sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 54

Rozdział jest surowy i bez korekty, chyba ciąży na mnie jakieś fatum, bo nie mogę dojść do porozumienia w kwestii bety. Stąd moje kolejne pytanie: Czy ktoś chciałby zająć to jakże chlubne stanowisko? Oferuję wdzięczność, miłą współpracę z wielką MNĄ, sławę, prestiż, doskonałe referencje, tłumy fanów, a jak podacie adres, to jeszcze lizaka doślę.

No, śmiało. Uratuj ktoś. (Piśmienniczy ktoś, jeśli wolno dodać.)

Za błędy przepraszam, za zwłokę również. Ale do tego ostatniego to już chyba powinniście być przyzwyczajeni niestety. 

PS. Trzy dni temu skończyłam osiemnastkę, ergo od trzech dni mam prawo czytać swojego bloga. Jest progres!



               Na Darkena, jako brata gospodarza, spadł niezbyt przyjemny obowiązek witania w drzwiach gości. Czatował przy nich już od dobrych trzydziestu minut, skubiąc bezmyślnie rękaw swojej marynarki i sprawdzając, czy ktoś według legend technicznie martwy może faktycznie umrzeć. Z nudów.
- Przecież nie musisz tu sterczeć – burknął Fanuviel. Solidarnie dotrzymywał mu towarzystwa.
                Darken wzruszył ramionami.
- A co innego mam robić? Raven się stroi, Miruviel szaleje, albo na odwrót, służba dostaje kręćka, sprzątają, gotują, polerują to, co jeszcze wygląda, jakby nie było wystarczająco wypolerowane i wprowadzają atmosferę chaosu – westchnął cierpiętniczo. Wyglądał jak zmęczona życiem, omdlewająca dziewica i tylko błysk jego oczu sugerował, że cała sytuacja go jednak bardziej bawi niż nudzi.
- Miruviel już jest? – zdziwił się anioł. Dawno już nie widział półwampirzycy i, pomny na to, co działo się z nim przy ostatnim spotkaniu, trochę się bał. Zwłaszcza że i do niej musiały dotrzeć pewne wieści.
- Dzisiaj przyjechała z Thornhearts. Twierdzi, ze strasznie się za tobą stęskniła. A przynajmniej tak właśnie rozgłasza każdemu, kto chce jej jeszcze słuchać.
- To mogła się przywitać. Przecież tu mieszkam.
- Nie mogła. Sam rozumiesz, to kobieta. Bejca na włosy, szpachla na buzię, jad kiełbasiany pod skórę, gorset ściśnięty jak baleron na cycki, na paznokcie żywica tolueno-sulfonamido-formaldehydowa i dopiero wtedy można się pokazać ludziom.
                Fanuviel aż rozdziawił usta.
- Żywica jaka?!
                Darken wyszczerzył ostre, wampirze zęby.
- Nie mam pojęcia, co to takiego jest, oprócz tego, że składnik lakieru do paznokci. Nie śmiej się, to jeden z moich najlepszych tekstów na podryw.
- Podryw?
- „Na intelektualistę”.
                Anioł wydął wargi. Dokładnie wtedy ktoś zaczął dobijać się do głównych drzwi. Niemalże sfrunął z balustrady schodów, na której od dłuższego czasu balansował. Już?! Przecież na przybycie gości było o wiele za wcześnie!
                Bez namysłu rzucił się w stronę drzwi, tylko po to, by zaraz stanąć twarzą w twarz z Ragnarokiem. Smok uśmiechnął się szeroko i przepchnął przez otwarte zapraszająco skrzydło, dźwigając ogromny bukiet róż.
- No proszę – oświadczył wesoło. – Gospodyni drzwi otwiera. Tak, jak powinno być… Stara szkoła, ech. Fan, kochanie, przesuń się, robisz zator.
                Posłusznie odsunął się. Róż było chyba z pięćdziesiąt, zgrabnie spiętrzonych i ułożonych falami kolorystycznymi od kremowej bieli na czubku, przez odcień herbaty, bladego, rachitycznego różu, aż do bezczelnie burdelowej, krwistej czerwieni.
- Dla Ravena?
- Nie – prychnął smok. – Dla Mite. Gdzie jest?
                Anioł i wampir wymienili spojrzenia.
- W kuchni – odpowiedzieli jednocześnie. Ragnarok wywrócił oczami.
- Wiecie, że to podpada pod wykorzystywanie pracownika za najniższą krajową?
- On sam chciał pomóc – bąknął Fanuviel. – To w Lykorze w ogóle jest jakaś średnia krajowa?
- Nie ma. No właśnie o to chodzi, że nie ma – wyburczał, wymijając ich w stronę korytarza będącego zarazem najkrótszą drogą prowadzącą do kuchni.
                Trzasnęły drzwi.
                Zostali sami.
- Pytałem poważnie – co z tą średnią krajową? Lykor to w ogóle kraj?
- Wolne miasto. Ragnarok mówił prawdę, naprawdę jej nie ma. – Darken błysnął uśmiechem. Z czupryną intensywnie rudych, wręcz pomarańczowych włosów, licznymi kolczykami, trupiobladą twarzą i znikomym makijażem bardziej przypominał wokalistę punkowego, niż poważnego i statecznego odźwiernego.
                Sam zawisł na barierce. Głową w dół, jak przerośnięty, rudy nietoperz.
- Niby jak ma być, skoro tu mieszka sama burżuazja i jej służba? Nikt właściwie nie pracuje. Wszyscy się koncertowo opieprzają.
               
***

                A jednak nie opieprzali. Przynajmniej służba Ravena pokazywała klasę oraz fakt, że nie ciągnie od pracodawcy pieniędzy za zbijanie bąków. Wszystko lśniło. Ustawione stoły same w sobie były dziełami sztuki, nosząc na sobie jeszcze mniejsze dzieła. Popisy kulinarne kucharzy i ich asystentów.
                Piętrowy tort na samym środku sali. Kogoś najwidoczniej poniosła finezja razem z poczuciem humoru, bo na obszarpanej, piernikowej skarpie, tuż nad samym jeziorem truskawkowego musu, zwisał posępny, czekoladowy zamek Draculi. Fanuviel przełknął ślinę. Od czasu snu, w którym próbował go uśmiercić labirynt topiącej się czekolady, jakoś unikał tego typu rozkoszy.
                Ktoś się cholernie narobił, siejąc wokół zamku gęstym lasem drzew z czarnej lukrecji. Magicznie zawieszono lewitujący w powietrzu księżyc z marcepana i stado krążących bez ładu i składu, ciasteczkowych nietoperzy. Szemrała fontanna. Ciągnęło aromatem od wazy z pączem.
- Gdzie jest Raven? – szepnął Fanuviel. Musiał stawać na palcach, by dosięgnąć do ucha Darkena, a inaczej by się nie usłyszeli.
                Tłok.
                Specjalnie na tę okazję otworzono salę balową. Goście tak czy inaczej rozpłynęli się po kilku gustownie urządzonych salonach, tarasach i ogrodzie, ale i tak panował tłok nie do opisania. Naprawdę wyglądało na to, że kto był w Lykorze i jeszcze żył, walił na przyjęcie.
                Inaczej się nazwać tego nie dało. Nie impreza, nie bankiet. „Przyjęcie”. Okazjonalnie łamane na bal.
- Zejdzie pewnie później i zaraz sobie pójdzie – odpowiedział mu na ucho wampir. – Nie znosi tej farsy. Ja zresztą też nie, ale to nie ja jestem potencjalnym następcą tronu. Mi nigdy takich urodzin nie wyprawiano.
                Anioł zerknął kątem oka.
- Zazdrościsz?
- Ja? – parsknął. – Coś ty, poszalał?! I co roku gościć białe kołnierzyki?
                Przesadzał. Białych kołnierzyków nie było.
                Były za to ozdobne szaty, wystawne suknie, fraki, marynarki, mundury, rękawiczki, pierścienie i szarfy. Całe morze cholernych szarf. Fanuviel ze swoją własną wziął ostateczny rozwód, oświadczając, że nigdy więcej jej nie założy.
                I powiedział to „Głosem Ojca”. Nikt specjalnie nie próbował mu stanąć na drodze. Teraz ubrany był elegancko, ale swobodnie i, co najważniejsze, całkowicie po swojemu. Zwracał na siebie uwagę jak goła dupa na pogrzebie, ale starał się to zignorować.
                Efekt był zabójczy.
                Włożył czarne, luźne spodnie do kolan i skórzane buty z wysokimi cholewami. Do tego biała, płócienna koszula i granatowa marynarka z miedzianą broszką w kształcie wielkiej kotwicy. Całości dopełniał przypasany srebrny sztylet, bardziej nadający się do nadziania sobie kawałka peklowanej wołowiny, niż do samoobrony. I kapelusz.
                Autentyczny, piracki kapelusz z czaszką, szeroki jak rozstaw nóg portowej kurwy. Cały strój idealnie pasował do czarnej opaski oraz pokazywał, jak wielki jest dystans chłopaka do samego siebie.
- Szczury lądowe, nie białe kołnierzyki – mruknął, salutując do swojej czaszki. Darken parsknął śmiechem.
                Właśnie wtedy zszedł Raven. Aniołowi aż mowę odebrało.      
                Jak zwykle na czarno. Jak zwykle niezwykły. Roztrzepane uroczo włosy wyglądały, jakby się nie czesał i coś podpowiadało blondynowi, że tak w istocie może być. Choć to zgoła niemożliwe, by wielki Rosamarth wyszedł gdziekolwiek bez idealnej fryzury. I makijażu.
                Fanuviel podszedł bliżej.            
                A jednak. Nie dopatrzył się ciemnych obwódek, cienia, niczego. Nawet ciemne rzęsy były długie, gęste i zakręcone jak wiertarka udarowa same z siebie. Bez ingerencji żadnego tuszu. Widok jeszcze bardziej niezwykły niż anioł w stroju pirata.
- Raven – szepnął kącikiem ust, stając tuż obok. – Za mało czasu?
- Chęci.
                Zerknął w dół, na jego dłonie.
                Nie miał lakieru na paznokciach. Nie miał żadnej biżuterii prócz prostego sygnetu, bransoletki i nieodłącznego wisiora z heksagramem.
- Jesteś piękny – szepnął, zanim w ogóle zdążył pomyśleć nad tym, co mówi. W nagrodę dostał spojrzenie wręcz puchnące od samozadowolenia.
                Naprawdę tak było lepiej.         
                Raven jako Raven, a nie imitacja cholera wie czego, wbita w czarne, ponure ciuchy, umazana czernią, zaobrączkowana i wykolczykowana. Wyglądał dużo lepiej bez tej maski na twarzy. I jeśli sądził, że brak tego, co Darken określił jako „bejca na włosach, szpachla na buzię i jad kiełbasiany pod skórę” ujmie mu wdzięku, to musiał być teraz cholernie zdziwiony.
                Tak samo jak i każdy obecny. Błyski oczu. Uśmiechy. Dziwne muśnięcia szyjek szampanowych kieliszków. Fanuviel rejestrował to wszystko. Płonące policzki, roziskrzone spojrzenia, języki ukradkiem zwilżające usta.
                Widział wszystko.
                Słyszał szepty i szelesty.
                I z jakiejś przyczyny… Nie to, żeby go to irytowało. Po prostu ten pirat mrużył swoje jedyne, ocalałe oko, błękitne jak całe Siedem Nieb dlatego, że z jakiejś przyczyny niesamowicie, niewyobrażalnie, nieopisanie wręcz…
                Go to wkurwiało.
                Nadmiar. Po prostu nadmiar zainteresowania Ravenem. I nie miało tu nic wspólnego to, że sam poszedł w odstawkę ze swoim ekstrawaganckim strojem. Te. Baby. Babiszony. I faceci. Oni się gapili.
                Jakby go zeżreć chcieli.
- Wyjdę stąd – mruknął, czując, że zaczyna się tu już dusić. – Muszę się przewietrzyć.
                Raven skinął głową. Nie musiał włamywać mu się do głowy, by wiedzieć, co chłopiec czuje. W tym momencie nie różnili się specjalnie odczuciami. Różne odcienie intensywnej zazdrości. Fale gorąca. I jedna myśl.
                Żeby tylko stąd wyjść.
                Fanuviel zniknął w tłumie. A Raven z westchnieniem zaczął swoją przemowę.

***

                Trochę to trwało. Przemowa o niczym, przerywana salwami równie pustego śmiechu. Pierdyliard toastów. Gratulacje, owacje, całowanie powietrza za uszami. Kwiaty, całe ciężarówki kwiatów. Jeszcze trochę toastów. Kawałki tortu i bezczelnie malutkie, eleganckie widelczyki ze srebra. Sam musiał zadbać o to, by podmienić Miruviel na platynowy.
                Odwdzięczyła się zbolałym uśmiechem. Cóż, siostra. Rodzina, jak by nie spojrzeć. Posłała mu buziaka w powietrzu i zniknęła, szeleszcząc długą, szmaragdową suknią. Ravena zaczynała boleć głowa.
                Jeden, jedyny plus – przynajmniej mimo szeroko otwartych drzwi i okien nie było mu zimno. Choć raz. Alkohol rozgrzewał krew. I rozmowy.
                Trochę więcej całowania powietrza przy policzkach i oddechy wionące ponczem. Ze zdziwieniem stwierdził, że niektórych ludzi nawet nie zna lub nie kojarzy. Nieważne. Oni też przecież tak bardzo mu gratulowali ukończenia lat dwudziestu.
                Jakby było czego.
                Rozglądał się ukradkiem, szukając złotej czupryny i pirackiej czapki. Sam powoli zaczynał dostawać szału. Nie to, żeby nie lubił imprez. Gustował w nich nawet ponad granicę dobrego smaku. Nie znosił natomiast oficjalnych przyjęć.
                Urodziny Ravena to już nie prywatna okazja do świętowania. W pewnych kręgach to wręcz jak święto narodowe. Zupełnie jakby był w Anglii i nagle odkrył, że jest królową Elżbietą. Stracił na chwilę czujność i dał się wciągnąć w kółeczko adoracyjne. Pojęcia nie miał, o czym rozmawiali, ale rozmawiał razem z nimi, ponad głowami tłumi wyglądając Fanuviela.
                Znalazł swojego brata, wciśniętego praktycznie w ścianę. W towarzystwie, o dziwo, Sabriela. Zielony demon uparł się, by włożyć uniform kelnera i roznosić zimne drinki.
                Wyglądali na pogrążeni w rozmowie.
                Dziwne.
- Pozwolicie, że was opuszczę? – odetchnął z ulgą, widząc Asmodeusza. Jego błękitna burza włosów jawiła mu się jak boja ratunkowa. – Muszę koniecznie zamienić kilka słów z Lucyferem.
                Oczywiście, że musiał.
                Oczywiście, że nie chcieli go wypuścić. Oczywiście, że w końcu to zrobili, powracając z mniejszym lub większym zaangażowaniem do plotkowania. Głównie o nim samym. Nie, żeby go to jakoś obchodziło.
- Modo – wydyszał, porywając z tacy szklankę czegoś kolorowego. Usługujący kotołak umknął z ukłonem. – I Lu. Nie bierzcie tego sobie do serca jako propozycję miłosnego trójkąta, ale moja dupa jest wasza, bo mi ją właśnie uratowaliście.
                Wychylił szklaneczkę jednym haustem. Właściwie nie wiedział, co to dokładnie było, oprócz faktu, że z pewnością było oprocentowane.
                Nawet lepiej.
- Dziękujemy, postoimy. – Asmodeusz uśmiechał się bezczelnie. – Trzeba było zgłosić się wcześniej. Jeszcze miesiąc temu spokojnie bym przystał na taki układ.
- Ale trzecim podmiotem zainteresowanym nie byłbym ja – burknął Lucyfer. On także ubrał się ostentacyjnie według trendów drugiej strony.
                W biały garnitur.
                Demon, władca Piekła w białym garniturze. Z chustką w kieszonce i butach z krokodyla. Ravenowi z jakiejś przyczyny niezwykle skojarzył się z Alem Pacino.
- To jest właśnie minus potencjalnej sytuacji. Zresztą nie przejmuj się. Jego dupę już widziałem. Fajna, ale nie aż tak jak twoja.
                Lucyfer uśmiechnął się krzywo, jakby właśnie ktoś zmusił go do pożarcia wiadra cytryn i zapicia kwasem solnym. Nienawidził, po prostu serdecznie nienawidził, gdy Asmodeusz wspominał o swoich byłych kochankach.
                Zwłaszcza, jeśli byli zarazem jego przyjaciółmi. Przygodnie poznany facet na seks to coś innego, niż przyjaciel, z którym miało się fantazję pobuszować w łóżku.
                Modo wyłapał zmianę jego aury, bo westchnął ciężko i zręcznie wymienił swoją pustą szklankę na nową.
- Luciu, z całym szacunkiem, ja cię chyba naprawdę muszę uświadomić. Nie musisz śmierdzieć siarką, pluć jadem i przepalać wzrokiem skał w obecności Ravena tylko dlatego, że… no, kiedyś coś nas łączyło. Prawdę mówiąc to mogę z niemal całkowitą pewnością powiedzieć, że dupy wszystkich na tej sali też widziałem. Nie wyłączając służących.
                Raven zakrztusił się koreczkiem z owoców morskich.
- Słucham? – parsknął. – Moja służba też?
                Wzruszenie ramion.
- A żeby tylko.
                Tym razem już nie tylko Lucyfer zmarszczył brwi. Raven odłożył szklankę. Zawsze istniało ryzyko, że pęknie mu w dłoniach. Demon i jego zgęstnienie aury wyłapał, bo uśmiechnął się szeroko i bez skrępowania rzucił się wampirowi na szyję.
- Z tego wszystkiego zapomniałem – wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – ryknął. Rosamarth, nie wiedzieć czemu, nagle przypomniał sobie „Mistrza i Małgorzatę” oraz „Serdecznie witamy!” w głowie Stiopy Lichodiejewa.
                Żadnej konkretnej aluzji. No, może tylko to, ze jego dom stopniem chaosu i burdelu przypominał teatr Varietes w trakcie pokazu Wolanda. I było w nim równie sporo diabłów. Oraz równie wiele dam skłonnych zrzucić z siebie suknie.
                Dostał już co najmniej kilka niewybrednych propozycji.
- Mam nadzieję, że widziałeś mój prezent! – ciągnął Asmodeusz, stojąc na palcach i wciąż rycząc mu do ucha. Czuł jego ciepły oddech. I przyjemne ciepło znajomego ciała, gdy próbował go od siebie odepchnąć.
                Nie widział.
- Wiesz, że rozpakowuję prezenty dopiero dzień później – syknął.
- Ten lepiej rozpakuj dzisiaj. – Uśmiech demona był bezczelnie szeroki. I takoż lubieżny. – Teraz. Zaraz. A my, jeśli gospodarz pozwoli, udamy się w jakieś bardziej ustronne miejsce, żeby się pokłócić o ilość moich kochanków. Jak mnie zamierzasz zerżnąć do nieprzytomnościu, Luciu, za każdego z osobna, to wróżę sobie długie życie w szczęściu i spełnieniu…
                Pociągnął go za rękę.
- Wybacz, Raven. I… miłej zabawy.

***

                - O jasny szlag – mamrotał Raziel z ustami pełnymi czegoś, czego składu nawet wolał się nie domyślać. Grunt, że było pyszne. Michael opierał się plecami o ścianę tuż obok stolika, czując, ze jest beznadziejnie wystawiony na widok.
                Mag zwykle określał to „syndromem snajpera”. Michael był kimś nawykłym do musztry, zachowywania kontroli, kimś świadomym wagi zabezpieczenia i osłony pleców. Praca rzutowała mu na całe życie. Nie lubił siedzieć plecami do reszty sali i nie lubił sytuacji, w których widział go dosłownie każdy. Z każdego punktu.
- Chodźmy stąd… - wymamrotał. – I przestań się obżerać.
- A co, chcesz mnie zaciągnąć gdzieś na pięterko? – spytał anioł zaczepnie.
                Znowu nie trafił.
                Michael miał twarz nieruchomą jak marmurowa rzeźba. I wyglądał niesamowicie w galowym mundurze przepasanym szarfą. Od czasu do czasu poprawiał białe rękawiczki, wściekając się, gdy elektryzowały mu pasemka włosów, które próbował zakładać za uszy.
- I wcale się nie obżeram.
- Wszyscy się na nas patrzą.
- Może jesteśmy tacy piękni? – Tęskne spojrzenie na klatkę piersiową opiętą marynarką. Michael miał tak sztywny kołnierzyk koszuli, że pewnie mógł sobie o niego pokaleczyć szyję. Raziel próbował znaleźć chociaż jedno zagięcie na jego stroju.
                Nawet sonda magiczna nic by mu nie dała.
                Westchnął.
- Ależ oni rzępolą – mruknął, ruchem podbródka wskazując elegancką orkiestrę jazzową. Elegancką dlatego, że przyjęło się nazywać ich właśnie takimi, odkąd parę znanych osobistości zaprosiło kwintet na swoje bankiety. Teraz ich popularność napędzała się sama.
                Eteryczna elfka w ciemnej sukni z głębokim rozcięciem śpiewała coś na scenie. Akompaniował jej niski, gruby krasnolud na saksofonie. Przy fortepianie siedział blady jak widmo, anorektycznie suchy wampir sprawiający wrażenie, że urodził się już pod karą krwi.
                Ciężko było powiedzieć, jakiej rasy jest perkusista. Ale z pewnością miał dużo łatwiej, wnioskując po ilości jego rąk. Każda dzierżyła pałeczkę. Raziel skrzywił się. Słynął ze słuchu muzycznego. A w niektórych, szczególnie ortodoksyjnych kręgach z jego braku.
- Poszukamy Fanuviela? – zaproponował.
                Michael zgodził się z ulgą. Wszystko, byle tylko zejść z tego pieprzonego świecznika. Nawet sam gospodarz i solenizant się zmył. Gdzieś mignęła mu barczysta, wysoka sylwetka Lucyfera, ciągniętego gdzieś za rękę przez Asmodeusza.
                Takim to dobrze.
                Też chciałby wziąć sobie Raziela za rękę i…
- Chodźmy – mruknął, wściekły na siebie, na bale, na swój kołnierzyk i ciasno zawiązany krawat oraz wszystko ze szczególnym uwzględnieniem całego świata.

***

                - Jak na kogoś, dla kogo zapieprzano od dobrych dwóch, czy nawet trzech dni, nie wygląda na zbytnio zadowolonego – zauważył Sabriel, wodząc wzrokiem za wychodzącym gdzieś Ravenem. Odłożył swoją tacę ostrożnie na balustradkę schodów. Zachowała idealną równowagę.
                Nie widział sensu w dalszym trzymaniu drinków. Ktoś będzie chciał, to sobie weźmie. On był zajęty.  
                Rozmawiał.
- Normalne.
- Naprawdę?
- Twoje pytanie tylko tłumaczy, jak bardzo nigdy nie byłeś zmuszony do odstawiania takiej szopki. – Darken wzruszył ramionami, wpatrując się leniwie w przepływający tłum. Jednolita, barwna smuga różnorasowych gości zlewała mu się w jedną masę.
                Nikogo konkretnego.
                Może ewentualnie trochę czystej zieleni.
                Demon zmieszał się. Udzielenie odpowiedzi niemalże równało się ze sprzedaniem szczegółów o sobie, a tego nie chciał. Już wystarczyło, że sprzedawał samego siebie. Swojej historii już nie musiał.
- Ja też nie musiałem. Chwała opatrzności. – Darken wzniósł szyderczy toast. Stuknęli się szklaneczkami. Niby Sabriel nie powinien pić w pracy, ale…
                Wielu rzeczy nie powinien robić, a robił.
- To aż tak męczące?
- Poniekąd. Wydaje mi się, że oni wszyscy są zmęczeni, a dalej bawią się w tę farsę. I będą bawić. Wrócą do domów, klnąc, na czym świat stoi i pójdą na kolejne przyjęcie.
- Po co?
- Nie wiem, po co. – Dziwne, niesprecyzowane spojrzenie. Jakby rozmyte. Sabriel widział wiele wampirów. Ale takich oczu nie. – Wyglądam na domorosłego psychologa?
- Trochę – przytaknął.
                Ile lat był od Sabriela młodszy?
                Dużo. Cholernie dużo. Co dziwniejsze, to on czuł się tu jak uświadamiany gówniarz. Coś pachniało wyjątkowo ładnie i nie był to poncz.
- Technicznie rzecz biorąc, najweselsi stąd wychodzą ci, którzy mają to wszystko gdzieś. Taki Raziel chociażby. Siedzi ze swoim facetem, opycha się żarciem, którego zawartości kalorycznej nie zna i jest szczęśliwy.
- Nie. Nie jest.
                Spojrzenie dziwnych, za dziwnych jak na wampira oczu. Uniesienie brwi. Sabriel zacisnął usta. Akurat na tym się znał. Akurat to rozpoznać potrafił.
- Przynajmniej nie jest kulturalną dziwką. – Wampir wzruszył ramionami, siadając zręcznie na balustradce tuż obok tacy. Schodami z dołu nadbiegła dopinająca się pospiesznie, rozchichotana para. Zobaczyli ich i zamarli. Darken leniwym gestem machnął ręką i wskazał im drzwi.
                Sabriel niemalże się najeżył.
- Nie lubisz dziwek?
- Nie takich.
- A zwykłe?
- Zdefiniuj mi pojęcie „zwykła dziwka”.
                Milczenie. Coś pachniało ładnie i zdecydowanie nie był to żaden cholerny poncz.
- Wiesz, że ja…?
- Wiem.
- I nie masz mi nic do powiedzenia? – Gorzki grymas pełnych, koralowych warg. Oczywiście, że właśnie tak być musi. Oczywiście, że…
- Mam.
                Wampir ześlizgnął się z balustradki i wyciągnął dłoń.
- Darken – przedstawił się po prostu.


***

- Zadziwiająca stylizacja, kochanie. – Głos tak zimny, że można by nim Słońce zamrozić. Fanuviel profilaktycznie dopił drinka do końca i odwrócił się.
                Profilaktycznie. Żeby go przypadkiem nie wylać Scarleth na twarz.
- Co pani tu robi? – zapytał zimno.
- Cóż za pytanie! – Uśmiechnęła się słodko. Dotknęła go leciutko swoim koronkowym, ozdobnym wachlarzem. – To przecież przyjęcie na cześć mojego syna! Jakby to było, gdyby zabrakło na nim matki?
- Lepiej – odpowiedział.
                Przez twarz wampirzycy przebiegł skurcz. Z trzaskiem rozłożyła wachlarz i opuściła na chwilę rzęsy, robiąc minę wielce przez los pokrzywionej.
- Jesteś dla mnie tak surowy, mój drogi. – Jej głos brzmiał smutkiem. Tak zgrabnie udanym, że aż prawie autentycznym. Wewnętrznie kipiała z wściekłości. Nie musiał znać jej myśli, by o tym wiedzieć. – Czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie z twojej strony? Czy możesz oceniać mnie na podstawie kilku zasłyszanych opinii?
                Sprawnie wymienił szklaneczkę na pełną.
                A może by tak urżnąć się w trupa?
- Na podstawie kilku opinii? Niekoniecznie. Byłoby to strasznie niesprawiedliwe. – Pociągnął łyk czegoś, co pachniało sokiem kaktusowym i rozsiewało przyjemne ciepło w środku. – Jednakże ocena na podstawie wtrącenia własnego dziecka do pierdla już wydaje mi się słuszna.
- Nie masz pojęcia… - wysyczała.
- Nie mam – zgodził się. – Pani też nie ma pojęcia. O tym, jak być matką.
                Odsunęła się, jakby uderzył ją w twarz. Można było nawet wysnuć taki wniosek, bazując na czerwieniejących plamach na jej bladych policzkach. Zakładając, rzecz jasna, że Fanuviel w ogóle miałby ochotę, by jej dotknąć.
                Nie miał.
                Dopiero teraz dotarło do niego, dlaczego panował pogląd, jakoby wampiry były martwe. Ta kobieta. Ona była martwa. Piękny, zimny trup. Jakby wprawić w ruch zmarłą pannę świeżo wyciągniętą z lodówki. Nie potrafił, po prostu nie potrafił dojrzeć w niej niczego, co by było ciepłe. Nawet jej nienawiść cholera wie do czego była zimna.
                Jej czerwień. Najcieplejszy kolor z możliwych. Też była lodowata, jak krew z lodówki w laboratorium analitycznym.
- Zastanów się lepiej, skarbie, kim była twoja matka – syknęła. Teraz to Fanuviel poczuł się, jakby kopnął go dzik.
                Prosto w splot słoneczny.
- Wara ci od mojej matki… - Wygrała. Dał się sprowokować i wytrącić z równowagi. Niech by to jasny szlag trafił i spopielił!
                Przysłoniła twarz wachlarzem.
- Cóż za ordynarne słownictwo i maniery – zagruchała. Jej rubinowe oczy żarzyły się zimno w półmroku. Przypominała lalkę. Porcelanowe lalki z kryształami wprawionymi w oczy też miały taki gadzi, nieruchomy wzrok. – Zawiodłam się na tobie, mój drogi.
                Upewniła się, że słyszy ją co najmniej kilka osób z towarzystwa. Z trzaskiem zamknęła wachlarz.
- No nic, jako osoba z większym doświadczeniem zmuszona jestem udzielić ci łagodnej reprymendy, mój drogi. Twoje zachowanie napawa mnie smutkiem, a rozmowa nie przynosi mi już przyjemności.
                W wolnym tłumaczeniu: Jesteś gówniarzem. Dałeś się sprowokować. Przegrałeś i jesteś śmieciem, ścierwo spod moich stóp. Przecież mówiłam ci, że jest jedyna osoba, którą kocham, dla której zrobię wszystko, której każdą zachciankę spełnię z nawiązką. I osobą tą jestem ja.
- Z chęcią powrócę do tej rozmowy, gdy okażesz dojrzałość, za którą tak cię podziwiałam i przeprosisz mnie – zaszemrała, odwracając się z szelestem sukni.
                Przeproszę.
                Chyba nożem w serce, suko. O ile je masz.
- Oczywiście, pani – wykrztusił, kłaniając się sztywno jak mechaniczna, nakręcana lalka. Odeszła, cała w uśmiechach, triumfując.
                Fanuvielowi zaś pozostawało tylko jedno. Też wyjść. W siną cholerę, gdziekolwiek by to nie było.
                                                                             
***

                Sina cholera okazała się być biblioteką.
                I to taką, której istnienia nawet nie podejrzewał. A wydawało mu się, że zna całkiem dobrze rozkład rezydencji. Mógłby przysiąc, że mijał te drzwi codziennie i nigdy nie było w nich nic pociągającego, co zmusiłoby go, by nacisnąć klamkę.
                Teraz była smuga światła. I lekko uchylone skrzydło. Ktoś w środku albo wciąż był, albo już wyszedł, nie domykając za sobą drzwi. Anioł bez namysłu pchnął je i wślizgnął się do środka.
                Była mała.         
                Mniejsza niż ta, w której się uczyli, mniejsza niż biblioteka, z której Raven pozwalał Fanuvielowi do woli wybierać literaturę. Ciemne ślady na ścianach sprawiały wrażenie, jakby zastanawiały się, czy chcą być symbolami, czy wystarczy im tylko rola niewyraźnych plam. W bladym, pełgającym świetle przypominały zacieki krwi.
                Gorąco i duszno. Powietrze tak gęste, że dałoby się je kruszyć, pachniało woskiem, naftaliną i kwiatami. Oraz kurzem. Całymi kilogramami kurzu.
                Fanuviel zamknął za sobą drzwi.
- Wejdź.
                Drgnął. Rozpoznał głos Ravena, ni to znużony, ni to rozbawiony, ni to… Właściwie nie wiedział, jak go określić. Anioł ruszył z miejsca i niemal od razu się potknął. Prezent. Wszędzie leżało mnóstwo gustownie zapakowanych pudeł, mniejszych, ale cholernie kosztownych drobiazgów, tutaj też upchnięto wszystkie otrzymane kwiaty. Razem wydzielały mieszankę woni wręcz zatykającą nozdrza.
                Wampir naprawdę zamierzał rozpakować wszystko dopiero jutro. Cóż. Prawie wszystko.
                Sztaluga została wepchnięta na sam koniec, w kąt pomiędzy ścianą a regałem pełnym książek o teorii magii medycznej. Asmodeusz sam dopilnował, by została zakryta płachtą bordowego, ciężkiego aksamitu.
                Mała, przypięta karteczka. Skrawek pergaminu z lakonicznymi życzeniami i ręcznym dopiskiem „Enjoy”.
                Fanuviel przełknął ślinę. Płachta walała się gdzieś po zakurzonej podłodze. A Raven ostrożnie muskał palcami płótno, wyczuwając fakturę i chropawą śliskość olejnej farby. Pachniało olejem migdałowym i terpentyną.
- Miałeś rozpakowywać dopiero jutro – bąknął anioł, patrząc na samego siebie.
                Asmodeusz miał talent. Wychwycił błyski na morelowej skórze, subtelną grę światłocienia, jakimś cudem uzyskał idealny odcień lazurowego oka. Draperie granatowej i błękitnej satyny wiły się, łaskawie skrywając intymne zakątki. Fanuviel zaczerwienił się, demon uwzględnił nawet takie szczegóły jak różowawe sutki i kępkę złotawego meszku w pobliżu podbrzusza. Tylko światło zdawało się nie padać znikąd, jakby autor aż do kosmetyki wykończeniowej nie mógł się zdecydować, gdzie je umieścić.
                Więc nie umieścił nigdzie.
- Nie rozpakowałem. Wystarczyło zdjąć zasłonę.
                Bąknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi, podchodząc bliżej. Asmodeusz nie pominął nawet blizny, unosiła kącik ust portretowego sobowtóra w kpiącym, ironicznym grymasie.
- Podoba ci się? – szepnął chryple. Zaschło mu w gardle.
- Nie.
                Łoskot.
                Anioł przez przypadek strącił coś ze stosu prezentów, o który się oparł. Fala gorąca uderzyła na twarz i podcięła nogi gdzieś w kolanach. A trzeba było się nie zgadzać! Trzeba było, do cholery, zamówić coś specjalnego u djinna jak każdy normalny…!
- Jest piękny, ale nie podoba mi się – sprostował Raven, zakrywając obraz. – I nie, nie chodzi o to, że pozowałeś. Chociaż mam ci to za złe.
- Myślałem, że się ucie…ucieszysz.
- Cieszyłbym się, gdybyś pozował do czegoś naprawdę dobrego.
                Odwrócił się.
                Miał dziwne oczy. Fanuviel odsunął się o pół kroku w tył, niejasno czując, że gdzieś już taki wzrok widział. Ale choćby przystawić mu sztylet do gardła, nie potrafił sobie przypomnieć, gdzie. Przez chwilę miał wrażenie, że wampir jest zwyczajnie głodny.
                Niemożliwe.
                Od czasu zwolnienia z aresztu zaspokajał głód nawet z nawiązką. Więc co?
- Asmodeusz jest świetnym malarzem – burknął, czując, ze musi demona wziąć w obronę. Obraz był naprawdę rewelacyjny i drobiazgowo wykonany. Jeśli nie chodziło o modela, to w takim razie o co? Co Ravenowi się nie podobało?
- Nie rozumiem, co ci nie pasuje, mistrzu.
- Jest – zgodził się. – Ale ja bym to zrobił lepiej.
- Och, oczywiście! – żachnął się. – Ty jesteś Raven i jesteś wspaniały. Twoje są talenta wszelkie, twoja sława i bogactwa. Ty masz wiedzy w bród, forsy jak lodu, inteligencji na kilogramy, a…
                Urwał.
                Nawet nie zauważył, kiedy mistrz zdążył podejść. Blisko. Dużo bliżej, niż by to nakazywał szacunek dla cudzej przestrzeni osobistej.
                Już wiedział, gdzie widział takie oczy.
                U Asmodeusza.
- Dokładnie tak – przyznał wolno, cedząc słowa. – Dokładnie tak. Chodź za mną.

                                                                                              ***

                Ciężko jest się opierać komuś, kto w chwilach gniewu potrafił rzucić własnym koniem. I to tak, żeby zatrzymał się dopiero na czwartej napotkanej na trajektorii lotu ścianie. I to wcale nie dlatego, że ten ktoś jest dużo silniejszy, a jego brutalność została potwierdzona. Nawet nie chodziło o to, że tak przystojnym mężczyznom odmawiać się zwyczajnie nie powinno.
                Oczy.
                W głównej mierze chodziło o oczy. Jeden błysk i Fanuviel nagle rozumiał, dlaczego czerwień zwykle jego kojarzona z ogniem. A pomyślałby kto, że oczy Scarleth o identycznym odcieniu były zimne jak lodowiec w zimie zanurzony w ciekłym azocie.
                Parada paradoksów.
                Bolał go nadgarstek ściskany w żelaznym uścisku. Bolała noga, o Raven zmuszał go do biegu, przemykając jak wielki, czarny nietoperz przez korytarze.
- Nie powinieneś wracać do gości? – pisnął, próbując jakimiś żałosnymi, krzywymi ruchami ratować swoją sytuację.
- Walić gości.
                To tyle, jeśli chodzi o dyplomację.
- Puść mnie, proszę.
- Właź.
                Został wepchnięty do kolejnego pomieszczenia, którego nigdy w tym domu nie widział. Kolejna pracownia, którą na dniach ostatnich miał okazję zwiedzać. Nieco mniej zagracona, za to dużo cieplejsza. Fanuviel zaczął się zastanawiać, czy do tych pomieszczeń podłączony jest osobny system magicznego ogrzewania.
- Jest. – Odpowiedział wampir na niezadane pytanie. – Tak, czytam ci w myślach. Tak, mi też się podoba ta koszula.
                Fanuviel zaczerwienił się i spuścił wzrok.
- Gdzie my jesteśmy?
- W pracowni, nie widzisz?
                Prychnięcie.
- Przysiągłbym, że jeszcze wczoraj jej tu nie było.
- Jeszcze pięć minut temu jej nie było. W tym domu jest kilka ukrytych pokoi, pojawiają się dopiero po rzuceniu zaklęcia odblokowującego.
- Magia czasoprzestrzenna?
- Z domeną wyłączności. Tylko ja mogę tutaj wchodzić. I tylko ci, którym na to pozwolę, w mojej obecności – dodał, rozstawiając niemiłosiernie upaćkaną sztalugę. Stare plamy farb upodobniają ją do egzotycznego, jadowitego węża, który nasłuchał się o utylitaryzmie i zapragnął stać się czymś przydatnym.
                Fanuviel zdębiał. On chyba nie myślał…
- Dokładnie o tym myślę. Rozbierz się.
- Nie – pisnął.
                Raven rzucił mu zniecierpliwione spojrzenie.
- Mam ci pomóc?
- A jak ktoś wejdzie?
- Czy ty mnie słuchasz? Przecież powiedziałem, że bez mojego pozwolenia nikt nie ma tu wstępu. Te pomieszczenia na dobrą sprawę nawet nie są wykrywalne.
- Biblioteka też jest zaklęta? – mruknął, czując, jak zaczynają mu potnieć dłonie. Wytarł je o spodnie. Pierwszy objaw zdenerwowania.
                Dlaczego każdy nim pomiatał i robił, co mu się żywnie podobało? Raven był dużo przystojniejszy. Dlaczego nie namaluje samego siebie?
                Wampir prychnął, rozkładając farby.
- Jest.
- Wyjdź z mojej głowy – poprosił cicho. – I skoro tak, to dlaczego ja ją znalazłem?
                Bezczelny uśmiech.
- Wiedziałem, że przyjdziesz.
- Zrobiłeś to specjalnie!
                Ciche pyknięcie. Stukot zakrętki spadającej na upaćkaną podłogę. Nikt tu chyba od dawna nie sprzątał, co jest logiczne, skoro wampir postawił zakaz wstępu. Zapachniało farbami. I kategorycznym brakiem tolerancji wobec sprzeciwu.
- Rozbierz się.
                Marynarka.
                Koszula.
                Zawahał się dopiero przy spodniach.
- Wszystko? – jęknął.
- Nie, no oczywiście, że nie. – Raven uśmiechnął się ciepło. – Możesz zostawić kapelusz.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś potworem? – warknął chłopiec, skopując buty, a potem zsuwając z bioder spodnie razem z bielizną. Wolał mieć to za sobą i…
                Było dziwnie.
                Za dziwnie.
                Gorąco i zimno jednocześnie. Raven machnięciem dłoni otworzył okno, by od woni farb nie rozbolały ich głowy. Powiew lodowatego wiatru rozsiał gęsią skórkę po ciele Fanuviela, szarpnął jakimiś kartkami. Rysunki.
                Dużo rysunków.
                Ravena. Nagle poczuł straszny żal, że wampir nigdy mu ich nie pokazał.
- Pokażę – szepnął. – Ale najpierw usiądź tam. – Wciąż miał to w oczach. Najczystszy blask szału, coś właściwego jedynie artystom. Wizja odbijająca się aż w tęczówkach, zniekształcająca ich kolor, zwężająca źrenicę do rozmiarów ziarenka maku.
                Wena twórcza.
                Naćpany wizją.
                Fanuviel żałował, że nigdy czegoś takiego nie czuł. Najwyraźniej Opatrzność poskąpiła mu talentu postrzegania świata pod nieco innym kątem. Podziwiał tych, którzy potrafili z niczego stworzyć coś pięknego. I zazdrościł im. Dla niego, anioła obytego z Jasnością, to była niemalże namiastka boskiej mocy.
                Zdolność kreacji.
                Coś z niczego.
                Piękno wytłuczone dłutem z marmuru, wyciśnięte z tubek farb, wystrugane, wydziergane pod wpływem tylko jednego. Wizji. Zazdrościł tym, których ograniczała jedynie wyobraźnia. I wszystko wskazywało na to, że Raven także zalicza się do takich osób.
                Przynajmniej teraz.       
                Przynajmniej w tym momencie. Dopóki jest naćpany wizją, pachnie różami i terpentyną i nerwowo wybiera pędzle, mamrocząc coś wściekle pod nosem.
                Anioł usiadł na wąskim, drewnianym krześle. Było chyba zbite przez Ravena własnoręcznie za pomocą tłuczka do mięsa i zardzewiałych kości. Z nieheblowanych desek. Twarde i szorstkie jak papier ścierny.
                Cholernie dziwnie.
                Ten dyskomfort i nagość.
- Nie ruszaj się – warknął wampir, gdy tylko próbował odrobinę zmienić pozycję na wygodniejszą. Znieruchomiał.
                Okrakiem na krześle, obejmując ramionami coś, co teoretycznie miało być oparciem. W praktyce było kilkoma wąskimi deseczkami spiętymi na górze listwą, tak szeroko rozstawionymi, że było widać wszystko. Dosłownie wszystko. A Raven patrzył.
                Krzesło gniotło w pupę.
                Zimno, twardo, niewygodnie… I jego oczy.
- Prosiłem, żebyś się nie ruszał.
- Ile mam tak siedzieć? – jęknął.
- Dopóki nie skończę.
- Ale…
- Spokojnie, zrobię tylko szkic.
                To było chore. Podobał mu się władczy, kategoryczny ton. Sam wzrok przykuwał go do krzesła i udaremniał zmianę pozycji. Czuł się nagi i kompletnie poddany jego woli.
                I w jakiś pokrętny sposób podobało mu się to. Wampir uśmiechał się dziko. Czuł to. Musiał czuć. Ruch jego krwi, pot, przyspieszone tętno.
                Słony smak na ustach.
                Ostra woń farb.
- Lubisz to? – Szept.
- Co?
- Rozkazy i zakazy. Lubisz być zależny? – Wampir zerkał na niego kątem oka, prawie nie patrząc na swoje płótno. Prowadził ołówek zręcznie i pewnie, najwyraźniej w głowie mając już zarys tego, co chce zrobić. – Powinienem to wiedzieć, nie uważasz?
- A skąd mam wiedzieć?!
- Oczywiście.
                Ołówek zamarł. Syk.
- Ruszyłeś się.
- Nie – jęknął. „Ruszyłeś się”. Sam ton sprawił, że poczuł się, jakby dostał w twarz. Jakby Raven wyzwał go od najgorszych…
                Nie. Jakby zmrużył oczy i zimno oświadczył, że zawiódł się na nim.
- Siedzisz inaczej. Nie mogę złapać perspektywy.
- Wcale nie!
- Owszem. Prawa noga trochę do tyłu.
                Przesunął nogą po podłodze. Miał ochotę zapaść się pod ziemię.
- Nie, teraz troszkę do przodu.
- Robisz to specjalnie, tak?
                Westchnienie. Raven wstał z szurgotem krzesła i podwinął rękawy. Miał bardzo zimne dłonie. Fanuviel zadygotał.
- Mam zamknąć okno?
- Zamknij – szepnął. Machnięcie dłonią. Trzask okiennic. Dopiero teraz zorientowali się, że słyszeli z ogrodu śmiechy i krzyki gości. Umilkły.
                Cisza.
                Intymna jak higiena pewnych części ciała.
- Teraz rozłóż trochę nogi – rozkazał Raven, przyklękając tuż obok krzesła. Chwycił go za podbródek i sam pokierował, układając w odpowiedniej pozycji. – Tak jak teraz. I nie ruszaj się.
- T…tak? – Rozchylił uda. Czuł się strasznie głupio. Asmodeusz przynajmniej pozwolił mu się zakryć. I nie dotykał go… tam.
- Teraz lepiej.
- Raven…
- Mam przestać?
                Zerknięcie w dół. Naćpana wizja w oczach, płonąca jak zgorzeliska. Święte ognie w czerwcowym święcie ku czci słońca. Cień rzęs na policzkach. Odgarnął mu z oczu kosmyki czarnej, kruczej grzywki.
- Nie.
                Język miał równie zimny, co dłonie. Fanuviel zadrżał.
                I właśnie wtedy trzasnęły drzwi. Poderwali się równocześnie, co tylko zaowocowało faktem, że zderzyli się czołami i runęli na podłogę, przewracając mebel. Huknęło. Mite miauknął i zatkał usta dłonią.
- Prze…przepraszam! Przerwałem wam?
- Nie, skądże – sarknął Raven.
- „Te pomieszczenia na dobrą sprawę nawet nie są wykrywalne”?!
                Wampir podniósł się z klęczek. Wyglądał na równie zdziwionego. Przyglądał się służącemu z dziwną miną, jakby zastanawiał się, czy najpierw go przepytać, czy też od razu rozszarpać.
- Jak tu wszedłeś?
- No… przez drzwi.
- Geniusz! – Fanuviel zaczął nerwowo szukać swoich ciuchów. W pannicy włożył buty jeszcze przed spodniami. – I ty mnie uczysz magii!
- Raz rozpieprzy magią bunkier i już się stawia…!
- Eee… przestańcie się kłócić, proszę… - jęknął Mite, przestępując z nogi na nogę. – Ogarnijcie się jakoś i zejdźcie na dół.
                Dwie pary zdziwionych oczu. Jedno pytanie.
- Po co?
- Właśnie przyjechała spóźniona delegacja elfów.

                                                                                              ***

               
                - Raven, proszę, przestań.
- Nie. – Butelka była na wykończeniu. Fakt, na początku i tak nie było w niej wiele, ale wystarczało, by wampir przestał kurczowo zaciskać szczęki ze złości. – Na trzeźwo nie zdzierżę.
- Przecież sam ich zaprosiłeś.
- Ale pro forma, bo nie wypadało nie zaprosić! – Uniósł głos. Niedobrze. Zagryzł wargę i odetchnął, a potem wychylił kieliszek wódki jednym haustem. Czystej. Skrzywił się i odkaszlnął. – Zwykle nie przyjeżdżali. Po co teraz? Przypadkiem akurat tuż po tym, jak porwano cię z ich terytorium podczas Święta? Szalenie ciekawe.
- Wystarczy. – Fanuviel wyjął mu z ręki szkło. – Nie poprawisz sytuacji, rzucając im się do gardła po pijaku. Weź się w garść. Jesteś w końcu mężczyzną.
                Zarumienił się.
                Gdyby tylko Mite im nie przeszkodził!
- Nie chcesz iść ze mną, prawda? – spytał Raven, patrząc tęsknym wzrokiem na butelkę. Światło załamywało się ładnie na szkle i magicznym hologramie reprezentującym markę. Butelka aż spotniała z zimna.
                Wódka.
                Chciał wódki. Dużo i mocniej, a potem jakoś zacisnąć zęby i przecierpieć szpiczastouchą delegację. A najchętniej to urżnąć się w trupa i obudzić dopiero za dwa, trzy dni, gdy cała ta szopka umrze śmiercią naturalną.
- Szczerze? Nie chcę, ale jeżeli…
- Nie. Poradzę sobie. Zresztą powinieneś odpoczywać.
- Już mi nic nie jest.
- Ale i tak powinieneś odpoczywać.
                Grymas zaciśniętych ust. Koniec dyskusji. Oczywiście. Fanuviel westchnął i dotknął lekko jego dłoni, posyłając drobny impuls energii. Raven uśmiechnął się. Docenił gest.
- Dam sobie radę – szepnął.

                                                                                              ***

                Kusiła. Nęciła. Wabiła. Przyciągała spojrzenia jak magnes neodymowy opiłki żelaza, zniewalała, rozpalała tylko jedno pragnienie. Podejść.
                Spojrzeć jej w bezmiar fiołkowych oczu. Wyciągnąć dłoń.
                Strzelić w ten pusty, umalowany pysk, ale tak solidnie, ze szczerego serca. Żeby się aż nakryła kurtyną ciemnych, aksamitnych włosów.
- Raven – szepnęła. – Dawno się nie widzieliśmy. Przyjmij gratulacje z okazji urodzin.
- Gratulujesz mi, że udało mi się przeżyć kolejny rok?
                Drgnęła.
                Miał głos zimny jak górski staw w styczniu. Zawsze taki był, a ona zawsze udawała, że szalenie ją to boli. Przecież powinna się przyzwyczaić. Raven nie przypominał sobie sytuacji, w której odnosili się do siebie inaczej. No chyba że był pijany, a wtedy lądowali w łóżku.
                Prawdę mówiąc, teraz też był pijany. Dopiero teraz odzywała się wysączona wódka. Chwała wolniejszemu obiegowi krwi i mniejszej powierzchni transportowej erytrocytów. Pięknie. Oparł się biodrami o drzwi, żeby przypadkiem nie pomyślała, że się chwieje. Wcale się nie chwiał.
                Prawie.
                Cudownie. Po prostu cudownie.
                Ringeril też była cudowna, w swojej srebrzystej sukni z bezczelnie szerokim rozcięciem i dekoltem równie głębokim, co jej braki w wykształceniu. Elfka najwidoczniej uważała, że uroda to wszystko, czego potrzebuje, a Maglor musiał ostatecznie skapitulować i zamienił nauczycieli na modystki. Raven mu się nie dziwił.
                Jak mawia mądrość ludu, z gówna bata nie ukręcisz.
- Po co przyjechałaś?
- Przecież zapraszałeś nas.
- Trzeba było przysłać samą delegację z prezentem, jak zwykle – mruknął.
- Chciałam cię zobaczyć.
- A ja ciebie nie.
                Impas.
                Stan kompletnego niezrozumienia. Chyba to właśnie ich czekało – Raven wątpił, by kiedykolwiek dziewczyna zdołała zrozumieć jego kategoryczne, mocno zaakcentowane „Nie”. Wątpił, by była w stanie cokolwiek zrozumieć. Była przecież piękna.
                Woskowe manekiny też są piękne.
                I puste w środku.
- Wyjdź, cokolwiek kombinujesz – wymamrotał. Zakręciło mu się w głowie, musiał się chwycić klamki. Teraz? Naprawdę teraz? – Nie wiem, co chciałaś osiągnąć, nalegając na audiencję w sypialni zaraz po przyjeździe.
- Po prostu jestem zmęczona. Źle znoszę podróże magiczne, przecież wiesz… - westchnęła słodko. – Boli mnie głowa. Naprawdę chciałabym bawić się teraz z tobą na twoim przyjęciu, ale obecna kondycja nie pozwala mi…
- Daruj sobie.
                Umilkła.
                Pełne piersi kusząco wychylały się zza dekoltu sukni. Raven zapomniał, o czym chciał jeszcze powiedzieć.
- Dlaczego tak mnie nienawidzisz?
- Jesteś mi obojętna.
- Mimo tego, co nas łączyło?
- To samo, co łączyło cię z szeregami innych mężczyzn, kobiet i czego tam jeszcze dusza zapragnie – prychnął. – Nie bierz mnie na sentymenty, kobieto, bo…
                Ręka ześlizgnęła mu się z klamki. Runął przed siebie, wpadając prosto w miękkie, pachnące kwiatowo ramiona.
                Dawno nie przytulał kobiety.
                Jak na zmęczoną podróżą i obolałą, była nad podziw szybka. I silna. Złapała go w pasie i, nie zważając na niemrawe protesty, pociągnęła do łóżka.
- Jestem pijany – syknął. – Puść mnie.
- Nie szkodzi. – Nie puściła.
- Ringeril, proszę cię.
                Nie rozumiała.
                Naprawdę nic nie rozumiała. Nie docierało do niej absolutnie nic. Włącznie ze świadomością, że jej drobne, wypielęgnowane dłonie o ostrych paznokciach właśnie rozwalają coś pięknego, rozpinając jego rozporek.
                Przeklinał swoją wódkę. I swój brak bielizny.
- Cii… - szeptała. – Po prostu się odpręż.
                Nie odprężył.
                Ni cholery.

                                                                                              ***

                Zwabił go hałas i jakieś trzaski nieprzyjemnie przypominające tłukące się szkło. Krzyki. Nie, wrzaski bez konkretnej treści, za to z bardzo konkretnymi inwektywami. Siłą zwalczył dziecinną chęć przyłożenia ucha do drzwi.
- Nieładnie. – Szept tuż nad uchem. – Aniołom nie przystoi podsłuchiwać.
                Ciepły oddech. Ragnarok.
- Jestem heksą – burknął z godnością, prostując się. Nie dosięgał mu nawet do obojczyka. – Świętym obowiązkiem heks jest gromadzenie informacji.
                Smok zrobił sztucznie poważną, wręcz komiczną minę.
- Oczywiście. Czyń zatem powinność, ale w innym miejscu. Tu się uprawia politykę.
- Politykę?
                Miał wrażenie, że rozpoznaje przynajmniej jeden głos. Nie, nie rozpoznaje. Zna go. Nie potrafił dopasować go do żadnej z zapamiętanych twarzy. Wniosek prosty jak drut w kieszeni. Nawet jeśli spotkał ryczącego delikwenta, zapewne miało to miejsce jedynie epizodycznie.
- Maglor i Vigo – wyjaśnił smok, wzruszywszy ramionami. – Chodźmy stąd. I tak pewnie nie mówią o niczym ciekawym.
- Mówią o ślubie – mruknął anioł, zaglądając przez dziurkę od klucza. Nie widział wampira, musiał siedzieć gdzieś poza zasięgiem jego wzroku. Mówił cicho i ani na moment nie podnosił głosu. Maglor przeciwnie. Spacerował wzdłuż gabinetu z dłońmi zaplecionymi na plecach. Migał od czasu do czasu przed okiem Fanuviela jak zielonozłota, nakrapiana rdzawymi plamkami, rozmazana plama.
- Ślu…ślubie?
- Ravena i tej elfki. - Skrzywił się. – Gdzie on jest?
- Rozmawia z Ringeril… - Smok nagle zmarszczył czarne, regularne brwi i umilkł.
- Co jest?
- Poprosiła o odprowadzenie jej do gościnnej sypialni.
- No i?
                Trzysta tysięcy kilometrów na sekundę.
                Tyle właśnie potrzebuje światło, żeby pokonać przestrzeń w próżni. Tylko tyle, by błysnąć zrezygnowanym zrozumieniem w tęczówkach.
- Rozumiem – mruknął anioł, przełykając ślinę. Nagle zaczęła smakować gorzko, jakby przed chwilą nażarł się piołunu i popił wywarem z gorczycy. – Już rozumiem.
               
                                                                                              ***

                Coś się kończy, coś się zaczyna, jak to ktoś mądry kiedyś napisał.
                Coś się skończyć musiało. Wszelkie prawidła ziemi i nieba wskazywały, że będzie to Raziel, poruszający się po linii krętej jeszcze przed drugą w nocy. Anioł w ostatecznym rozrachunku jednak wygrał. Alkohol skończył się pierwszy, a Michael wyprowadził przyjaciela na taras, kategorycznie zabraniając mu zaopatrzenia się w kolejną szklaneczkę.
- Dlaczego to robisz? – mruknął, doprowadzając go dyskretnie do pionu. Gdyby nie jego ramię, magowi prawdopodobnie byłoby ciężko.
                Zimne powietrze uderzyło go w twarz. Zamrugał, odczuwając niemal fizyczną przykrość z faktu, że trzeźwieje.
- Wizje?
- Nie – odpowiedział, stukając knykciami w balustradę. – To znaczy, tak. Ale nie w tym momencie. Jest przecież impreza, tak? Chcę się odprężyć.
- Kiedyś tego nie robiłeś.
- Kiedyś wielu rzeczy nie robiłem. – Rzucił mu ciężkie do zinterpretowania spojrzenie. Milczeli. Taras, jakimś cudem, był pusty, choć dookoła równomiernie rozsiewały się grupki mniej lub bardziej plotkujących gości.
                Cudem, albo zastrzykiem magii sugestywnej.
                Raziel milczał.
- Przestań. – Michael westchnął i wygrzebał zza pazuchy papierośnicę. Mag bez pytania poczęstował się i odpalił oba na raz donośnym pstryknięciem. Obaj zaciągnęli się z ulgą. – Ty masz jakiś problem, Raz. Naprawdę. Chcę ci z tym pomóc, ale ostatnio cię w ogóle nie poznaję. Nie chcę tego.
- Obawiam się, że… - Raziel zawahał się. – Że niedługo przestaniesz rozpoznawać też inne rzeczy.
- Słucham?
                Potrząsnął głową.
- Nie wiem. Mgliste przesłanki, niejasne wizje, wszystko pogmatwane jak jasna cholera. Ale omeny są jednoznaczne. Przynajmniej ostatnio takie były, Mike. Zmiany. Coś się musi skończyć. A mnie kurwica trafi, nim dowiem się, co to takiego. Dlatego piję. Rozumiem, że nie możesz tego zrozumieć.
                Nie mógł.
                Też milczał. Pytania wisiały tak jakoś pomiędzy, na przestrzeni marnych kilkunastu centymetrów, które ich dzieliły. Stali blisko. W końcu było zimno. Jak łatwo jest wszystko wytłumaczyć, wszystko usprawiedliwić i udawać, że to jak najbardziej naturalne.
                Ciepło Michaela podnosiło magowi żółć do gardła.
                Myślał o tym, że ktoś mógłby go mieć, takiego ciepłego, nieprzyzwoicie przystojnego w swoim przyzwoitym mundurze, z beznadziejnym brakiem talentu do magii, ale za to z imponującą kolekcją mieczy. Z ramionami wyrobionymi wielogodzinnym machaniem bronią, z szałowym uśmiechem, drobną zmarszczką między brwiami, gdy usilnie się nad czymś zastanawiał. Z iskierkami podziwu w bardzo ciemnych oczach, gdy Raziel popisywał się swoimi czarami.
                Myślał. I dławił się zawiścią.
- Kiedy?
                Drgnął. Nie zrozumiał pytania.
- Kiedy to ma nastąpić? – Michael zgasił peta na balustradce, a potem cisnął gdzieś w mrok. Przy odrobinie szczęścia spadnie jakiejś grubej rybie na głowę.
- Nie mam pojęcia – przyznał, rozkładając ręce. – Nie mam zielonego pojęcia, Mike. Niedługo. Tyle że dla nieskończonej Mocy pojęcie „niedługo” jest bardzo szerokie. I nie zawsze idzie trafić.
- Nie rozumiem.
- Wiem. Jesteś beznadziejny nawet z magii bitewnej i komunikacyjnej, że już o wróżebnej nie wspomnę. To wymaga subtelności i finezji!
- Sugerujesz, że nie jestem subtelny?
                Krzywizna warg.
                Miał strasznie ciemne oczy. I strasznie ciepły uśmiech.
                Był. Bardziej niż się w ogóle dało. Michael wzruszył ramionami, poprawiając czarny, ciasno zawiązany krawat.
- Może i nie jestem – przyznał. – Rozmawiasz w końcu z wojskowym.
- Z generałem – podkreślił mag.
- To dalej żołnierz. Tylko na mundurze paradnym bardziej się wszystko błyszczy. – Wskazał swoje ubrania. – I trochę inny zakres obowiązków.
- Jaki? – spytał Raziel z dziwnie głupim uczuciem, że właściwie pierwszy raz pyta o to, co Michael tak naprawdę musi robić.
                Bo… generałem jest się cały czas. A wiedza anioła z zakresu kompetencji generała wyglądała tak, że wiedział, iż ten powinien dowodzić walką w razie wojny. I tyle. Ale wojny nie było.
- Tajemnica wojskowa – uśmiechnął się Michael.
- Mogę to z ciebie wysondować. – Burknięcie.
- Nie możesz. Blokady. Sam je założyłeś.
- Mogę je zdjąć! – Raziel zamachał gwałtownie dłońmi i stracił oparcie na balustradzie. Niebezpiecznie wychylił się do tyłu. Michael złapał go w ostatniej chwili w talii, ciągnąc w swoją stronę. Był silny. Dużo silniejszy od…
                Przełknięcie śliny.
                Michael pachnął tytoniem i najwspanialszą wonią świata – sobą.
- I co znajdziesz? – mruknął, stawiając przyjaciela do pionu. – Moje obowiązki są oczywiste. Nie musisz mi grzebać w głowie, żeby je znać.
- Nie są.
                Anioł wyciągnął dłoń i po prostu… poczochrał mu włosy. Raziel zdębiał. Czuł śliski dotyk satynowej rękawiczki i jego ciepło. Nikt nigdy w ten sposób go nie dotykał. Nie tak bratersko. Sam nie wiedział, czy bardziej jest ujęty gestem, czy też upokorzony.
                Było ciepło. Tyle wiedział.
- Zajmij się tym twoim hipotetycznym, z tyłka Mocy wyjętym „niedługo”. A kiedy owo „niedługo” już nastąpi, ja… Będę was bronić. Tę część świata. Tę drugą. I ciebie. Może nie będzie to specjalnie subtelne, ale z pewnością bardzo finezyjne.

                

97 komentarzy:

  1. Spóźnionego wszystkiego najlepszego! Prawdę mówiąc myślałam, że pełnoletnia jesteś już od dawna, ale w zasadzie to żadna różnica. Rozdział genialny, jeszcze raz udowodniłaś, że naprawdę warto czekać.
    Uwielbiam Raziela i Michaela, ale dobija mnie, że wciąż nie mogą się dogadać, chociaż oboje chcą tego samego. I oczywiście scena w bibliotece, a później w pracowni Ravena - mistrzostwo. No i co z tym ślubem?
    Co do bety, to mam nadzieję, że szybko znajdziesz jakąś (bo sama siebie nie uważam za wystarczająco "piśmienniczą", żeby takową być). Dużo weny życzę i czekam na kolejną notkę!
    PS Czy w związku z trwającym wakacjami możemy liczyć na zwiększoną częstotliwość jeśli chodzi o dodawanie rozdziałów? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawa z częstotliwością wygląda tak, że zależy to od korekty. Nie chcę umieszczać rozdziałów bez niej i robię to w ostateczności. Sama tego nie poprawię, bo:
      a) jako autor pominę znacznie więcej rzeczy, niż opuściłby edytor, który pierwszy raz styka się z tekstem
      b) jestem grafomanem i nie znam się za bardzo na tych wszystkich arkanach formy graficznej zapisu, niuansach poprawnościowych, dywizach, pauzach, półpauzach, wcięciach, przycięciach, itepe, itede. Ja po prostu piszę.


      Co się zaś rozdziału tyczy - wszystkie począwszy od 49, skończywszy na dzisiejszym napisane były podczas ferii (w lutym), problem zaś leżał w korekcie (no dobra, w moich prywatnych sprawach też, bo z racji nagromadzenia wszystkiego czasem zapominałam, że w ogóle mam blogi). W sekrecie powiem, że [spoiler]historia jest prawie na wykończeniu [/spoiler], więc jej finał to kwestia rzędu 6-8 rozdziałów. Mój ambitny plan życiowy wygląda tak, że chciałabym rzecz zamknąć na wakacjach. Napisać dla mnie rozdział to nie jest specjalny problem, na jeden przypada dwa dni (lub czasem jeden). Rzecz leży w korekcie.


      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Szczerze mówiąc, to nawet wersja bez korekty wydaje się w porządku. Rozumiem, że wolisz, jeśli ktoś sprawdzi to, co napisałaś i poprawi ewentualne błędy. W ostateczności jednak, w rozdziałach niebetowanych(zdaniem takiego przeciętnego zjadacza chleba, jakim jestem ja)ilość tychże błędów nie przekracza zaledwie kilku. A nawet one w żaden sposób nie czynią lektury pod jakimś względem gorszej.
      Oczywiście, tak jak wspomniałam wcześniej, mam nadzieję, że jakaś beta szybko na horyzoncie jednak się pojawi. Ale gdyby coś, to z rozdziału bez korekty będziemy się cieszyć chyba równie mocno, co z notki betowanej.
      Cóż, przynajmniej ja będę.

      Pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. chętnie bym poprawiała teksty żeby szybciej wychodziły bo uwielbiam twoje opowiadanie ale no cholera przecinki, myślniki i inne pierdółki to dla nie czarna magia o.O, Literówki, ortografię, ułożenie zdań mogę poprawiać ale reszta nie na mój mózg. Wenyyyyy :)
    Ahh gdyby wszystkie blog były takie ciekawe i tak dobrze napisane to byłabym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę późno ale najlepszego ;D Co do rozdziału, był rewelacyjny. Moja ulubiona scena to ta w pracowni, ach ten Mite ;p Jesteś mistrzem w swojej dziedzinie ;D Jakby nie to że będę odcięta od neta przez większą część wakacji to chętnie bym ci te rozdziały poprawiła. To był by zaszczyt, czytać rozdziały przed opublikowaniem, ale niestety... Mam nadzieję że szybko kogoś znajdziesz i pod koniec wakacji będę mogła pogrążyć sie świetnej lekturze ;D
    Ps. do tej pory siedziałam cicho i nie komentowałam, ale teraz to się zmieni ;d

    Fantasta ;D.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rodział cudowny, jak zwykle zresztą :P
    Michał i Raz mogliby już w koncu cos sobie uswiadomic. I mam nadzieję, że elfka nie zgwałci biednego Ravena...

    PS pozwoliłam sobie wymienic kilka bledów (głównie literówki, chyba:
    Musiał stawać na palcach, by dosięgnąć do ucha Darkena, a inaczej by się nie usłyszeli. -> Nie lepiej „ bo inaczej by się nie usłyszeli” ?


    ponad głowami tłumi wyglądając Fanuviela (chyba chodziło Ci o tłumu)


    Jak mnie zamierzasz zerżnąć do nieprzytomnościu, -> nieprzytomności

    Stare plamy farb upodobniają ją do egzotycznego, jadowitego węża, który nasłuchał się o utylitaryzmie i zapragnął stać się czymś przydatnym. Upodabniały- trzymaj się konsekwentnie stosowanej formy

    W pannicy włożył buty jeszcze przed spodniami. ? Chodziło Ci : w panice?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. autorka napisała że rozdział jest z błędami, bez korekty, wiec moim zdaniem wypisywanie błędów jest co najmniej niepotrzebne...

      Usuń
    2. Może właśnie po to je wytykać, by mogła je poprawić, skoro korektora brak? ;3

      Usuń
  5. Rozdział dobry. Wreszcie coś więcej pomiędzy główną parą. W sumie, nie zauważyłam żadnej różnicy, pomiędzy tekstem betowanym, a tym niebetowanym, ale cóż. Nie znam się. Pragnę jedynie po raz kolejny zwrócić uwagę na nieczytelną czcionkę. Po prostu zlewa się z tłem. Musiałam skopiować ten rozdział i wkleić na Worda, bo nie uśmiechało mi się czytanie pięć centymetrów od monitora. Może się czepiam, ale reszta czytelników pewnie też w głębi serca się czepia, tak, jak ja. Czekam na ciąg dalszy, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli mogę coś powiedzieć, to osobiście do czcionki nie mam żadnych zastrzeżeń, ani razu nie miałam problemu z odczytaniem. Ale może to tylko ja :)

      Usuń
    2. hmmmm moim skromnym zdaniem czyta się bardzo dobrze czcionka prosta, przyjemna dla oka dobrze widoczna na tle, polecam wizytę u okulisty nie mówię tego z chamstwa czy bo się czepiam, mi też się kiedyś literki zlewały i rozmazywały i teraz nosze okularki bo mam wadę wzroku :D.

      Usuń
  6. Całe szczęście, że ja wady wzroku nie posiadam. A to, że róż zlewa się z różem, to raczej naturalne zjawisko. Krój czcionki w porządku, nie czepiam się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wina wyszukiwarki. W explorerze nie wyświetla się przyciemnione tło i faktycznie tekst staje się nieczytelny. Ale przy użyciu innej przeglądarki jest w porządku. Chociaż sądzę, że szablon powinien być dostosowany do każdej przeglądarki.

      Usuń
    2. Szablon nie jest moim dziełem, został wykonany przez Avię Tinar z Zaczarowanych. Nie odpowiadam za jego dostosowanie tudzież niedostosowanie do przeglądarek. Ja zaś nie mam na tyle umiejętności informatyczno-graficznych oraz poczucia gustu i estetyki, by wykonać nowy. Ten zresztą bardzo mi się podoba i jak na standardy mojego Chrome sprawdza się dobrze.


      Jeśli zaś komuś wybitnie nie pasuje i to do tego stopnia, że byłby skłonny mi sprezentować nowy, to serdecznie zapraszam. :3 GG wisi wyżej.

      Usuń
    3. to ktoś jeszcze używa Internet Explorer wow xD

      Usuń
  7. Jeśli nadal potrzebujesz bety, to zgłaszam się na ochotnika :) Mam teraz długie wakacje przed sobą, bo aż do października, więc na pewno znajdę czas. I mam referencje! Zdałam tegoroczną maturę z polskiego na piątkę :) Nie uważam się za specjalistę od korekty ortografii, interpunkcji i tym podobnych, ale idzie mi to całkiem nieźle (przynajmniej polonistka nigdy nie narzekała xD). Gdybyś była zainteresowana to mój e-mail: arya22@wp.pl

    PS Kocham Twoje opowiadanie xD

    Ninareth

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja chce jeszcze!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam,
    rozdział jest fantastyczny, Ravenowi nie spodobał się obraz, a może bardziej to, ze ktoś inny widział Fan prawie nagiego...., ukryta biblioteka, ukryta pracownia, ale cos chyba nie tak działa jak powinno, bo dlaczego Mite udało się wejść do tej pracowni.., bo wejście Fana do tej biblioteki jestem w stanie zrozumieć..., przybyła delegacja elfów, ni i Raven się wpakował, powinni go ratować z rąk tej jak jej tam elfki....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  10. Więceeeej :3 !! Kocham Twoje opowiadanie, mam nadzieję, że za szybko się nie skończy. Życzę dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  11. No, no, widzę że na Ravena wreszcie przyszedł czas, w końcu nikt nie jest w stanie wytrzymać ciągłego poniżenia. Oj, coś się tu ewidentnie skończyło.
    I oczywiście, ja zawsze - za mało RagxMite!!!!!!!! I nawet nie opisałaś jak dał mu kwiaty :(
    Puenta Michaela na koniec była cudo :3

    OdpowiedzUsuń
  12. Jak Raven prześpi się z tą głupią elfką to nie wiem co będzie.W końcu zdrada to zdrada, nawet po pijaku. W końcu jest silniejszy od tej elfki. Cudny rozdział, czekam na więcej

    OdpowiedzUsuń
  13. Kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  14. Necro, nie męcz nas już, wrzuć kolejny rozdział ;_;

    OdpowiedzUsuń
  15. Czy w tym miesiącu będzie kolejny rozdział? Czekam :).

    OdpowiedzUsuń
  16. Motto, motto, motto~! Ech, ten rozdział był boski *^* w ogóle, ja myślałam, że tu już będzie koniec, a wygląda na to, że... Jeszcze duuużo czytanka będzie *^*
    A w ogóle to hejt na bloggera, bo mi tego rozdziału w aktualnościach nie pokazał...

    OdpowiedzUsuń
  17. Usycham z tęsknoty za kolejnym roozdziałem.. :c

    OdpowiedzUsuń
  18. ROZDZIAŁ NASTĘPNY WSTAWIĆ PROSZ

    OdpowiedzUsuń
  19. Kiedy następny rozdzialik?

    OdpowiedzUsuń
  20. Następny rozdział może dodasz? :>

    OdpowiedzUsuń
  21. chociaz napisz prosze ze masz nas w dupie i nic nie wstawisz to nie bedziemy tu tak obsesyjnie ciagle zagladac... to troche meczace, a krotka informacja dla nas nie wymaga wiele wysilku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, nie wjeżdżaj na Necro, z łaski swojej. Jeśli nie wstawiła jeszcze notki, to widocznie ma ku temu powody, a nie dlatego, że zwyczajnie "ma nas w dupie", jak to elokwentnie ująłeś. Jeśli tak bardzo męczy cię zaglądanie tu, poproś Nec, żeby informowała cię na gg albo coś. Ja też nie miałabym nic przeciwko nowej notce, ale bez przesady. Autor też człowiek.

      Usuń
    2. A może nie ma weny twórczej?
      Dajmy jej czas, niech napisze dobry rozdział.

      Usuń
  22. proszę o nowy rozdział :( już dawno nie czytałam nic fajnego :(

    OdpowiedzUsuń
  23. rozumiem, że nie będzie już żadnego rozdziału :( ale bardzo dziękuję za wszystkie poprzednie :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  24. Cóż mogę powiedzieć... Nie odzywałam się przez większość opowiadania, no mówiąc szczerze źle mi się komentuje. Nigdy nie wiem co napisać aby było to pomocne a nie mój jeden wielki słodziaśny zachwyt . Tym razem piszę bo... nic sie nie pojawia... ale nie pisze żeby cię pogonić. Chcę tylko dać znać że ktoś jeszcze czeka i ma nadzieje, że coś się pojawi. Może szybciej, może później... grunt, że opowiadanie narobiło mi niesamowitego smaczku na dalsze losy ;)

    OdpowiedzUsuń
  25. Autorko, gdzie jesteś? Nie doprowadzaj swoich fanów na skraj czarnej rozpaczy!

    Pozdrawiam,
    Midsummer

    OdpowiedzUsuń
  26. Cześć. Kiedyś czytałam to opowiadanie, po czym gdzieś je zagubiłam i kilka dni temu znalazłam na nowo. Przeczytałam całe od początku aż do 54 rozdziału. Muszę ci powiedzieć, że naprawdę mnie wciągnęło i zaciekawiło :) Mam nadzieję, że za jakiś czas dodasz kolejną notkę. Czekam na to ;)
    Weny życzę!
    Libri

    OdpowiedzUsuń
  27. Nadal czekam na nowy rozdział... mam nadzieję, że w końcu się pojawi! :(

    OdpowiedzUsuń
  28. Proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, tak bardzo proszę i błagam o kontynuację - a najbardziej o wepchnięcie Michała w pewne bardzo "czarodziejskie ramiona" pewnego maga-anioła, który usycha z pragnienia i tęsknoty - nie mogę już upatrzyć jak obaj się męczą - są tak blisko i tak daleko... To nie fair, że tylko Lucyfer może zaznać szczęścia z Asmodeuszem. A jeśli jakaś elfia łapka będzie się dobierała do rozporka pewnego durnego-pijanego wampira to proponuję ją odrąbać, TOPORKIEM... ot co. Żal mi tylko Fanuviela... mieć taką zdradziecką, puszczalską i zapatrzoną w siebie mendę za mistrza i obiekt uczuć = przesrane...
    /sorki za słownictwo.. poniosło mnie/
    Proszę, daj choć znać, że żyjesz i choć coś tam skrobiesz - nie musi być super długie.
    Pozdrawiam,
    Kicia27

    OdpowiedzUsuń
  29. Mam nadzieję, że dokończysz to opowiadanie. :<
    Zapraszam do mnie:
    http://opowiadania-yaoi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  30. Mam nadzieję, że jeszcze pamiętasz o shinobi.....jestem strasznie ciekawa niektórych wątków....a co do tego gościa co plagiatował ( jest takie słowo)...napisałam do niego i powiedziałam, że to jest nie fajne, a on do mnie, że sprawa już wygasła.....myślałam że zabije i rozszarpie zwłoki


    Powodzenia w dalszym pisaniu
    //Hetani

    OdpowiedzUsuń
  31. może jakiś mały prezencik na Mikołajki *.* prooooszę! ja (i nie tylko ja) usycham z tęsknoty i niecierpliwości! :c Napisz kolejny rozdział, błagaam.
    never_mind

    OdpowiedzUsuń
  32. Necro, błagam, dodaj nową notkę :c Naprawdę może być niebetowana, nie sądzę, żeby komuś z nas jakoś szczególnie to przeszkadzało. Podjęłabym się betowania osobiście, z tym że nigdy wcześniej tego nie robiłam i nie wiem, czy się nadaję to takiej roboty. A nowy rozdział byłby takim świetnym prezentem na święta...

    ~J.O

    OdpowiedzUsuń
  33. czyżby kolejna z autorek zacnych opowiadań zakończyła swoją działalność? Mam nadzieje że jeszcze kiedyś pojawi się kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  34. daj chociaż jakiś znak że będziesz kontynuować :c

    OdpowiedzUsuń
  35. Gdzie jesteś autorko?! :<

    OdpowiedzUsuń
  36. Czy pojawi się jeszcze jakiś rozdział?? Daj nam chociaż znać autorko

    OdpowiedzUsuń
  37. Heej, od razu mówię, że to jakże znienawidzony przez wszystkich spam, ale reaktywowałam bloga, po pewnej przerwie i chcę Cię na niego zaprosić. Jeśli nie lubisz tego typu komentarzy - usuń :) A jeśli chcesz wpaść to zapraszam na:
    http://just-existence.blogspot.com/
    Dzięki ^^

    PS. Wchodząc na bloga i widząc, że opowiadanie ma aż 54 rozdziały (wow!), ma przyjemny szablon i fajnie się zapowiada (przeczytałam parę zdań wyrwanych z kontekstu) chciałam zacząć go czytać, ale widzę ogromną lukę po 3 rozdziale i cierpię :(
    Mam nadzieję, że szybko przeniesiesz resztę notek na tego bloga!

    OdpowiedzUsuń
  38. Jeżeli nie napiszesz już więcej, albo chociaż nie dasz znaku życia, to będzie po prostu śmieszne, tyle rozdziałów i starań, żeby później przez ponad pół roku czasu mieć wyjebkę, no sory rozumiem nie mieć weny itd, ale chociaż możesz dać znać, że w ogóle kiedyś coś tu jeszcze będzie.

    OdpowiedzUsuń
  39. To opowiadanie już chyba serio umarło ;_;

    OdpowiedzUsuń
  40. Witam,
    droga autorko żyjesz? Od tak dawna nie pojawił się tutaj żaden rozdział ani jakaś inormacja...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  41. Zważając na to, że blog liczy sobie ponad 50 niezłych rozdziałów, to opuszczenie go bez słowa wydaje się wręcz śmieszne. Nie, nie załamuje mnie Twoja lekceważąca postawa, wręcz mnie bawi. Nigdy nie spotkałam autora, który miałby tak niesamowicie mało szacunku dla swoich czytelników, doprawdy. Za to serdeczne gratulacje i jedno, krótkie słowo w nagrodę- spierdalaj. Gorące pozdrowienia i miłych wakacji, życzy Shadoweed, Twoja wierna czytelniczka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepiej bym tego nie ujęła....

      Usuń
    2. Moim zdaniem takie słowa są wręcz nie na miejscu, zważając na to, że nikt za wstawianie rozdziałów autorce nie płaci. A nikomu nie przyszło do głowy, że ona może mieć jakieś problemy czy coś i zwyczajnie nie mieć czasu na 'głupoty'? Ja również czekam z niecierpliwością na nowy rozdział i inni też, ale nie obrażam Necronice, bo nie znam jej życia osobistego i nie wiem co ją skłoniło do zawieszenia bloga.

      Usuń
    3. No właśnie, nie wiesz, co ją skłoniło do zawieszenia, a wiedzieć powinnaś. Przyzwoitość nakazuje informować czytelników o zawieszeniu, bądź opuszczeniu bloga. Brak jakiejkolwiek informacji usprawiedliwia jedynie niezapowiedziana, tragiczna śmierć, bo krótkie ogłoszenie nie kosztuje wiele czasu ani wysiłku, nawet kogoś bardzo zajętego. Nikt nie wymaga tłumaczeń, ani próśb o wybaczenie, wystarczyłoby zwykłe „zawieszam, zamykam, odchodzę”.
      I zgadza się, autorowi nikt nie płaci, ale autor, publikując swoją twórczość, do czegoś się zobowiązuje.
      Pragnę jeszcze podkreślić, że nikogo nie obrażam, ani nie krytykuję. Jeśli już czegoś się czepiam, to tylko postawy, nigdy człowieka.

      Usuń
  42. Witam,
    droga autorko co się dzieje, już od tak dawna nic nowego nie ma tutaj... a ja tęsknię za Twoją twórczością... Necronice wróć do nas...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  43. Jeśli nie masz zamiaru już nic tu więcej dodawać, mogłabyś przynajmniej napisać "Zamykam" albo cokolwiek, żebyśmy już nie czekali. Jeśli problemem nadal jest brak bety to ja mogę spróbować, bo, serio, Necro, kocham Cię za to, co publikujesz, ale zaczynam trochę nie lubić za to, że tak nas zostawiłaś. Musisz tylko się w końcu odezwać.
    Tym bardziej, że - jak sama mówiłaś - zakończenie całej sprawy to kwestia 6/7 rozdziałów.
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  44. Zgadamy się z osobami powyżej. Od bardzo dawna już czekam na jakąś notkę, i zastanawiam się czy warto czekać dalej. Z całym szacunkiem ale Nam wiernym czytelnikom chyba się to należy! Pozdrawiam Nika

    OdpowiedzUsuń
  45. Necro.... proszę. Twoje opowiadanie jest zajebistością samą w sobie. Czysty ideał wśród opowiadań. Jednak... to boli. W chuj boli. 54 rozdziały napisane. Zajęło to masakryczną ilość czasu. Fabuła powoli zbliża się do końca. Czytelnicy są zniecierpliwieni do granic możliwości. A tu od roku nic. Jedno wielkie nic! Czuję się jakbym dostała w twarz. Takiego siarczystego liścia.

    Albo inaczej.

    Jakbym poznała wspaniałą osobę, zakochała się, po czym ta osoba była zwykłą kurwą bez uczuć.


    To w chuj boli.

    OdpowiedzUsuń
  46. Ogarnijcie sie! Czy moze chociaż przez chwile przyszło wam do głowy żeby się troche zastanowić. Nie wiem czy wszyscy zauważyli, ale ona napisała 54 rozdziały co nie jest łatwe, jeszcze w komentarzach pod tym się odzywała, wątpie więc aby ta przerwa była kaprysem. Może coś jej sie poprostu stało, może z ważnych powodów nie może pisać, nie wiecie tego, więc nie oceniajcie. Co z was za fani jeśli tylko oczekujecie, ona dała wam od siebie 54 świetne rozdziały. A wy? Tylko pojawia sie dłuższa przerwa i już ją obrażacie. To sie nazywa chamstwo. I nawet jeśli już nie napisze to chwała jej za to co mamy. A ja będe tu zaglądać dalej. Nie oceniajcie tak łatwo i nie obrażajcie jej bo ona wam tego nie robiła i na to nie zasłużyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam zainteresować się aktywnością Necro na chomiku, to będziesz miała odpowiedź, czy coś jej się stało. I jakbyś nie zauważyła, nikt tutaj autorki nie obraża. A jeśli nie żyje, to raczej nie przeczyta komentarzy i nie będzie jej przykro.

      Usuń
  47. Żyje ktoś na tym cmentarzu?

    OdpowiedzUsuń
  48. Takie fajne opo... tyle rozdziałów i taki smutas że porzucone :(

    OdpowiedzUsuń
  49. "Według nowej polityki Googla, wchodzącej w życie 23 marca tego roku, wszystkie strony z materiałami erotycznymi lub pornografią stworzone na platformie Blogger otrzymają status prywatnych, a dostęp do nich będą mieli jedynie zaproszeni przez właściciela bloga użytkownicy"

    No i teraz nie będziemy mogli poczytać nawet starych rozdziałów, bo autorka nas opuściła ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, podobno jednak cofnęli te wymysły, właśnie ze względu na blogerów :)

      Usuń
  50. Kto chce czytać, radzę skopiować i se wkleić do jakiegoś Worda

    OdpowiedzUsuń
  51. Nawet nie wiem, co napisać. Nie chcę najeżdżać na Autorkę, to nie ma sensu, zresztą odwaliła kawał dobrej roboty, pisząc wspaniałe 54 rozdziały. Serce jednak mi się kraje, gdy pomyślę, że tak niewiele brakowało do końca i chyba nigdy już się nie dowiemy, czy Fan będzie z Ravenem, czy Razjel wyzna swoje uczucia Michałowi, czy rozpęta się wojna, a wizje maga się urzeczywistnią... Bolesne porzucenie bloga, bo chyba tak można to nazwać i nie ma co liczyć na pojawienie się notki po niemal 2 latach. Chyba że Necro chce mieć za czytelników najcierpliwsze osoby na świecie :D
    Necro, nie wiem, czy to czytasz. A tak trochę głupio gadać jak do ściany.. Tylko powiedz nam: zawieszasz bloga? Straciłaś wenę? Bo i tak się zdarza. Tylko daj znak życia! No, kobieto! Jeśli nie masz bety, to mogę nią zostać! Chyba nie kaleczę języka jakoś strasznie. Oferuję swoje usługi w kwestii betowania, ale prooooszę, dokończ to opowiadanie ^^
    Alys

    OdpowiedzUsuń
  52. Przyznam że miło byłoby to wiedzieć :)

    OdpowiedzUsuń
  53. Aż się łezka w oku kręci na myśl, że to już niedługo 2 lata miną od kiedy na blogu nie pojawiła się od Ciebie żadna oznaka życia.. A czytelnicy nadal wiernie i ze złudną nadzieją czekają na jakikolwiek znak.. Smutne. :'(

    OdpowiedzUsuń
  54. haloooooooooooooo

    OdpowiedzUsuń
  55. Kurcze szkoda, że nie zostało zakończone to opowiadanie, bo z ręką na sercu mogę przyznać, że była to jedna z najciekawszych historii jakie miałam szczęście poznać, szkoda że nie mam szczęścia poznać jego zakończenia.
    Raven <3

    OdpowiedzUsuń
  56. Hejeczka,
    autorko, żywię jeszcze nadzieję, że zaglądasz tutaj choć tak długo nic nie dodałaś, a ni się nawet nie odezwałaś... a szkoda, opowiadanie jest boskie przeczytałam je jednym tchem, wciąga w swój świat.... i żywię nadzieję, że wrócisz tutaj...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agusia

    OdpowiedzUsuń
  57. Będe płakać... Ja poważnie będe płakać...
    Wiem każdy ma czasem lenia ale wruć...
    Niedawno znalazłam to opowiedanie i przeczytałam jednym tchem...

    Mam nadzieje że zagrzeje cie jakoś komentarzem i zmobilizuje do dalszego pisania =)

    Pozdrawiam
    Redo

    OdpowiedzUsuń
  58. Wątpię, czy coś nowego kiedykolwiek się tu pojawi, niestety.

    OdpowiedzUsuń
  59. Siemanko, 3 lata i nadal czekamy haha :D to może napisz tylko jakieś zakończenie żeby było

    OdpowiedzUsuń
  60. NA to też bym nie liczyła ;)

    OdpowiedzUsuń
  61. Ja też bym nie liczyła, choć jak pewnie w wielu czytelnikach (sądząc po ilości komentarzy) wciąż tli się we mnie iskierka nadziei ;)

    OdpowiedzUsuń
  62. Witam,
    proszę autorko wróć do nas, bardzo tęsknię za tym opowiadaniem, co jakiś czas do niego wracam, i czytam od nowa... chociaż daj jakiś znak, że żyjesz...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  63. Halo? Czy na mój głos odpowie ktoś więcej, niż echo? Napiszę krótko. Bohaterowie pozostawieni samym sobie są zawieszeni w czasoprzestrzeni dokładnie w takim stanie, w jakim byli w swoich ostatnich literach. A nie wszyscy bohaterowie tego opowiadania byli wtedy szczęśliwi. Ja poczekam razem z nimi na rozwój wypadków. Byłoby miło mieć towarzystwo. Ktoś chętny?

    OdpowiedzUsuń
  64. Czy ktos wie jak moge sie z nia skontaktowac?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam na GG, ale bez odpowiedzi.

      Usuń
  65. Zabawne, że ludzie wciąż pamiętają o tym blogu i opowiadaniu, podczas gdy sama autorka zapomniała.
    A.

    OdpowiedzUsuń
  66. Autorko, jeśli słyszysz mój głos ze swoich zaświatów, to błagam, pojaw się przed nami wszystkimi i wstaw dobrodusznie chociaż notkę, że umarłaś. Cierpimy tu prawdziwe katusze. Życzę wszystkim Czytelnikom i Autorce szczęśliwego życia. C:

    OdpowiedzUsuń
  67. To już ponad 4 lata i za każdym razem miło tutaj zajrzeć. Autorko, jeśli to czytasz to życzę ci jak najlepiej, bo stworzyłaś coś do czego naprawdę warto sobie wrócić raz na jakiś czas, chociażby z sentymentu. Najbardziej przeżywam to, że nie wszystkie postacie skończyły dobrze i chciałabym zobaczyć jak to wszystko się potoczy... No cóż, może kiedyś

    OdpowiedzUsuń
  68. Pierwszy komentarz w 2k18. Ja nadal czekam autorko, jesteś najlepsza i nigdy nie zapomnę o tym co napisałaś :D

    OdpowiedzUsuń
  69. Ja też wciąż czekam i czekam :(

    OdpowiedzUsuń
  70. W zasadzie to już nie cztam opowiadań o takiej tematyce. Zawsze kończy się to moim zawodem, nieliczne dobre opowiadania zostają ukończone, a ja czekam na nowe rozdziały po kilka lat... Na początku sprawdzałam czy coś wyszło codziennie, potem co kilka dni, a teraz co miesiac, kilka miesięcy... Nadal czekam, ale to już nie to samo, nie pamiętam historii, ale mam do nich sentyment, to przywiązanie nie pozwala mi zapomnieć, porzucić. Jeśli to czytasz to fajnie by było gdybyś chociaż się wytłumaczyła (tak wiem, nie musisz - nic nie musisz), może to by przyniosło ulgę niektórym czytelniczkom/czytelnikom... To chyba tyle z mojej z mojej strony, nie wiem czy to przeczytasz, ale cholernie tęsknię, chciałbym poznać powód twojego odejścia. To jest naprawdę przykre dla mnie, to uczucie niepewności i zwątpienia, to mnie czasami wewnętrznie przybija, dobija wręcz.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy