał cicho
chłopak, a jego policzki zaróżowiły się lekko.
– Uczę cię cały czas – odparł brunet, siadając w swoim
fotelu.
– Ale obiecałeś wczoraj, że od dziś zaczniemy lekcje,
mistrzu! – zaprotestował blondyn, siadając w fotelu naprzeciwko.
– Nic takiego nie obiecywałem – zauważył złośliwie
czerwonooki, patrząc, jak błękitne oczy chłopca zachodzą mgiełką zawodu. – A
dzisiaj już przeprowadziliśmy lekcję cierpliwości – dodał, oglądając swoje
wypielęgnowane, czarne paznokcie. Blondyn natychmiast spróbował ukryć swoje
poobgryzane, co brunet i tak zauważył.
– Cierpliwości? – powtórzył, patrząc na mistrza ze
zdziwieniem.
– Dokładnie. Coś, czego ci brakuje, a nad czym będziemy
ćwiczyć – powiedział Raven, kierując na niego spojrzenie przenikliwych oczu.
Fanuvielowi zrobiło się zimno i gorąco na raz. – Cierpliwość jest niezbędna,
aby nauczyć się magii.
Na słowo
„magia” lazurowe oczy momentalnie zaświeciły. Rosamarth zaśmiał się cicho.
– Zanim zacznę cię uczyć czegokolwiek, musisz wiedzieć, że
zawsze możesz zrezygnować i rzucić to w cholerę. Jeśli jednak chcesz, żebym cię
uczył, musisz obiecać mi posłuszeństwo, solidność i wytrwałość. Szkolenie
często może okazać się trudne i bolesne – powiedział, ale oczęta blondyna
lśniły z uporem i determinacją.
Raven
wstał płynnym, pełnym gracji ruchem i podszedł do wiszącego na ścianie portretu
kobiety. Blondyn obserwował każdy jego krok, zazdroszcząc mu tej kociej
zwinności i lekkości. On sam często potykał się i przewracał nawet na drodze
prostej.
– Zainteresował cię ten obraz, co? – spytał nie odwracając
się. – To Lara de Arte. Pierwsza heksa i czarodziejka, to ona dała początek
sztuce czarodziejstwa. Większość zaklęć, rytuałów i eliksirów to wyniki jej
eksperymentów. Dla nas, dla heks, jest kimś w rodzaju patrona albo założyciela.
Dlatego trzymamy jej portrety w domach. Wyjątkowo piękne dzieło Asmodeusza wisi
nawet w Wielkiej Sali w pałacu Rady, tu w Lykorze.
– Była elfką? – wtrącił Fanuviel, obserwując jej
regularne, urocze rysy twarzy. Nie widział jednak szpiczastych uszu.
– Nie – zaśmiał się cicho Raven. – Urodziła się jako
zwyczajna kobieta, śmiertelniczka.
– Była z drugiej strony? – spytał zaskoczony niebieskooki.
Czarnowłosy pokiwał głową.
– To pierwszy i jedyny taki przypadek w historii. Potem
jednak zamieszkała po naszej stronie i wyszła za ówczesnego króla wampirów.
– To znaczy, że...
– Tak. Jestem jej potomkiem. – Uśmiechnął się lekko brunet.
Anioł aż
uchylił z wrażenia usta, ale zaraz potem zaczął wodzić spojrzeniem między swoim
mistrzem, a obrazem, wyłapując podobieństwa. Raven był tak samo piękny jak ona,
mieli niemal identyczny kształt oczu i nosa.
– Skończyłeś się już gapić? – Drwiący głos przywrócił go
do rzeczywistości. Zarumienił się i spuścił głowę, a wampir zachichotał lekko.
Uroczy
jest, kiedy się tak rumieni, stwierdził w myślach.
Nagle
blondyn poderwał do góry głowę, niemal zderzając się z mistrzem czołem. Czerwonooki stał pochylony, wpatrując
się w jego twarz z bardzo bliskiej odległości. Zbyt bliskiej. Fanuviel widział
rubinowe błyski w jego oczach oraz kuszącą, bladą skórę ust. Na swoich wargach
czuł zimny, słodki oddech dziewiętnastolatka. Odskoczył jak oparzony, a Raven wykrzywił
usta w kpiącym uśmiechu.
– Możesz już iść, zjemy dzisiaj razem obiad o czternastej
– powiedział, prostując się. Ponownie miał na twarzy ten wyraz lekko
rozbawionego znudzenia przesączonego cynizmem. Blondynek ukłonił się i poszedł
w stronę drzwi.
– Aha, jeszcze coś. Na tym fotelu – brunet wskazał długim
palcem na mebel – siedzę tylko JA. A służba nie jada w moich jadalniach –
powiedział Rosamarth, machając ręką na znak, że może już sobie iść. Bardzo
czerwony na twarzy blondyn wyszedł, niemal potykając się o próg. Raven wywrócił
oczami i wyciągnął z regału jakąś książkę, siadając na parapecie i zatapiając
się w lekturze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz