sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 51

Edit. Wersja zbetowana przez M., której ślicznie dziękuję. ;)
_________________


                Najpierw biegł.
                Potem szedł.
                A teraz leżał. Skrótowy opis procesu utraty energii w organizmie jednej istoty, balansującej na skraju przerażenia i powoli zaglądającej w przepaść. Nie pamiętał, kiedy upadł, ani ile czasu tutaj leżał, ale śnieg zdążył już przykryć go cieniutką, lodowatą warstwą. Oddech dymił białym obłoczkiem pary.
                Było tak zimno, że aż właściwie robiło się ciepło. To dziwne, ale tak właśnie się czuł. Powoli znów ogarniał go nastrój, w którym było już wszystko jedno. Zdawał się emanować na całą okolicę, zniekształcając rzeczywistość. Nawet śnieg przestawał być zimny. Zwyczajnie mu się odechciało.
- Nie – szepnął, otwierając gwałtownie oczy. Podniósł się na rękach i potrząsnął głową, sypiąc łupieżem śniegu. Przecież zdołał uciec! Nie może tutaj zostać!
                Wstał, przytrzymując się szorstkiej kory drzewa. Miał zdrętwiałe z zimna palce. O zaklęciu rozgrzewającym mógł zapomnieć, wymagało użycia gestu.  Z tym stopniem sprawności rąk, a także z własnym szczęściem, najprawdopodobniej wysadziłby pół lasu w powietrze.
                Pozostawał własny oddech i rozcieranie obolałych dłoni.
- Gdzie jesteście? – szepnął. Dopiero potem wziął głęboki oddech i zaczął nucić. Z początku cicho, jakąś piosenkę pozbawioną słów, zasłyszaną nie wiadomo kiedy i nie wiadomo gdzie. Możliwe, że wymyślił ją sam.
                Zamknął oczy.
                Tylko melodia. Nie było nic, prócz melodii. Starał się wyobrazić sobie śnieg uginający się pod ciężkimi łapami, oddech ulatujący z półotwartych pysków. Czerwone języki, kły jak igły, ostre szpony przypominające bardziej orle niż psie. Błyszczące, szmaragdowożółte oczy.
                Usłyszał warknięcie.
                Otworzył błyskawicznie oczy, niemal zachłystując się oddechem. Były…! Na Jasność, były! Wszystkie. Największy, czarny basior o przerażająco rozumnych oczach też.
                Nucił bez głębszego sensu, ale bardzo melodyjnie, wyciągając zziębniętą dłoń. Psy miały zamglone ślepia.
                Słuchały.
                Tylko jego. Już na zawsze. Strzygły uszami, kładąc się na przednich łapach. Samiec podszedł bliżej, pozwalając się pogłaskać.
- Chodź – szeptał anioł, wplatając słowa w improwizowaną już piosenkę. – Chodźcie wszystkie. Zabierzcie mnie… stąd.
                Głos zadrżał mu niebezpiecznie. Pies machnął uszami i dmuchnął mu w twarz krwisto-słodkawym, mdlącym oddechem. Fanuviel pogłaskał go ostrożnie po pysku, wyczuwając pod zimną warstwą sierści ciepłą skórę.
                I właśnie wtedy coś świsnęło.


***


                - Stać! – ryknął Ragnarok. Mite pisnął z zaskoczenia i przyhamował w miejscu, łapiąc poślizg i w efekcie lądując na pupie.
                Prosto w czarną breję.
- Co to…
- Krew. I popiół.
- Czyja?!
                Smok pokręcił głową.


***


                - Carnil, gfirjulavi twoja mać, ty jednak jesteś genialny! – rechotał Krwawobrody, strzelając z kuszy opartej o podbrzusze. Bełt świsnął. Trafił kaerbor o kasztanowej, skołtunionej sierści prosto między oczy. Pies zawył i runął na bok, prosto pod nogi Fanuviela.
                On też wył.
                Jak go znaleźli…?!
- Wara ci od mojej matki – odpowiedział spokojnie Carnil. A potem wykonał błyskawiczny gest i posłał zaklęcie w stronę nadbiegającego kaerbor. Zwierzę runęło, spetryfikowane, z gasnącą zielenią w ślepiach.
- Ile razy musiała babrać się w szambiarce, żeby urodzić tak sprytnego gnoja? – Jeden z bliźniaków doprawił psa strzałem z kuszy.
                Carnil zignorował go.
                Fanuviel nie zastanawiał się. Nie miał czasu. Odwrócił się na piecie i runął slalomem pomiędzy drzewa, gwałtownie łapiąc oddech. Miał mokre policzki.
                Dlaczego?!
- Łapcie go.
                NIE!
                W rozpaczliwym odruchu spiął się i poczuł, jak z pleców wystrzeliły mu skrzydła, rozdzierając ubranie. W gęstym lesie nie miał jak wziąć rozbiegu. Trudno. Skoczył ciężko w górę i rozłożył je szeroko, czując, jak lotki przestawiają mu się we wszystkie strony.
                A potem był świst.
                Eksplozja bólu w skrzydłach. I raptowny powrót na dół. Jeden z krasnoludów skoczył mu na plecy.
- Fruwać się zachciało, taka kurwa jego mać. – Splunął. – Carnil, połamać?
- Co?
- Nie wiem, co. Nogi albo skrzydła. – Wzruszył ramionami.
- Na razie zostawcie. Możecie go ewentualnie oskubać trochę.
                Fanuviel jęknął, wypluwając z ust stopniały śnieg. Jeszcze nigdy nie przeraziło go aż tak wyrażenie „na razie”.
                Wrzasnął.          
                Dwa inne krasnoludy usiadły mu na skrzydłach. Poczuł, jak garściami wyrywają mu lotki. A potem poczuł ciepło i swąd palonej sierści oraz mięsa. Carnil przechadzał się spokojnie, zaklęciami podpalając truchła zdechłych kaerbor.
                Śmierdziało krwią. I tłustym popiołem.
- Ten pieprzony elf jednak ma trochę we łbie – mruknął Krwawobrody. – Skąd on wiedział, że gówniarz ma te pieski?
- A co za różnica? Skub, nie pierdol, herrgvnir det uppselt.
               

***


                Nie wiedział, kiedy się ocknął, podobnie jak zresztą nie wiedział, czy na skrzydłach pozostało mu choć jedno pióro. Naga skóra, blada i chropowata jak u kurczaka, pokryła się gęsią skórką. Piekło. W oczach miał piasek.
                Zabili. Jego. Psy.
                I wygląda na to, że pozwolili mu uciec specjalnie. Carnil. Pieprzony gnój! Wiedział, że doprowadzi ich prosto do stada!
                A on pozwolił im umrzeć. Jego stado. Przyszły do niego.
- Przestań ryczeć. – Lekkie kopnięcie w nerkę przywróciło go do świadomości. – I wstawaj.
                Wstał.
                Powoli robiło mu się już wszystko jedno. Nagie skrzydła schował, teraz już były bezużyteczne. Carnil zarzucił na niego coś, co fakturą i zapachem przypominało derkę dla konia. Fanuviel otworzył oczy. To była derka dla konia.
                Wilgotna i ciepła, jakby jakieś zwierzę miało ją przed chwilą na sobie. Ale skąd koń?
                Uniósł głowę. A potem się rozejrzał i zdębiał. Wokół było pełno krasnoludów, jednolicie ubranych i uzbrojonych. Mignął mu jakiś znak, który mgliście rozpoznawał. Oddział specjalny. Elf parsknął zimnym śmiechem.
- Myślałeś, że fatygujemy się po ciebie sami? Tak bez planu?
                Myślał… właściwie nie pamiętał już, o czym myślał. Z pewnością nie o zorganizowanej grupie liczącej, na oko, kolejną piątkę krasnoludów i tyleż niskich, krępych, kudłatych koników. Stały w równym szeregu, wszystkie z pyskami w workach z obrokiem. Fanuviel widział je jedynie na rycinach, ale i tak rozpoznawał wytrzymałą rasę koni górskich.
- Zabieracie mnie w góry?
- Obawiam się, że nie powinno cię to interesować tak długo, jak żyjesz. Dopiero jak przestaniesz, możesz ewentualnie zacząć się namyślać nad swoim położeniem. A propos. To prawda, że anioły umierając nie zostawiają żadnego śladu?
                Fanuviel przełknął ślinę.
- Nie na ziemi.
- A na górze?
                Zamknął oczy. Fala dźwięków, obrazów i wspomnień. Mamo.
                Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo za nią nie tęsknił. Za Ravenem zresztą też. Gdzieś z tyłu głowy tłukła się nadzieja, że mistrz go szuka, że ktokolwiek go szuka. I uratuje, zanim krasnoludy uskutecznią swoje plany odnośnie połamania mu kończyn.
- Nie wiem.
                Carnil przyjrzał mu się dłuższą chwilę bez słowa. W końcu wzruszył ramionami.
- Nieistotne. Możesz być pewny, że nie umrzesz, dopóki jesteś naszym zakładnikiem. Albo ujmę rzecz inaczej – gwarantuję ci, że tak się nie stanie. Chyba że spróbujesz uciec znowu, tym razem bez mojego planu.
                A jednak!
                Elf gwizdnął.
- Igła! – Pies przybiegł, merdając ogonem i przywarował przy nogach pana. – Pilnuj – rzucił sucho Carnil i odszedł gdzieś w cholerę.
                Pies usiadł przy Fanuvielu i szczeknął cicho. Sierść na karku miał zlepioną krwią. Anioł westchnął.


***


                Szedł śladem krwi i popiołu. Konia dawno już zostawił tam, gdzie drzewa zaparły się, by stanowić barierę nieprzekraczalną dla pojazdu krocznego czterokopytnego. Siwek trochę boczył się, ale w końcu pozwolił uwiązać się do pnia wątłego świerku.
                Było zimno.
                Skórzany uniform był genialny, jeśli chodziło o kamuflaż w ciemnych miejscach. Jeżeli zaś szło o zatrzymywanie ciepła, było już gorzej. Raven czuł, jak własne zęby rozcinają mu dolną wargę. Nic nie mógł z tym zrobić. Był głodny.
                A wokół cuchnęło od krwi.
                Psiej.
                Po głowie krążyła mu myśl, że powinien te zapachy kojarzyć. Przekonanie uporczywe, jak fruwająca po pokoju końska mucha. Powinien pamiętać. Dlaczego więc nie pamiętał?
                Nieważne.
                Szybciej.
                Pomiędzy palisadę drzew.


***


                Musiał uciec teraz. To było tak banalnie oczywiste, że miał ochotę palnąć się w łeb. Nawet nic nie stało specjalnie na przeszkodzie, prócz skrępowanych za plecami dłoni. Krasnoludy nie interesowały się nim zbytnio. Świeżo przybyła piątka była wręcz podejrzanie cicha i mrukliwa. Nawet wesoła trupa Hoddnira się uspokoiła. Dowódca pokurczy nareszcie zorganizował pochód w zwartym szyku, włącznie z patrolem ochraniającym tyły i zwiadem.
                Fanuviel szukał jakiegokolwiek błędu.
                I go nie znalazł. Poruszali się sprawnie jak jasna cholera, nie pozostawiając ani na chwilę żadnego punktu pozbawionego obrony. Prowadzono go w samym środku, otoczonego wianuszkiem kuszników. Czuł smród ich niemytych, zarośniętych ciał.
                Chciało mu się rzygać. I płakać jednocześnie. Wciąż czuł ból poranionych skrzydeł, bolały go obtarte stopy. Carnil zarządził postoje co cztery godziny.
                Od ostatniego minęła raptem jedna.
                A co gorsze, zbliżali się do końca lasu. Zdawał sobie z tego sprawę i miał ochotę wyć z desperacji, rozumiejąc, że jeśli w ogóle ma im uciec, musi zrobić to teraz. Zanim opuszczą ścianę lasu i wyjdą na teren, na którym mają przewagę kilkakrotnie większą. Krasnoludy bały się lasów. Bały się domeny elfów, najlepiej czuły się wśród gór i pod ziemią.
Fanuviel przełknął ślinę.
Uciec. Ale jak?!


***


- Normalnie – mruknął Lucyfer, wzruszając ramionami. Palcem wskazującym podetknął aniołowi mapę pod nos. – Chyba mag z twoimi kwalifikacjami może to zrobić, prawda?
- I w moim stanie psychofizycznym – sarknął Raziel, odstawiając kieliszek z czerwonym Martini. Ku najwyższej irytacji Michaela, znów zalewał się sukcesywnie w trupa. Przynajmniej robił to z klasą. Na dnie wstrząśniętego drinka błąkało się kilka zagubionych oliwek nadziewanych migdałami.
- Hipochondryk.
- Który rozgromił sobie doszczętnie sypialnię. Widziałeś mój kominek? Może opchnąć ci taniej tamte diamenty? – Raziel zamachał chaotycznie chudymi ramionami. Miał na sobie długą, czarną koszulę nocną. Z przyczyn niejasnych była wyszywana w srebrne gwiazdki i miała tak szerokie rękawy, że dałoby się z nich uszyć spodenki dla dziecka. – Będziesz miał w sam raz na pierścionek zaręczynowy dla Asmodeusza – dodał kwaśno.
                Lucyfera zamurowało.
- Słucham?
- To ja słucham. – Raziel klepnął od niechcenia pościel obok siebie. – Twoich miłosnych wzruszeń i wywodów, bo widzę, że aż cię skręca, żeby to z siebie wydusić.
- Nie. Najpierw go znajdziesz.
- Ale jak ty to sobie wyobrażasz? – jęknął mag, patrząc bez większego przekonania na mapę. Lucyfer podał mu dodatkowo mały kryształ na łańcuszku. – Że zlokalizuję go i co?
- Przekażesz jego położenie grupie „Odsiecz Mode On”.
- Gówno w dupie. Zanim dotrą na tamto miejsce, Fanuviel będzie już cholera wie gdzie. Ragnarok zabrał ze sobą tego kotołaka. Uwierz, on ich wytropi znacznie lepiej niż ja.
- Więc skontaktuj się z tym idiotą.
- Dziękuję, rozmowa z tobą w zupełności mi wystarczy – sarknął Raziel. – Chyba, że…
- Hm?
                Raziel nie odpowiedział.
                Rozhuśtał wahadełko nad mapą.


***


                Było… inaczej niż zwykle. Zazwyczaj odczuwał cudzą obecność jak walnięcie kafarem w tył czaszki celem wytrząśnięcia mózgu przez uszy. Tym razem było miękko i delikatnie. Nie poczuł Raziela, dopóki ten sam nie zechciał się odezwać.
                „Fanuviel.”
                Zadrżał. Ze zdziwienia omal nie pomylił rytmu kroków.
                „Wujku?”
                „Złapałem cię” – Fanuvielowi wręcz wydawało się, że słyszy mentalne westchnienie ulgi. Raziel przesłał mu nawet wizję skaczącego z radości, animowanego pingwinka. Chłopiec parsknął pod nosem, ale zamaskował to szybko symulowanym kaszlem. „Słuchaj mnie uważnie. Zachowuj się naturalnie. Przypuszczam, że masz przy sobie utalentowanego maga. Jeszcze nie odkrył tego połączenia, ale to tylko dlatego, że, mówiąc nieskromnie, jestem kurewsko dobrym magiem.”
                „Zbudowałeś „drogę” do mnie na takim dystansie tylko po to, żeby się tym pochwalić?” – odmruknął mentalnie Fanuviel.
                „Siedź cicho i słuchaj. Najpierw przedstawię ci sytuację. Cokolwiek byś nie usłyszał, nie możesz dać po sobie tego poznać. Rozumiesz?”
                Potwierdził.
                „Ta banda starych impoten… To znaczy, Rada Magów zabroniła Ravenowi dowodzić akcją ratowniczą” – zaczął Raziel, a Fanuviel poczuł, jak coś w nim się kurczy. Coś w środku, promieniując zimnem dziesięć razy bardziej dokuczliwym niż to zewnętrzne. Ostry ból.
                I strach.
                „Nie trzeba nikomu tłumaczyć, jak bardzo twój mistrz kocha, gdy ktokolwiek mu czegokolwiek zabrania. W sumie nie powinienem się dziwić, dosłownie w tym samym czasie miałem wizję. We śnie. Śnił mi się uciekający kruk. Ale on był martwy. Umiesz interpretować zwiastuny?”
                „Nie.”
                „Czego ten idiota cię uczy?”
                „Magii wykorzystującej energię jako źródło ognia” – syknął mentalnie Fanuviel, czując się w obowiązku wziąć w obronę własnego mistrza. – „I sposobów na przetrwanie. Oraz ewentualnie ucieczkę.”
                Wyczuł konsternację Raziela. „Zwiałeś im?”
                „To była pułapka. Pozwolili mi uciec, wiedzieli, że będę próbował przywołać stado kaerbor. Zabili je wszystkie.” – Zacisnął powieki, nie pozwalając sobie na jakiekolwiek nadprogramowe utraty wody. „Zranili mi skrzydła. O… oskubali mnie.”
                „O szlag!” – syknął mag. „Nieważne. Mamy mało czasu, słuchaj. Raven uciekł i poleciał za sobą. Ragnarok dowiedział się o tym i poleciał tuż za nim. Dobrze zrobił, bo wyczuwam wokół ciebie sporą grupę.”
                „Krasnoludy. Pełna dziesiątka, elf, pies.”
                Fanuviel potknął się, podtrzymał go z tyłu jeden z brodaczy. Coś przewróciło mu się w żołądku. Raven uciekł… Rada nie zezwoliła mu, a i tak za nim poszedł!
                „Cholera. Nie rób niczego podejrzanego. Po prostu zostawiaj ślady. Najlepiej magiczne… Potrafisz to robić?”
                Fanuviel zastanowił się przez chwilę. Nigdy nie próbował, ale czytał sporo o znacznikach magicznych w książkach Ravena. Działało mniej więcej na zasadzie atramentu sympatycznego, czy luminolu. I nie wyglądało na skomplikowane.
                „Raczej tak.”
                „Najlepiej by było, gdybyś pozostawiał ślady krwi. Znajdą je najłatwiej. Możesz to zrobić?”
                „Tak.”
                „I nie rób niczego więcej. Nie zdradzaj się. Jesteśmy w kontakcie i… Trzymaj się. Ja nie mogę stąd zrobić nic więcej, ale oni ci pomogą. Za wszelką cenę, Fan. Tylko nie zrób nic głupiego.”



***


                - Znowu czuję krew – mruknął Mite, zatrzymując się powoli. Włosy uniosły mu się śmiesznie na karku, wyglądał jak koguci kuper. – Fanuviela.
- To dobrze.
- Słucham?!
- Nieważne. Po prostu prowadź.


***


                Carnil zarządził postój dokładnie wtedy, gdy anioł zaczynał być już sakramencko pewny, że zaraz po prostu padnie. Tak zwyczajnie, przewróci się i nie wstanie, bez względu na to, ile kopniaków pobudzających dostanie. Z ulgą osunął się po chłodnej ścianie czegoś, co chyba było… bunkrem?
                Otworzył półprzymknięte oczy. Bunkier? Tutaj?!
- Kurwa, myślałem, żeśmy już pobłądzili – mruknął jeden z krasnoludów zrzucając ciężki, skórzany plecak. Nie odłożył jednak kuszy.
                Fanuviel rozejrzał się. To faktycznie było coś, co przypominało bunkier podzielony na kilka osobnych, skrytych pod ziemią pomieszczeń. Prowadziło do niego jedno jedyne wejście, a przynajmniej on sam wiedział o tylko jednym. Tym, którym tu wleźli.
- A myślisz, że co, że by bunkier postawili tak o, na środeczku? – sarknął drugi pokurcz i splunął. On także zdjął plecak. – Cobyśmy stali jak te dupy na weselu?
- No nie…
- Zamknąć mordy, sprawdzić włazy, zabezpieczyć teren – warknął Carnil. Zmarszczył nos. – I niech mi no który w nocy spróbuje szczać po kątach.
- A gdzie mamy? Przecież zabroniłeś na noc wychodzić.
- Trzymać do rana.
                Krasnoludy chóralnie zaburczały. Ktoś podniósł Fanuviela pod ramiona, zarzucił sobie na plecy i przeszedł piekielnie wąskim korytarzykiem i zatrzymał się przed jednolitą, stalową ścianą. Fanuviel aż wytrzeszczył oczy. Słyszał o czymś takim.
                Ale to było po drugiej stronie. Nie tu.
                Czytnik linii papilarnych też był tam, a nie tu. Drzwi otwierano kodem dostępu, owszem. Ale tam, nie tu. Nie po tej stronie.
                Stal pękła pośrodku na dwie idealnie równe części i rozsunęła się. Znaleźli się w ciemni.
- Leżeć – burknął krasnolud i zrzucił go na ziemię. Fanuviel jęknął, padając na twardą, zimną podłogę. Kamień.
                Ale coś podejrzanie równy.
                Krasnolud wszedł do środka i łaskawie zapalił mu światło. Jarzeniówka bluznęła ostrym światłem. Anioł syknął.
- Jak potrzeba, to w kąt nocnik. Ale jak może, to się lepiej trzyma, nie ma tu kanalizacji. Carnil den svorgsh wyjść nie zezwalać. Do rana – dodał litościwie. Miał wyraźne problemy z językiem wspólnym, ale przynajmniej dało się go zrozumieć. – Wentylacja działa, ale smród nie wywietrzeć. Rozumie?
                Fanuviel przełknął ślinę i skinął głową.
- Wodę i jedzenie dostanie później. Jak będzie grzeczny. Tak nie będzie, to nie. Rozumie?  Nic nie kombinować. My pod ziemią.
                Tego dodawać akurat nie musiał. Chłopiec doskonale zdawał sobie z rzeczonego faktu sprawę, co widać było chociażby po zagryzionych do krwi wargach. Krasnolud zmarszczył brwi i podszedł do ściany. Walnął w nią okutą rękawicą, aż rozeszło się ciężkie echo.
- Słyszy? Stal. Na dwa cale, rozumie? Wyjścia nie ma.
                Rozumiał.
                Wyjścia nie ma.
                Zamknął oczy mniej więcej wtedy, gdy za krasnoludem zasunęły się automatyczne drzwi. Dopiero wtedy skulił się w kłębek pod przeciwległą ścianą i zaczął płakać.


***


- I co? I co?! – Lucyfer skakał dookoła jak szczeniak wokół zastawionego stołu.
- Siądź na dupie – warknął Raziel. – Zgubiłem go.
- Jak to, kurwa, zgubiłeś?
                Anioł syknął i rzucił kryształkiem na łańcuszku w ścianę. Zanim zdążył dolecieć, zamienił się w obłoczek pary i zniknął z cichutkim sykiem. Raziel wciąż miał problemy z kontrolowaniem mocy po swoim wyskoku. Magia wykrywania i komunikacji, tak się składało, była subtelna i wymagała doskonałego wyczucia. Sam się dziwił, że zdołał w ogóle kontakt nawiązać.
- Tak to. Przed chwilą wiedziałem, gdzie jest. Teraz nie wiem. Jakby się pod ziemię zapadł. Nie mogę się z nim skontaktować.
- Ale wcześniej mogłeś.
- Tak – westchnął. – Kazałem mu zostawiać ślady. Raven na pewno je znajdzie, zna jego zapach lepiej niż swój własny. A Mite chyba jeszcze lepiej. Znajdą go.
- Oby – burknął Lucyfer.
                Milczeli. Raziel, rozparty na stercie rozrzuconych poduszek i demon, przysiadłszy na stoliku nocnym. Mebelek wyglądał, w zestawieniu z jego sylwetką, jakoś tak żałośnie krucho. Niemniej jednak trzymał się twardo.
- Dziękuję – mruknął anioł w końcu, masując ze znużeniem skronie. – Wiem, że to w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach polityka, ale i tak dziękuję.
                Lucyfer nie odpowiedział. Nie miał po co. Raziel miał absolutną rację. Nie chodziło o to, czy Fanuviela lubił, czy też nie. To była polityka. Syn Gabriela. Uczeń Ravena. Heksa. Przeciek wyszedł z jego strony. Sam miał szpiega w domu. Jeśli ktokolwiek mógł czuć się tu winny, to tylko on.
- Nieprawda.
- Hę?
- To nie twoja wina.
- Skoro czujesz się na tyle dobrze, by czytać moje myśli, to bierz następny kryształek i szukaj.
- Wcale nie czytam. Masz to wszystko na pysku. – Raziel klepnął go lekko w ramię. – Znajdą go. Inaczej będzie…
- Wojna – dopowiedział burkliwie demon. – Gdzie jest Gabriel?
- Dyskutuje z Maglorem. A jeśli akurat tego nie robi, to zapewne kompletuje trzy odrębne oddziały pomocnicze.
- Rozumiem.
                Właściwie to nie rozumiał. Nigdy nie miał dziecka i nie zanosiło się na to, by miał je mieć. Niezależnie od tego, ile legend i proroctw związanych z Antychrystem ma się pojawić. Chyba że Asmodeusz cudem zaciąży.
                Na samą myśl o nim poczuł dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa jak stado mrówczych maratończyków. Westchnął.
                Naprawdę jedyne, czego teraz chciał, to wrócić do domu. Zapomnieć, że w ogóle istnieje reszta świata. Wziąć kąpiel. I może…


***


- Może by go tak wydupczyć? – podsunął półgębkiem Krwawobrody, ignorując kategoryczny zakaz Carnila dotyczący nie plucia na podłoże. Ignorowany zresztą nie tylko przez niego. Gładki kamień był upstrzony plwocinami jak wenecki plac świętego Marka gołębimi kupami.
                Krasnoludy wymieniły się spojrzeniami.
- Mówisz?
- A będziesz miał jeszcze taką okazję?
- Jak dają, to bierz – zamruczał Hoddnir, drapiąc się po potylicy. Zerknął pod paznokcie i zaczął wydłubywać spod nich brud końcem sztyletu.
- Carnil nas zabije.
- A tam, pitolisz – zirytował się Krwawobrody. – Jak pójdziemy cichutko i zatkamy mu buźkę, to się nawet nie dowie. Ja ci gwarantuję, że elfiątko się nawrzeszczało, rozstawiło straże po kątach i poszło spać. Do tej najcieplejszej salki.
- To może by tak jego…?
                Miny krasnoludów zdębiały. Pomysłodawca stropił się i zaczął gwałtownie wycofywać się z projektu. Gwałt na bezbronnym, skrępowanym chłopcu to coś na porządku dziennym. Gwałt na wściekłym, doskonale władającym magią elfie to już samobójstwo.
                Krasnoludy z reguły samobójcami nie były. Chyba że chodzi o masowe uśmiercanie się marskością wątroby, aczkolwiek i w tym kierunku ewolucja poczyniła pewne ustępstwa, dając im znaczne możliwości walki ze szkodliwym skutkiem picia alkoholu. Plotka głosiła, że krasnoludy mogłyby pić nawet metanol i nic specjalnego by się nie działo. No, może ewentualnie pieruńska sraczka.
- Szlag, dobra… - jeden z bliźniaków wysmarkał się w palce i wytarł je o spodnie.
- Wchodzimy w to – dodał drugi i zarechotał, rozbawiony szalenie wykwintną dwuznacznością sentencji.
- Hoddnir?
- Ja też.
- Kod dostępu macie? – mruknął krasnolud, szarpiąc swoją bujną, rudą brodę.
                Potwierdzili.
- A coś na poślizg?
                Unieśli brwi.
- A po co?


***


                Na to, że coś jest nie tak, wpadł od razu. Gdy tylko tafla stali rozsunęła się, ukazując cztery brodate istoty sięgające mu w najlepszym razie gdzieś do piersi. Krasnoludy uśmiechały się obleśnie.
- Pobudka!
                Niemożliwe, by już było rano. Czas w takich miejscach płynął znacznie wolniej, każda sekunda zdawała się trwać godzinę. Fanuviel podniósł się i cofnął, aż napotkał plecami lodowatą ścianę. Dopiero wtedy zaczęła dławić go panika.
                Coś było nie w porządku. Coś było cholernie nie w porządku.
- Czego chcecie? Przysłał was Carnil?
- Sami się przysłaliśmy. – Krwawobrody wszedł jako ostatni i popukał w ścianę po lewej stronie. Prostokącik stali odskoczył jak skrzydło drzwi, ukazując panel kontrolny. Wklepał kod, a drzwi zasunęły się z cichym sykiem.
                Podręczniki kulturoznawcze nic nie mówiły o tym, że pokurcze potrafią obsługiwać zaawansowaną elektronikę. O tym, że są cholernie szybkie, także nikt nie raczył wspomnieć. Hoddnir rzucił się na niego, zanim chłopiec zdążył w ogóle się zdziwić.
                Kilka szybkich chwytów.
                Chłód na policzku. Dociskali go twarzą do podłogi, zmuszając do wypięcia wiszącego w powietrzu tyłka. I to był właśnie ten moment.
                Dokładnie ta chwila, w której naprawdę zaczął się bać.
- Przestańcie! – pisnął, czując, jak czyjeś łapska go obmacują, najpewniej szukając zapięcia spodni. I w końcu je znalazły.
                Fanuviel szarpnął się. Bezskutecznie.
                O tym, że krasnoludy są silne, akurat w książkach wspominano. O tym, że obrzydliwie cuchną gorzelnią i zepsutymi zębami, już niekoniecznie.
                Nie tak to miało wyglądać.
                Nie w takich okolicznościach. I, przede wszystkim, nie ze stadem śmierdzących krasnoludów. Poczuł wilgoć na policzkach. Łzy?
                Było zimno.
                Dotyk palił ogniem. A dwa cale stali skutecznie tłumiły dźwięki, zwielokrotniając je zarazem w samej celi. Wrzask Fanuviela świdrował uszy, ale krasnoludy najwidoczniej były uodpornione.
- No zsuwaj, kurwa twoja mać! – warknął Hoddnir. – A wy tam trzymać, bo się szarpie to to jak piskorz.
- Ja pierwszy – oświadczył Krwawobrody.
- A jużci! Dowódca pierwszy żre i chędoży!
- A czyj pomysł?
- Mordy – szczeknął jeden z bliźniaków. – Chcecie, to losować będziemy… Aaau! – wrzasnął, bo Fanuviel, korzystając z okazji, ugryzł go w rękę.
                Zarobił za to siarczysty policzek, od którego niemalże dojrzał wszystkie gwiazdy.
- Ugryzł mnie, ścierwo!
                Mamo.
- Obróćcie go przodem.              
                Obrócili. Mamo.
                Nie!
- Nogi mu przytrzymajcie, no, do kogo ja mówię?
- Nie chcę! Nie… NIE! Zostawcie!
                Nie zostawili.
                Stal tłumiła wrzask.


***


- Do kogo ja mówię, Fan?
- Do mnie – prychnął, podnosząc się z podłogi. – Ale o czym mówisz, to ja już pojęcia nie mam. Niby jak mam się uwolnić, skoro jestem skrępowany?
- Tego właśnie próbuję się od ciebie dowiedzieć. Myślisz, że ten, kto cię akurat krępuje, sam ci podsunie rozwiązanie?
- Ale ty mnie uczysz! – jęknął. – Mistrzu – dodał pospiesznie, by nie zarobić przypadkowego, nadprogramowego ciosu.
- Uczysz się sam. Ja ci wskazuję drogę. Już to przerabialiśmy. – Raven westchnął. – Kreatywne myślenie. Masz coś takiego?
                Fanuviel zagryzł wargi i roztarł sobie rozbite kolano. Skąd, do cholery, miał wiedzieć? Coraz bardziej gnębiła go jedna myśl. Nie nadawał się. No po prostu się nie nadawał.
- Na uwolnienie się z takiej sytuacji jest co najmniej kilkanaście sposobów. Znanych. A zawsze możesz odkryć nowy. – Wampir puknął go w czoło. – Ogranicza cię wyobraźnia i zdolność przeniesienia jej na magię. Trzymaj mnie.
                Położył się na podłodze i pozwolił, by Fanuviel przyszpilił go kończynami do podłogi. Chłopiec zarumienił się. Czuł jego zapach. Jego ciepło. Czy tam raczej zimno, które rozgrzewało od środka jak nic innego. Czuł na policzku jego chłodny, wolny oddech.
                Raven.
- Brawo – mruknął wampir nieco sarkastycznie. – Unieruchomiłeś wroga. Jak myślisz, co wróg teraz może zrobić? Nie mogę ruszać rękami.
- Czyli nie wykonasz żadnego gestu – dopowiedział Fanuviel. – Zaklęcia tego typu odpadają.
- Cudownie, mój ty geniuszu. Rodzona matka nie mogłaby być z ciebie bardziej dumna ode mnie – parsknął i dopiero z poślizgiem spostrzegł swoją gafę, gdy twarz chłopca skurczyła się w gorzkim grymasie. – Przepraszam, nie pomyślałem.
- Kontynuuj.
- Nie mogę się ruszyć. Ale mogę zrobić coś takiego. Uważaj.
                Właściwie to… Nie zrobił nic.
                Nawet nie mrugnął. Nawet nie zwęziły mu się źrenice, nie drgnęła powieka, nie dał mu żadnego znaku. Ale anioł odskoczył nagle z piskiem, kopnięty prądem. Zupełnie jakby wampir nagle się naelektryzował.
- Już chyba rozumiem – mruknął, rozcierając mrowiące dłonie.
                Już chyba…


***


                - Aua! Kurwa jego była mać! – Chóralne wycie. Krasnoludy odskoczyły pod same ściany, rozcierając to, w co tam co poniektóry dostał. Najgorzej miał Hoddnir, który miał nieszczęście przytknąć do jego nagiego pośladka niezwykle czułą część swojej osoby.
                Wtedy Raven był delikatny. Kopnął tylko delikatnym napięciem. A Fanuviel niekoniecznie. Krasnoludom aż najeżyły się brody.
- Szczyl! – wył Hoddnir, wstrząsany drgawkami. – Zabiję go, gfrijulavi, zabiję jak psa!
                Fanuviel przepalił więzy na nadgarstkach i roztarł dłonie.           
                A potem świat wybuchł.


***


                - O szlag! – jęknął Mite, padając w panicznym odruchu na wilgotną, zimną ziemię. Koty tak mają. Gdy coś zaczyna się dziać, coś niekorzystnego dla kota, futrzak rzuca wszystko. Olewa właściciela, miskę, kłębek wełny, swoje zabawki, rzuca wszystko i ucieka. Najchętniej pod szafę, czy też inne, ciemne i trudno dostępne dla innych miejsce.
                W lesie nie było szafy.
                Ale zawsze była ziemia.
- Słyszeliście? – miauknął tak kocim tonem, że niemal nie dało się rozpoznać słowa. Domyślili się instynktownie.
- Idziemy! – rzucił Ragnarok. – Mite, zostań tutaj.
- Ale…
- Już trafię. – Wiśniowe oczy zdawały się przepalać go na wylot. Mite czuł się niesłychanie głupio. Tchórzył. – Mówiłem o tym. Kiedy zacznie się cokolwiek dziać, masz zostać w bezpiecznym miejscu.


***


                Nie wiedział, jak to zrobił, ale zrobił.
                Nie wysadził całego bunkra w powietrze tylko dlatego, że Carnil zdążył się ocknąć, wyczuwając drgnięcie mocy. Zablokował większość zaklęcia, ale i tak automatyczne drzwi dosłownie rozerwało na kawałki. Fanuviel wyczołgał się, dygocząc i zostawiając za sobą barwną smugę wymiocin.           
                I krwi.
                I poszarpanych kawałków mięsa. Gdyby tak cofnąć się dosłownie kilka chwil do tyłu, te zwały okrwawionych mięśni, odłamki kostne, wstęgi sinofioletowych jelit i klawiatury zepsutych, rozsypanych zębów próbowały go zgwałcić.
                Teraz już nie miały jak.
                Stal wręcz stopniała w kilku miejscach. Fanuviel jęknął, czując, jak leją mu się na skórę dłoni palące żywym ogniem kropelki. Mamo. Spróbował wstać. W ten właśnie sposób zorientował się w kolejnej kwestii – nogę miał złamaną w co najmniej dwóch miejscach. Promieniowała ostrym, pulsującym bólem.
- Co jest, kurwa?! – wrzeszczał ktoś w panice.
                Bilans strat.
                Cztery zabite krasnoludy. Półprzytomny zakładnik. Diablo zdziwiony Carnil, mamroczący zaklęcia ochronne. Strażnicy miotający się bez ładu i składu. Dowódca wydawał rozkazy, nawet logiczne, ale nikt go nie słuchał.
                Podręczniki nie podawały czegoś jeszcze.
                Krasnoludy to wielcy familianci.
- Ty zdziro – wychrypiał ktoś, łapiąc chłopca za włosy. – Krwawobrody to był mój pociotek.
                Szarpnięcie.
                Przewrócono go na plecy. A potem zauważył błysk czegoś metalowego, długiego i cholernie ostrego.
- Nie! – wydarł się Carnil. Za późno. Zaklęcie zdmuchnęło krasnoluda na ścianę, ale i tak zdążył chlasnąć sztyletem.
                Ból.
                Fontanna czerwieni. I nagle pół świata zgasło. Fanuviel wył, kuląc się na boku, trzymając za rozoraną połowę twarzy. Czuł na palcach lepką, ciepłą czerwień.
                Pachniało metalem.
                Drzwi? Nie. To krew. Żelazisty, dobrze znany posmak. Igła wył. Gdzieś z boku grzmotnęło zaklęcie.
- Atakują nas! Carnil… Kurwa, gdzie jest Carnil?!
- Jestem!
- Osłona! Gdzie jest bariera, do cholery?!
                Za późno.
                Kolejny huk. Coś się rozleciało… Bębenki w uszach? Nie, to chyba jednak drzwi. Fanuviel podniósł się, zamroczony, wciąż widząc tylko jednym okiem. Bał się odjąć rękę od twarzy, podobnie jak bał się tłukącej na skraju świadomości myśli.
                Stracił. Oko.
                Musiał. Przecież to był sztylet. Tyle krwi. Mamo. O matko. Na Jasność. Oko. Nie. Widział. Na oko. Pomóżcie mi. Proszę. Oko. Nie widzę. Krwi. Za dużo. Mamoo!
- Fanuviel! – Znajomy głos. Czyj? – Faaan!
                Tyle krwi.
                Runął w tył.
               

***


- Fan. – Szept.
                Kto?
- Ocknij się, proszę.
- Raven, odsuń się, zatamuję krwa…
- Zjeżdżaj. – Syk. Znam go… - Sam to zrobię.                                         
                Było… ciepło. Ciemno i ciepło. Dryfował w absolutnym braku światła, z wolna wypływając na powierzchnię. Wracała świadomość. A z nią razem ból. Jęknął, zaciskając kurczowo powieki.
                Na Jasność! Śniło mu się, że nie miał oka.
- Fan – szept. Ciepły. Tak ciepły, że aż nie pasujący do…
- Raven – wymamrotał, otwierając oczy.
                Och.
                Otwierając jedno oko. Na drugie, z jakiejś bliżej niejasnej przyczyny, nie widział. Wyciągnął dłoń, by dotknąć tego miejsca, przekonać się, że to tylko opaska, opuchlizna, opatrunek, czy cholera wie co, że zaraz zdejmie to i będzie widział…!
- Nie dotykaj. Proszę, nie dotykaj. Już po wszystkim.
- Nie mam oka.
- Nie myśl o tym – szeptał gorączkowo Raven. Fanuviel chciał unieść się na ramieniu i rozejrzeć dookoła. Nie pozwolił mu na to. – Patrz tylko na mnie.
                Słyszał jakieś krzyki. Rozpoznawał głos Ragnaroka. Czyjeś chłodne, szczupłe dłonie dotknęły jego nogi. Uniósł leniwie powiekę, napotykając parę lodowatych, błękitnych oczu. Hannelle. Przymknął oko, czując uśmierzające, chłodne mrowienie.
                Nareszcie powoli odpływał ból. I strach.
                A Fanuviel razem z nimi.


***


- Co z nim?
- Śpi.
- Dalej?
- Dziwisz się?
                Nie dziwił. Właściwie jeśli ma się tyle lat, co Lucyfer, to mało rzeczy na tym świecie może faktycznie zdziwić. Może tylko fakt, że Asmodeusz wyjątkowo był nieuczesany. W dalszym ciągu wyglądał pięknie.
- Przestań się na mnie gapić i wejdź.
                Zapukał. I owszem, wszedł.
                W pokoju było ciemno jak w murzyńskim tyłku. Okna starannie zasłonięto, by światło nie przeszkadzało Fanuvielowi spać. Na skraju łóżka siedział Gabriel, głęboka zmarszczka zdawała się na stałe przykleić między jego brwiami.
                Raziel, wciąż w koszuli nocnej, siedział w fotelu. Wyglądał już dużo lepiej, ale minę miał niewiele weselszą od archanioła.
- Co z nim? –szepnął Lucyfer.
- Śpi – burknął mag. – Nie widzisz?
- Nie zauważyłem. Dziękuję ci za światłe przewodnictwo.
- Proszę o spokój – przerwał im trzeci głos, niewiele głośniejszy od szeptu.
                Lucyfer dopiero teraz dostrzegł kogoś jeszcze. Aż uniósł brwi.
- Rafael?
                Raziel skinął głową.
- Ściągnąłem tu. Jeśli chodzi o leczenie, jest lepszy nawet ode mnie. Zresztą… - urwał półgłosem i pokazał na swoje dłonie. Wciąż leciutko drżały. – Dalej nie kontroluję w pełni mocy. To delikatna sprawa.
- Jasne.
                Rafael był najlepszym medykiem Serafinraelu. Plotka głosi, że bawił się dodatkowo w alchemię i kręcił jakieś autorskie mikstury na wszystko. Był dziwny, małomówny, suchy jak drewniana szczapa i melancholijny jak jasna cholera. Odgarnął teraz z policzka brązowy kosmyk i wrócił do delikatnej zmiany opatrunku.
- Oko nie do odratowania – mruknął cichutko. – Można zrekonstruować magicznie. Nogę poskładałem, teraz na to trzeba tylko czasu.
                Zmarszczył się i wciągnął głęboko powietrze.
- Ktoś palił papierosy – burknął. Jego awersja do tytoniu była powszechnie znana. – Nieważne. Drobne poparzenia zaleczyłem, nie będzie nawet śladu. Ale na twarzy zostanie blizna.
- Poradzimy sobie. – Raziel skinął głową. Rafael podniósł się z miejsca. Nie dość, że był chudy, to jeszcze bardzo wysoki. Sprawiał wrażenie, jakby silniejszy podmuch wiatru miał go złamać w pół jak zapałkę.
- Zostawiam go tobie. Gdyby działo się cokolwiek niepokojącego, skontaktujcie się ze mną.
- Jasne.
                Anioł w jednym momencie rozpłynął się w smudze pyłu. Należał do jednych z niewielu skrzydlatych, którzy uważali, że poza Serafinraelem powinni spędzać tylko tyle czasu, ile to było konieczne.
                Zapadła cisza tak gęsta, że można było ją spokojnie nożem kroić i sprzedawać na porcje. Lucyfer odchrząknął i wyprostował się.
- Wyrzuć to z siebie – mruknął Gabriel.
                Demon jakby oklapnął.
- Chciałem prze… przeprosić – wykrztusił. – Jako władca Pandemonium. Oficjalnie składam regentowi Serafinraelu wyrazy ubolewania oraz przeprosiny za zaistniałą sytuację, która…
- Jego przeproś.
                Lucyfer uniósł wzrok. Napotkał orzechowe oczy Raziela i jego palec przyłożony do ust. Prosty gest. „Milcz, bo zginiesz”.
                Milczał.
                Przy łóżku warował czarny kot.


***


                Obudził się… Właściwie nie miał pojęcia, kiedy się obudził. Za to wiedział przynajmniej, na czym.
- To ty? – szepnął, dotykając miękkiego futra. Leżał zatopiony w czymś miękkim, ciepłym i pachnącym słodko. Podłoże wibrowało lekko. Kot.
                Mruczący, de facto.
- Ja – przytaknął zwierzak głosem Ravena, muskając go koniuszkiem ogona po twarzy. Fanuviel uśmiechnął się.
- Jak długo spałem?
- Ponad dwa dni. Jesteśmy już w Lykorze.
- Hę? – Chłopiec aż uniósł się do siadu. I to był błąd. Nogę nagle przeszyło tysiące rozgrzanych igiełek bólu, podobnie jak żebra, wypychając mu oddech z płuc. Syknął cicho i powrócił do poprzedniej pozycji. Faktycznie.
                Byli w jego własnym pokoju.
- Jak mnie przenieśli?
- Raziel wziął się w garść. Teleportacja.
- A… tamci? – Przełknął ślinę.
                Kot podniósł się sprężyście, wygiął w łuk, a potem znów owinął wokół chłopca. Był rozmiarów sporego tygrysa. Ułożył się przede wszystkim wzdłuż uszkodzonej nogi, promieniując rozkosznym ciepłem.
- Aresztowani. Nie myśl o tym.
- Nie mogę. To… śniło mi się.
- Wiem. – Czerwone oczy błysnęły dziwnie. – Krzyczałeś.
                Fanuviel uniósł dłoń do twarzy. Wyczuł szorstki opatrunek.
- Mogę to zdjąć?
- Nie. Rafael twierdzi, że goisz się i reagujesz na magię medyczną wyjątkowo źle. Na leki zresztą też.
- Mama podobno miała tak samo – mruknął i westchnął. – A oko?
                Kot uniósł się lekko i oparł mu łapę delikatnie na piersi. Fanuviela owionął chłodny oddech, wąsy połaskotały go w nos.
- Trzeba było usunąć… Ale można je zrekonstruować. To trudne, ale Raziel to zrobi.
- Dlaczego jesteś w tej postaci?
                Raven strzepnął śmiesznie uszami.
- Podobno mruczenie kota uśmierza ból.
                Anioł uśmiechnął się.
- Jesteś najładniejszym kotołakiem, jakiego widziałem – mruknął. – Ale nie mów tego Mite!
- Uratował cię. – Wampir machnął ogonem. – Właściwie… Gdyby nie polecieli za mną, oboje byśmy byli teraz martwi. Fan, oni… Nie zrobili ci krzywdy? Wiesz, co mam na myśli.
                Przełknął ślinę.
- Nie. Ale próbowali.
                Drgnął, widząc tuż przed sobą obnażone wściekle kły. Raven przypominał bardziej czarnego, wkurzonego tygrysa szablozębnego, niż zwykłego kota. Wyciągnął język i polizał ostrożnie anioła po twarzy, tam, gdzie nie miał opatrunku.
                Nie mówił nic.
                Nie musiał.
                Fanuviel i tak czuł bijącą od niego falę gorzkiego poczucia winy, nienawiści i skruchy. Obrócił się, sycząc cicho i zwalając z siebie kota. Dopiero leżąc na boku wtulił się w miękkie futro, słuchając cichutkiego mruczenia z głębi krtani.
- To nie twoja…
- Wszystko – przerwał mu Raven. – Wszystko, co się stało, to od początku do samego finału moja wina. Zdążyłem już to sobie wytłumaczyć. Tak ze cztery razy, porządnie. A potem przyszedł twój ojciec i mnie uświadomił co do tego faktu. A potem jeszcze Raziel. A potem Lucyfer się namarudził, jak bardzo jest to jego wina. Sami winni. A ja jestem gnojem między gnojami. Dobrze o tym wiem. Twoje jedno zdanie mnie nie rozgrzeszy. Bo ja nie chcę rozgrzeszenia, Fan. Chcę tylko, żebyś wyzdrowiał.
                Prychnął.
- Wiesz, że nie robię tego za często.
- Słucham? – Fanuviel otworzył szeroko oczy. Niezbyt często słyszał od Ravena takie rzeczy. Prawdę mówiąc… Nigdy ich nie słyszał.
                A jeśli trzeba stracić oko, żeby tego doświadczyć… To zawsze miał jeszcze do zagospodarowania drugie. Wtulił się w ciepłe futro.
- I nie umiem. – Raven położył po sobie uszy.
- Nie rozumiem.
- Ja wiem, że ty nie rozumiesz, bo ja sam siebie teraz nie rozumiem. – Ogon nerwowo strzelił o pościel. – Właśnie próbuję cię przeprosić, tylko nie wiem, jak się do tego zabrać. Więc leż spokojnie i nie utrudniaj mi sprawy, dobrze? Fanuviel…? Fan? Śpisz…?


***

               
                Dwa tygodnie później poprawa była już znaczna. Na Fanuvielu wciąż wszystko goiło się beznadziejnie, ale akurat nie tego obawiał się Raziel. Bał się, że chłopak wpadnie w swego rodzaju szok, zapaść, z której wyciągnąć go będzie równie łatwo, co ptasznika z mysiej nory.
                Bezpodstawnie. Anioł zadziwił wszystkich, po męsku znosząc ból złamanej nogi, pieczenie śladów po oparzeniach, a przede wszystkim brak oka.
- Możemy wstawić ci sztuczne. Albo iluzję – mruknął Raven podczas kolejnego popołudnia, które spędzali razem w łóżku Fanuviela. Bez żadnych podtekstów seksualnych, co powoli zaczynało anioła frustrować.
                Bliskość Ravena odurzała. Dotyk jego palców, sunących wzdłuż cienkiej, paskudnej blizny, także odurzał.
- Po co? Tak jest lepiej. – Strzelił gumką podtrzymującą mu na oku piracką opaskę. Gdy zdjęli mu w końcu opatrunek, uparł się na nią i ani myślał ustąpić. – Zresztą i tak zregenerujecie mi je, prawda? To w sumie aż tak nie przeszkadza, ale w przyszłości miałbym bez jednego oka problemy z celowaniem. I takie tam.
                Raven skinął głową.
- A to? – Opuszkiem palca obrysował bliznę. Ostrze przeszło przez lewą brew i oczodół, lekkim skosem przeorało policzek i zakończyło dzieło na podbródku, po drodze muskając kącik ust. Blizna uniosła go odrobinę, przez co Fanuviel wyglądał, jakby cały czas uśmiechał się półgębkiem. – Nawet ja mogę to usunąć, to proste.
- Nie.
- Dlaczego?
                Anioł uśmiechnął się z komiczną wyższością.
- Mężczyzna nosi swoje blizny z dumą.
- Będzie ci zawsze o tym przypominała.
- O czym?
- Że jestem bezczelnym, kłamliwym gnojem, że zostałeś porwany, że wykorzystano twoje zaufanie, że próbowano cię zgwałcić. I że zabiłeś cztery osoby.
                Fanuviel skrzywił się.
- Co z resztą?
- Siedzą w więzieniu Esmeral. Carnil najprawdopodobniej zostanie stracony… Reszta chyba też. Pewnie dostaniesz uprzejme zaproszenie na egzekucję.
- Nie chcę.
- Wcale od ciebie tego nie oczekuję. – Raven przyciągnął go do siebie ramieniem i wcisnął nos w zagłębienie jego szyi. Fanuviel mruknął coś nieskładnie.
                Zimno mistrza sprawiało, że robiło mu się gorąco.
                Jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało.
- Dlaczego tu jesteś?
- Mm?
- Ostatnio… Nigdzie nie wychodzisz. Odkąd się ocknąłem, codziennie siedzisz przy mnie.
- Nałożyli na mnie areszt domowy za sprzeciwianie się Radzie.
                Zabolało. Leciutko, ale zabolało. Raven wzruszył ramionami. Fanuviel czuł, jak drży lekko z zimna. Zrobiło mu się głupio, to on nalegał na otworzenie okna, by wpuścić nieco świeżego powietrza.
- I tak bym się stąd nie ruszył – mruknął wampir dużo ciszej, muskając koniuszkiem języka jego skórę. Dokładnie tam, gdzie przebiegała tętnica szyjna. Serce Fanuviela podskoczyło, zrobiło imponujące salto, zaplątało się we własne naczynia wieńcowe i zamarło.
                Raven śmiał się cicho. Doskonale wyczuł raptowny wzrost ciśnienia.
- Głodny?
- Cholernie – przyznał, mrużąc szkarłatne oczy.
- Chcesz…?
- Nie.
                Przymknął oczy, kapitulując. W końcu nie wypada kłócić się z własnym mistrzem.


***


Obudził go wrzask.
                Nie. Obudził go właściwie brak Ravena tuż przy nim. Od ponad dwóch tygodni noce spędzali razem, toteż Fanuviel zdążył się przyzwyczaić do znikomego ciepła i pachnącej, wygniecionej pościeli. Teraz było pusto.
                A Raziel się darł.
- Wujek…? – mruknął, przecierając oczy. Podniósł się powoli na łóżku, a potem podjął karkołomną decyzję o wstaniu. Zsunął stopy na podłogę i chwycił kule.
- Jasne! Pewnie! – wyrzucał z siebie Raziel, buszując gdzieś piętro niżej. Co tam było…? – Oni by nie mogli? No proszę cię, ONI by nie mogli?! Żebym ja ich tak czasem nie aresztował!
                A, faktycznie. Jadalnia.
                Fanuviel wykuśtykał ze swojej sypialni. Omal nie zderzył się z Mite. Kotołak pisnął, wymachując nerwowo ogonem na prawo i lewo.
- Już wstałeś? Właśnie miałem zanieść ci śniadanie.
                Miał puste ręce. Fanuviel nie skomentował.
- Co tu robi wujek?
- A, wpadł rano… To chcesz to śniadanie? Przyniosę ci.
- Nie, zjem z nimi. Bo są w jadalni, tak?
                Niechętne skinięcie głową.
- Raven jest z nimi?
- N...nie wiem. Widziałem tylko pana Raziela, pana Michaela i Ragna… pana Ragnaroka.
- Och, proszę cię! – żachnął się anioł, porzucając kule na rzecz pewniejszego wsparcia na ramieniu przyjaciela. – Swoją drogą, nie miałem nawet okazji, by wam podziękować. Gdyby nie wy…
- Nie ma tematu – przerwał szybko kotołak, obejmując go asekuracyjnie w pasie. Fanuviel umilkł. Dobrze wiedział, jak peszą go wszelkie podziękowania.
                Razem dotarabanili się do jadalni. Raziel w tym czasie zacięcie perorował na jakiś temat podniesionym głosem, obficie smarując sobie grzankę dżemem wiśniowym. Wreszcie był ubrany normalnie. Ragnarok siedział na parapecie, wyglądając przez okno.
                Umilkli na widok chłopca. Pierwszy podniósł się smok.
- Fan… Na jasność, Mite, nie stercz tak, posadź go! – Podsunął mu krzesło. – Jak się czujesz?
- Kwitnąco. Gdzie Raven?
                Szybka wymiana spojrzeń.
                Cisza, że nic, tylko świerszcze wpuścić.
- Ktoś mi odpowie, czy sformułowanie informacji przekracza zdolności intelektualne wszystkich tu obecnych? – prychnął anioł. Raziel rzucił mu przeciągłe, acz rozbawione spojrzenie przez stół.
- Patrzcie go. Wyszczekany jak pies sołtysa. – Gwizdnął cicho i wgryzł się w swoją grzankę.
- Kto jest aresztowany?
- Słucham? – Zdziwił się Michał.  A przynajmniej spróbował się teatralnie zdziwić, czym dobitnie pokazał, jak kiepskim jest aktorem.
- Słyszałem, jak wujek krzyczy. – Fanuviel wzruszył ramionami, sięgając po sztućce. Dłonie zaleczyły mu się już na tyle, by mógł się nimi posługiwać bez rozrzucania jedzenia dookoła. – To kogo wreszcie aresztowali?
                Westchnienie.
- Ravena.
                Cisza.
                Grzmotnął o stół spadający widelec.


23 komentarze:

  1. Genialne! Kocham cię, Necro! Jak zwykle końcówka sprawia, że mam ochotę natychmiast przeczytać następną notkę. Nie wiem, jak wytrzymam do nexta, ale oby nadszedł jak najszybciej. Dobrze, że Fan jednak będzie miał oko, bo już się bałam. I szkoda mi Ravena, chociaż tak naprawdę wiedział, na co się decyduje...
    Pisz szybko, pozdrawiam i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniałe ^^ po prostu. Biedny Fan, żeby zostać tak oszpeconym.I co z jego skrzydłami?Czy je da się uleczyć? Tak myślałam, że Raven poniesie karę za to, że złamał ,,wyrok'' rady no chyba, że zamknęli go za coś innego

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju tak się cieszę, że Fanuviel został uratowany, a scena z rozsadzeniem krasnali? Mistrz! Rozdział niesamowity jak zawsze, ale jakim praweeem aresztowali Ravena ja się pytam?! Jeżeli on w następnym odcinku nie wróci to ja nie ręczę za siebie!
    Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy! ;*

    vampirka_15

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak zawsze trzymało w napięciu. Uwielbiam twój styl pisania. Jest taki sprzeczny, raz słownictwo jest iście podwórkowe (przepraszam, jeśli cie to urazi, w żadnym wydatku to nie jest zamierzone), a za chwile elokwentne i wygórowane. Co do samej fabuły, jest tak ciekawa, że nie mam pojęcia jak wytrzymam do kolejnego rozdziału. Szkoda mi trochę Fanuviela z racji tego co przeżył no, ale teraz może być tylko lepiej. Raven pewnie jakoś się wywinie, więc nie martwię się o niego za bardzo.
    Pozdrawiam i życzę weny oraz czasu na pisanie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bez kitu, za co?! T-T a już się zaczynało robić tak przyjemnie Q_Q

    OdpowiedzUsuń
  6. No kurde, Necro... i znowu będziemy czekać kilka miesięcy na nowy rozdział? Jak Cię uwielbiam, za świetne pisanie, tak Cię nienawidzę za urywanie w najlepszych momentach:/ Podła!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten rozdział był gotowy jakieś dobre 2 tygodnie temu, mam na chwilę obecną zapas trzech, tylko Patka mi szwankuje. Jak zdąży zbetować, to zbetuje, jak nie, to mniej więcej w połowie marca wstawię niezbetowaną wersję. Aczkolwiek pewnie wolelibyście po korekcie, ja sama tego nie przeglądam (taki tam leń).

      Usuń
    2. Kim(czym)kolwiek jest Patka - apeluję - ogarnij się i nie szwankuj! Mam nadzieję, że piszę apel do człowieka, a nie programu komputerowego^^' Potrzebujesz zastępczego beta-testera, polecam się;) Czekam do połowy marca w takim razie. Teraz bardziej Cię kocham niż nienawidzę;) Poza tym, Necro, jak tam pisanie innych twórczości poza Heksą? Masz już coś gotowego do wydania?:) Z resztą skrobnę do Ciebie na gg. Nie leń się, dbaj o czytelników:*

      Usuń
    3. *warczy* Moja robota, moja robota. Mam tryb strasznego lenia, ale niedługo wezmę się do pracy. Neccy, ugryź się w pośladek. Szwankować może Ci laptop.
      Medi - dzięki za motywację. W dalszym ciągu moja robota! :)

      Patka

      Usuń
    4. No i właśnie to jest Patka-współtwórca tego bloga. :D

      Usuń
    5. Hahahah, Patko, polecam się:) Cóż, tryb strasznego lenia znam aż za dobrze, ale... ale to nikogo nie tłumaczy;) Do roboty kobieto! Ludzie na Ciebie liczą!

      Oczywiście żartuję, nie blokujcie mojego ip, bo umrę i będę prosić znajomych, żeby mi kolejne rozdziały ściągali;)

      BTW Necro, szwagier Szwed od legend nordyckich powiedział, że może mi najwyżej poszukać jakichś tytułów źródeł po angielsku, może być? Czy już po ptokach?

      Usuń
  7. Kocham to opowiadanie xD (tak, wiem, pewnie nie jestem pierwszą osobą, która to napisała, co nie zmienia faktu, że jest absolutnie bezbłędne!)
    Od początku szczerze nie lubiłam Carnila i miałam ochotę go porządnie uszkodzić i jak się później okazało, gdybym to zrobiła, to teraz by nie było problemu, o!
    Scena z ,,uszkodzeniem" (dość poważnym z resztą) krasnoludów, była genialna (i znów napiszę coś, co pewnie masa osób pisze: Boże, jak ja chciałabym umieć tak przekazać wydarzenia!).
    Tutaj chyba najbardziej jednak podniosła mi ciśnienie wiadomość o tym, że Raven został aresztowany, czego się jednak można było domyślić, skoro dostał bezwzględny zakaz ruszania na akcję.
    No i jeszcze, tak dla ładnego zamknięcia (xD) Fan absolutnie mnie urzekł a Raven mimo początkowej antypatii, przekonał całkowicie.
    Weny, weny i jeszcze raz weny!

    OdpowiedzUsuń
  8. Myslalam ze nie wytrzymam tego napiecia! Az paznokcie zaczelam obgryzac, bo tak sie bałam o Fanuviela :( I kiedy wreszcie zaczynało byc odrobinkę lepiej, znów musiało sie cos popsuc i aresztowali Ravena! Nie dajesz chwili wytchnienia od tych nerwow! To wlasnie uwielbiam <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Wybacz, ze nie napiszę rozbudowanego komentarza.. ale nie mam siły.. Zaskoczyłaś mnie uśmiercając kaerbor ( wybacz, za ewentualne błędy z nazwie) a także pozbawiając oka Fana. Ale to wszystko układa się w pewną, magiczną, spójną całość. Życzę Ci weny i do zobaczenia ( i mam nadzieję do dłuższego komentarza).
    ~Patrycja.

    OdpowiedzUsuń
  10. ŻE JAK?!?!?!? Do połowy świetnie a potem ktoś chyba przewijanie wrzucił. Jakim cudem Mite przez 2 tygodnie nie wtarabanił mu się do pokój i nie odstawił histerii, no i nie opisałaś najważniejszego momentu! Mam chociaż nadzieję że masz w zanadrzu coś z Ragnarokiem i Mitem bo to powinna być ich akcja a pojawiają się tutaj czysto sporadycznie, I to wcale nie dlatego że są moimi ulubionymi bohaterami! Tak samo jak Lucyfer i Asmodeusz, był taki wątek i go zupełnie wcięło. Wybaczyć mogę zniknięcie Michała bo on to się akurat faktycznie mógł jeszcze nie ogarnąć, a i Raziel ma na razie PMS. I nie opisałaś co z jego skrzydłami, przecież były takie piękne. I kaerbor. Stracił wszystko czego mu Raven zazdrościł.
    Żeby nie było że tylko narzekam to muszę pochwalić Cię za scenę z Gabrielem i z kaerbor, emocje były. I opis jak Fan rozróbę robi, nareszcie zobaczyliśmy że jednak jest heksą, małą i niewyszkoloną ale jednak heksą. No i nasz ulubiony buc se wreszcie coś uświadomił... odrobinkę

    Cóż, komentarz jest jakiś tydzień przeterminowany ale wcześniej nie chciał się załączyć.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nawet sobie nie wyobrażasz jak przeżywałam. Darłam się i wyklinałam wszystkich w trakcie czytania. Miało być na końcu tak pięknie to mi Ravena aresztowali. Olać pominięte wątki przez które umieram z ciekawości co teraz będzie z Fanem ? Jedno z niewielu opowiadań, które tak mnie wciągnęły. Jest naprawdę cudowne, czekam na Lampkę i Modo, bo jakoś tęskno za nimi.
    A na koniec Fanuviel pirat XDDD
    Życzę weny i pisz szybsko ciąg dalszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Super rozdział ! Przez cały czas trzyma w napięciu aż kurczę nie wiem czy wytrzymam do następnego ! Jak zwykle powalające teksty i nie oczekiwane zwroty akcji. Mistrzowsko opisane emocje postaci. Z każdym nowym rozdziałem jestem pod coraz większym wrażeniem twoich umiejętności i wyobraźni, nic tylko pozazdrościć ^^ Na prawdę genialne. Nie mogę się doczekać następnego więc pisz, pisz ♥

    OdpowiedzUsuń
  13. Czemu, ja się pytam czemu zawsze się przerywa w najlepszym momencie? To opowiadanie jest genialne... Dobrze, że nie zgwałcili Fana... tego bym chyba nie przeżyła. Szkoda trochę tego stada piesków, ale na szczęście nikt "ważny" nie zginął.
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
    Życzę Ci dużo weny(pomysłów), a także chęci i wolnego czasu, żeby je realizować.

    Pozdrawiam,
    Kicia27

    OdpowiedzUsuń
  14. Nominowałam Cię do The Versatile Blogger Award na http://phantasmagoria-thanatos.blogspot.com/ :D
    Nie bardzo rozumiem sens takich różnych przedsięwzięć ale... Uważam, że należą Ci się każde dowody uznania :D życzę jak najwięcej weny i z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały Heksy <3

    OdpowiedzUsuń
  15. Nominowałam Cię do "Versatile Blogger" :3

    ~~ http://pamietnik-yaoi-opo.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  16. Witam, witam,
    przeczytałam rozdział już w piątek, ale dopiero teraz znalazłam chwilę aby coś skrobnąć.. przez cały weekend myślałam tylko o jednym, ze Fan właśnie stracił całe swoje stado, bardzo smutno mi się zrobiło z tego powodu, miałam nadzieję, że keobor zawitają na zdecydowanie dłużej... Rozdział bardzo wstrząsający od przeżyć, Fan został w końcu uratowany, ale stracił oko, został oskubany z piór. Jak widać nauki mistrza (jakkolwiek go nauczał) nie poszył w las, udało mu się uciec (choć było to ukartowane), udało mu się skutecznie powstrzymać,a następnie przerobić na mielonkę tych czterech paskudnych krasnoludów..., Carnil jak ja go nie lubię... Jak słodko wyglądała cała scenka, kiedy Raven był cały czas przy Fanuviel'u jak ten leżał, i to jako kot, ach wyobrażam sobie jak on wyglądał wtedy... A to próba przeprosi prze Ravena, jak mówi, ze ma leżeć spokojnie i nie utrudniać mu tego, a Fan zasnął to było po prostu słodko, uczuciowo.... A końcówka rewelacyjna, Fan taki wyszczekany do nich, a jak zareagował jak się dowiedział, ze Raven został aresztowany... Ciekawi mnie jak to się dalej potoczy wszystko...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  17. Wspaniałe. Cholernie współczuję aniołkowi. Stracił je.. swoje stado. Płakałam. :C
    Raven jako kot jest cudowny. A więc jednak go aresztowali? Fan nieźle się zachował.
    Chcę poinformować, iż nominowałam Twój blog do Liebster Awards. Szczegóły na moim blogu:
    http://me-and-my-neverending-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  18. te te te, pisz następny rozdział, bo znów kończy się w jakimś niefortunnym momencie! ;(
    A przyznaję, że piszesz genialnie! <3

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy