_________________
Najpierw
biegł.
Potem
szedł.
A
teraz leżał. Skrótowy opis procesu utraty energii w organizmie jednej istoty,
balansującej na skraju przerażenia i powoli zaglądającej w przepaść. Nie
pamiętał, kiedy upadł, ani ile czasu tutaj leżał, ale śnieg zdążył już przykryć
go cieniutką, lodowatą warstwą. Oddech dymił białym obłoczkiem pary.
Było
tak zimno, że aż właściwie robiło się ciepło. To dziwne, ale tak właśnie się
czuł. Powoli znów ogarniał go nastrój, w którym było już wszystko jedno. Zdawał
się emanować na całą okolicę, zniekształcając rzeczywistość. Nawet śnieg
przestawał być zimny. Zwyczajnie mu się odechciało.
- Nie – szepnął, otwierając gwałtownie
oczy. Podniósł się na rękach i potrząsnął głową, sypiąc łupieżem śniegu.
Przecież zdołał uciec! Nie może tutaj zostać!
Wstał,
przytrzymując się szorstkiej kory drzewa. Miał zdrętwiałe z zimna palce. O
zaklęciu rozgrzewającym mógł zapomnieć, wymagało użycia gestu. Z tym
stopniem sprawności rąk, a także z własnym szczęściem, najprawdopodobniej
wysadziłby pół lasu w powietrze.
Pozostawał
własny oddech i rozcieranie obolałych dłoni.
- Gdzie jesteście? – szepnął. Dopiero
potem wziął głęboki oddech i zaczął nucić. Z początku cicho, jakąś piosenkę
pozbawioną słów, zasłyszaną nie wiadomo kiedy i nie wiadomo gdzie. Możliwe, że
wymyślił ją sam.
Zamknął
oczy.
Tylko
melodia. Nie było nic, prócz melodii. Starał się wyobrazić sobie śnieg
uginający się pod ciężkimi łapami, oddech ulatujący z półotwartych pysków.
Czerwone języki, kły jak igły, ostre szpony przypominające bardziej orle niż
psie. Błyszczące, szmaragdowożółte oczy.
Usłyszał
warknięcie.
Otworzył
błyskawicznie oczy, niemal zachłystując się oddechem. Były…! Na Jasność, były!
Wszystkie. Największy, czarny basior o przerażająco rozumnych oczach też.
Nucił
bez głębszego sensu, ale bardzo melodyjnie, wyciągając zziębniętą dłoń. Psy
miały zamglone ślepia.
Słuchały.
Tylko
jego. Już na zawsze. Strzygły uszami, kładąc się na przednich łapach. Samiec
podszedł bliżej, pozwalając się pogłaskać.
- Chodź – szeptał anioł, wplatając
słowa w improwizowaną już piosenkę. – Chodźcie wszystkie. Zabierzcie mnie…
stąd.
Głos
zadrżał mu niebezpiecznie. Pies machnął uszami i dmuchnął mu w twarz
krwisto-słodkawym, mdlącym oddechem. Fanuviel pogłaskał go ostrożnie po pysku,
wyczuwając pod zimną warstwą sierści ciepłą skórę.
I
właśnie wtedy coś świsnęło.
***
-
Stać! – ryknął Ragnarok. Mite pisnął z zaskoczenia i przyhamował w miejscu,
łapiąc poślizg i w efekcie lądując na pupie.
Prosto
w czarną breję.
- Co to…
- Krew. I popiół.
- Czyja?!
Smok
pokręcił głową.
***
-
Carnil, gfirjulavi twoja mać, ty jednak jesteś genialny! – rechotał Krwawobrody,
strzelając z kuszy opartej o podbrzusze. Bełt świsnął. Trafił kaerbor o
kasztanowej, skołtunionej sierści prosto między oczy. Pies zawył i runął na
bok, prosto pod nogi Fanuviela.
On
też wył.
Jak
go znaleźli…?!
- Wara ci od mojej matki – odpowiedział
spokojnie Carnil. A potem wykonał błyskawiczny gest i posłał zaklęcie w stronę
nadbiegającego kaerbor. Zwierzę runęło, spetryfikowane, z gasnącą zielenią w
ślepiach.
- Ile razy musiała babrać się w
szambiarce, żeby urodzić tak sprytnego gnoja? – Jeden z bliźniaków doprawił psa
strzałem z kuszy.
Carnil
zignorował go.
Fanuviel
nie zastanawiał się. Nie miał czasu. Odwrócił się na piecie i runął slalomem
pomiędzy drzewa, gwałtownie łapiąc oddech. Miał mokre policzki.
Dlaczego?!
- Łapcie go.
NIE!
W
rozpaczliwym odruchu spiął się i poczuł, jak z pleców wystrzeliły mu skrzydła,
rozdzierając ubranie. W gęstym lesie nie miał jak wziąć rozbiegu. Trudno.
Skoczył ciężko w górę i rozłożył je szeroko, czując, jak lotki przestawiają mu
się we wszystkie strony.
A
potem był świst.
Eksplozja
bólu w skrzydłach. I raptowny powrót na dół. Jeden z krasnoludów skoczył mu na
plecy.
- Fruwać się zachciało, taka kurwa
jego mać. – Splunął. – Carnil, połamać?
- Co?
- Nie wiem, co. Nogi albo skrzydła. –
Wzruszył ramionami.
- Na razie zostawcie. Możecie go
ewentualnie oskubać trochę.
Fanuviel
jęknął, wypluwając z ust stopniały śnieg. Jeszcze nigdy nie przeraziło go aż
tak wyrażenie „na razie”.
Wrzasnął.
Dwa
inne krasnoludy usiadły mu na skrzydłach. Poczuł, jak garściami wyrywają mu
lotki. A potem poczuł ciepło i swąd palonej sierści oraz mięsa. Carnil
przechadzał się spokojnie, zaklęciami podpalając truchła zdechłych kaerbor.
Śmierdziało
krwią. I tłustym popiołem.
- Ten pieprzony elf jednak ma trochę we
łbie – mruknął Krwawobrody. – Skąd on wiedział, że gówniarz ma te pieski?
- A co za różnica? Skub, nie pierdol,
herrgvnir det uppselt.
***
Nie
wiedział, kiedy się ocknął, podobnie jak zresztą nie wiedział, czy na
skrzydłach pozostało mu choć jedno pióro. Naga skóra, blada i chropowata jak u
kurczaka, pokryła się gęsią skórką. Piekło. W oczach miał piasek.
Zabili.
Jego. Psy.
I
wygląda na to, że pozwolili mu uciec specjalnie. Carnil. Pieprzony gnój!
Wiedział, że doprowadzi ich prosto do stada!
A
on pozwolił im umrzeć. Jego stado. Przyszły do niego.
- Przestań ryczeć. – Lekkie kopnięcie
w nerkę przywróciło go do świadomości. – I wstawaj.
Wstał.
Powoli
robiło mu się już wszystko jedno. Nagie skrzydła schował, teraz już były
bezużyteczne. Carnil zarzucił na niego coś, co fakturą i zapachem przypominało
derkę dla konia. Fanuviel otworzył oczy. To była derka dla konia.
Wilgotna
i ciepła, jakby jakieś zwierzę miało ją przed chwilą na sobie. Ale skąd koń?
Uniósł
głowę. A potem się rozejrzał i zdębiał. Wokół było pełno krasnoludów,
jednolicie ubranych i uzbrojonych. Mignął mu jakiś znak, który mgliście
rozpoznawał. Oddział specjalny. Elf parsknął zimnym śmiechem.
- Myślałeś, że fatygujemy się po
ciebie sami? Tak bez planu?
Myślał…
właściwie nie pamiętał już, o czym myślał. Z pewnością nie o zorganizowanej
grupie liczącej, na oko, kolejną piątkę krasnoludów i tyleż niskich, krępych,
kudłatych koników. Stały w równym szeregu, wszystkie z pyskami w workach z
obrokiem. Fanuviel widział je jedynie na rycinach, ale i tak rozpoznawał
wytrzymałą rasę koni górskich.
- Zabieracie mnie w góry?
- Obawiam się, że nie powinno cię to
interesować tak długo, jak żyjesz. Dopiero jak przestaniesz, możesz ewentualnie
zacząć się namyślać nad swoim położeniem. A propos. To prawda, że anioły
umierając nie zostawiają żadnego śladu?
Fanuviel
przełknął ślinę.
- Nie na ziemi.
- A na górze?
Zamknął
oczy. Fala dźwięków, obrazów i wspomnień. Mamo.
Jeszcze
nigdy w życiu tak bardzo za nią nie tęsknił. Za Ravenem zresztą też. Gdzieś z
tyłu głowy tłukła się nadzieja, że mistrz go szuka, że ktokolwiek go szuka. I
uratuje, zanim krasnoludy uskutecznią swoje plany odnośnie połamania mu
kończyn.
- Nie wiem.
Carnil
przyjrzał mu się dłuższą chwilę bez słowa. W końcu wzruszył ramionami.
- Nieistotne. Możesz być pewny, że nie
umrzesz, dopóki jesteś naszym zakładnikiem. Albo ujmę rzecz inaczej –
gwarantuję ci, że tak się nie stanie. Chyba że spróbujesz uciec znowu, tym
razem bez mojego planu.
A
jednak!
Elf
gwizdnął.
- Igła! – Pies przybiegł, merdając
ogonem i przywarował przy nogach pana. – Pilnuj – rzucił sucho Carnil i odszedł
gdzieś w cholerę.
Pies
usiadł przy Fanuvielu i szczeknął cicho. Sierść na karku miał zlepioną krwią.
Anioł westchnął.
***
Szedł
śladem krwi i popiołu. Konia dawno już zostawił tam, gdzie drzewa zaparły się,
by stanowić barierę nieprzekraczalną dla pojazdu krocznego czterokopytnego.
Siwek trochę boczył się, ale w końcu pozwolił uwiązać się do pnia wątłego
świerku.
Było
zimno.
Skórzany
uniform był genialny, jeśli chodziło o kamuflaż w ciemnych miejscach. Jeżeli
zaś szło o zatrzymywanie ciepła, było już gorzej. Raven czuł, jak własne zęby
rozcinają mu dolną wargę. Nic nie mógł z tym zrobić. Był głodny.
A
wokół cuchnęło od krwi.
Psiej.
Po
głowie krążyła mu myśl, że powinien te zapachy kojarzyć. Przekonanie uporczywe,
jak fruwająca po pokoju końska mucha. Powinien pamiętać. Dlaczego więc nie
pamiętał?
Nieważne.
Szybciej.
Pomiędzy
palisadę drzew.
***
Musiał
uciec teraz. To było tak banalnie oczywiste, że miał ochotę palnąć się w łeb.
Nawet nic nie stało specjalnie na przeszkodzie, prócz skrępowanych za plecami
dłoni. Krasnoludy nie interesowały się nim zbytnio. Świeżo przybyła piątka była
wręcz podejrzanie cicha i mrukliwa. Nawet wesoła trupa Hoddnira się uspokoiła.
Dowódca pokurczy nareszcie zorganizował pochód w zwartym szyku, włącznie z
patrolem ochraniającym tyły i zwiadem.
Fanuviel
szukał jakiegokolwiek błędu.
I
go nie znalazł. Poruszali się sprawnie jak jasna cholera, nie pozostawiając ani
na chwilę żadnego punktu pozbawionego obrony. Prowadzono go w samym środku,
otoczonego wianuszkiem kuszników. Czuł smród ich niemytych, zarośniętych ciał.
Chciało
mu się rzygać. I płakać jednocześnie. Wciąż czuł ból poranionych skrzydeł,
bolały go obtarte stopy. Carnil zarządził postoje co cztery godziny.
Od
ostatniego minęła raptem jedna.
A
co gorsze, zbliżali się do końca lasu. Zdawał sobie z tego sprawę i miał ochotę
wyć z desperacji, rozumiejąc, że jeśli w ogóle ma im uciec, musi zrobić to
teraz. Zanim opuszczą ścianę lasu i wyjdą na teren, na którym mają przewagę
kilkakrotnie większą. Krasnoludy bały się lasów. Bały się domeny elfów,
najlepiej czuły się wśród gór i pod ziemią.
Fanuviel przełknął ślinę.
Uciec. Ale jak?!
***
- Normalnie – mruknął Lucyfer,
wzruszając ramionami. Palcem wskazującym podetknął aniołowi mapę pod nos. –
Chyba mag z twoimi kwalifikacjami może to zrobić, prawda?
- I w moim stanie psychofizycznym –
sarknął Raziel, odstawiając kieliszek z czerwonym Martini. Ku najwyższej
irytacji Michaela, znów zalewał się sukcesywnie w trupa. Przynajmniej robił to
z klasą. Na dnie wstrząśniętego drinka błąkało się kilka zagubionych oliwek
nadziewanych migdałami.
- Hipochondryk.
- Który rozgromił sobie doszczętnie
sypialnię. Widziałeś mój kominek? Może opchnąć ci taniej tamte diamenty? –
Raziel zamachał chaotycznie chudymi ramionami. Miał na sobie długą, czarną
koszulę nocną. Z przyczyn niejasnych była wyszywana w srebrne gwiazdki i miała
tak szerokie rękawy, że dałoby się z nich uszyć spodenki dla dziecka. –
Będziesz miał w sam raz na pierścionek zaręczynowy dla Asmodeusza – dodał
kwaśno.
Lucyfera
zamurowało.
- Słucham?
- To ja słucham. – Raziel klepnął od
niechcenia pościel obok siebie. – Twoich miłosnych wzruszeń i wywodów, bo
widzę, że aż cię skręca, żeby to z siebie wydusić.
- Nie. Najpierw go znajdziesz.
- Ale jak ty to sobie wyobrażasz? –
jęknął mag, patrząc bez większego przekonania na mapę. Lucyfer podał mu
dodatkowo mały kryształ na łańcuszku. – Że zlokalizuję go i co?
- Przekażesz jego położenie grupie
„Odsiecz Mode On”.
- Gówno w dupie. Zanim dotrą na tamto
miejsce, Fanuviel będzie już cholera wie gdzie. Ragnarok zabrał ze sobą tego
kotołaka. Uwierz, on ich wytropi znacznie lepiej niż ja.
- Więc skontaktuj się z tym idiotą.
- Dziękuję, rozmowa z tobą w
zupełności mi wystarczy – sarknął Raziel. – Chyba, że…
- Hm?
Raziel
nie odpowiedział.
Rozhuśtał
wahadełko nad mapą.
***
Było…
inaczej niż zwykle. Zazwyczaj odczuwał cudzą obecność jak walnięcie kafarem w
tył czaszki celem wytrząśnięcia mózgu przez uszy. Tym razem było miękko i
delikatnie. Nie poczuł Raziela, dopóki ten sam nie zechciał się odezwać.
„Fanuviel.”
Zadrżał.
Ze zdziwienia omal nie pomylił rytmu kroków.
„Wujku?”
„Złapałem
cię” – Fanuvielowi wręcz wydawało się, że słyszy mentalne westchnienie ulgi.
Raziel przesłał mu nawet wizję skaczącego z radości, animowanego pingwinka.
Chłopiec parsknął pod nosem, ale zamaskował to szybko symulowanym kaszlem.
„Słuchaj mnie uważnie. Zachowuj się naturalnie. Przypuszczam, że masz przy
sobie utalentowanego maga. Jeszcze nie odkrył tego połączenia, ale to tylko
dlatego, że, mówiąc nieskromnie, jestem kurewsko dobrym magiem.”
„Zbudowałeś
„drogę” do mnie na takim dystansie tylko po to, żeby się tym pochwalić?” –
odmruknął mentalnie Fanuviel.
„Siedź
cicho i słuchaj. Najpierw przedstawię ci sytuację. Cokolwiek byś nie usłyszał,
nie możesz dać po sobie tego poznać. Rozumiesz?”
Potwierdził.
„Ta
banda starych impoten… To znaczy, Rada Magów zabroniła Ravenowi dowodzić akcją
ratowniczą” – zaczął Raziel, a Fanuviel poczuł, jak coś w nim się kurczy. Coś w
środku, promieniując zimnem dziesięć razy bardziej dokuczliwym niż to
zewnętrzne. Ostry ból.
I
strach.
„Nie
trzeba nikomu tłumaczyć, jak bardzo twój mistrz kocha, gdy ktokolwiek mu
czegokolwiek zabrania. W sumie nie powinienem się dziwić, dosłownie w tym samym
czasie miałem wizję. We śnie. Śnił mi się uciekający kruk. Ale on był martwy.
Umiesz interpretować zwiastuny?”
„Nie.”
„Czego
ten idiota cię uczy?”
„Magii
wykorzystującej energię jako źródło ognia” – syknął mentalnie Fanuviel, czując
się w obowiązku wziąć w obronę własnego mistrza. – „I sposobów na przetrwanie.
Oraz ewentualnie ucieczkę.”
Wyczuł
konsternację Raziela. „Zwiałeś im?”
„To
była pułapka. Pozwolili mi uciec, wiedzieli, że będę próbował przywołać stado
kaerbor. Zabili je wszystkie.” – Zacisnął powieki, nie pozwalając sobie na
jakiekolwiek nadprogramowe utraty wody. „Zranili mi skrzydła. O… oskubali
mnie.”
„O
szlag!” – syknął mag. „Nieważne. Mamy mało czasu, słuchaj. Raven uciekł i
poleciał za sobą. Ragnarok dowiedział się o tym i poleciał tuż za nim. Dobrze
zrobił, bo wyczuwam wokół ciebie sporą grupę.”
„Krasnoludy.
Pełna dziesiątka, elf, pies.”
Fanuviel
potknął się, podtrzymał go z tyłu jeden z brodaczy. Coś przewróciło mu się w
żołądku. Raven uciekł… Rada nie zezwoliła mu, a i tak za nim poszedł!
„Cholera.
Nie rób niczego podejrzanego. Po prostu zostawiaj ślady. Najlepiej magiczne…
Potrafisz to robić?”
Fanuviel
zastanowił się przez chwilę. Nigdy nie próbował, ale czytał sporo o znacznikach
magicznych w książkach Ravena. Działało mniej więcej na zasadzie atramentu
sympatycznego, czy luminolu. I nie wyglądało na skomplikowane.
„Raczej
tak.”
„Najlepiej
by było, gdybyś pozostawiał ślady krwi. Znajdą je najłatwiej. Możesz to
zrobić?”
„Tak.”
„I
nie rób niczego więcej. Nie zdradzaj się. Jesteśmy w kontakcie i… Trzymaj się.
Ja nie mogę stąd zrobić nic więcej, ale oni ci pomogą. Za wszelką cenę, Fan.
Tylko nie zrób nic głupiego.”
***
-
Znowu czuję krew – mruknął Mite, zatrzymując się powoli. Włosy uniosły mu się
śmiesznie na karku, wyglądał jak koguci kuper. – Fanuviela.
- To dobrze.
- Słucham?!
- Nieważne. Po prostu prowadź.
***
Carnil
zarządził postój dokładnie wtedy, gdy anioł zaczynał być już sakramencko pewny,
że zaraz po prostu padnie. Tak zwyczajnie, przewróci się i nie wstanie, bez
względu na to, ile kopniaków pobudzających dostanie. Z ulgą osunął się po
chłodnej ścianie czegoś, co chyba było… bunkrem?
Otworzył
półprzymknięte oczy. Bunkier? Tutaj?!
- Kurwa, myślałem, żeśmy już
pobłądzili – mruknął jeden z krasnoludów zrzucając ciężki, skórzany plecak. Nie
odłożył jednak kuszy.
Fanuviel
rozejrzał się. To faktycznie było coś, co przypominało bunkier podzielony na
kilka osobnych, skrytych pod ziemią pomieszczeń. Prowadziło do niego jedno
jedyne wejście, a przynajmniej on sam wiedział o tylko jednym. Tym, którym tu
wleźli.
- A myślisz, że co, że by bunkier
postawili tak o, na środeczku? – sarknął drugi pokurcz i splunął. On także
zdjął plecak. – Cobyśmy stali jak te dupy na weselu?
- No nie…
- Zamknąć mordy, sprawdzić włazy,
zabezpieczyć teren – warknął Carnil. Zmarszczył nos. – I niech mi no który w
nocy spróbuje szczać po kątach.
- A gdzie mamy? Przecież zabroniłeś na
noc wychodzić.
- Trzymać do rana.
Krasnoludy
chóralnie zaburczały. Ktoś podniósł Fanuviela pod ramiona, zarzucił sobie na
plecy i przeszedł piekielnie wąskim korytarzykiem i zatrzymał się przed
jednolitą, stalową ścianą. Fanuviel aż wytrzeszczył oczy. Słyszał o czymś
takim.
Ale
to było po drugiej stronie. Nie tu.
Czytnik
linii papilarnych też był tam, a nie tu. Drzwi otwierano kodem dostępu, owszem.
Ale tam, nie tu. Nie po tej stronie.
Stal
pękła pośrodku na dwie idealnie równe części i rozsunęła się. Znaleźli się w
ciemni.
- Leżeć – burknął krasnolud i zrzucił
go na ziemię. Fanuviel jęknął, padając na twardą, zimną podłogę. Kamień.
Ale
coś podejrzanie równy.
Krasnolud
wszedł do środka i łaskawie zapalił mu światło. Jarzeniówka bluznęła ostrym
światłem. Anioł syknął.
- Jak potrzeba, to w kąt nocnik. Ale
jak może, to się lepiej trzyma, nie ma tu kanalizacji. Carnil den svorgsh wyjść
nie zezwalać. Do rana – dodał litościwie. Miał wyraźne problemy z językiem
wspólnym, ale przynajmniej dało się go zrozumieć. – Wentylacja działa, ale
smród nie wywietrzeć. Rozumie?
Fanuviel
przełknął ślinę i skinął głową.
- Wodę i jedzenie dostanie później.
Jak będzie grzeczny. Tak nie będzie, to nie. Rozumie? Nic nie kombinować.
My pod ziemią.
Tego
dodawać akurat nie musiał. Chłopiec doskonale zdawał sobie z rzeczonego faktu
sprawę, co widać było chociażby po zagryzionych do krwi wargach. Krasnolud
zmarszczył brwi i podszedł do ściany. Walnął w nią okutą rękawicą, aż rozeszło
się ciężkie echo.
- Słyszy? Stal. Na dwa cale, rozumie?
Wyjścia nie ma.
Rozumiał.
Wyjścia
nie ma.
Zamknął
oczy mniej więcej wtedy, gdy za krasnoludem zasunęły się automatyczne drzwi.
Dopiero wtedy skulił się w kłębek pod przeciwległą ścianą i zaczął płakać.
***
- I co? I co?! – Lucyfer skakał
dookoła jak szczeniak wokół zastawionego stołu.
- Siądź na dupie – warknął Raziel. –
Zgubiłem go.
- Jak to, kurwa, zgubiłeś?
Anioł
syknął i rzucił kryształkiem na łańcuszku w ścianę. Zanim zdążył dolecieć,
zamienił się w obłoczek pary i zniknął z cichutkim sykiem. Raziel wciąż miał
problemy z kontrolowaniem mocy po swoim wyskoku. Magia wykrywania i
komunikacji, tak się składało, była subtelna i wymagała doskonałego wyczucia.
Sam się dziwił, że zdołał w ogóle kontakt nawiązać.
- Tak to. Przed chwilą wiedziałem,
gdzie jest. Teraz nie wiem. Jakby się pod ziemię zapadł. Nie mogę się z nim
skontaktować.
- Ale wcześniej mogłeś.
- Tak – westchnął. – Kazałem mu
zostawiać ślady. Raven na pewno je znajdzie, zna jego zapach lepiej niż swój
własny. A Mite chyba jeszcze lepiej. Znajdą go.
- Oby – burknął Lucyfer.
Milczeli.
Raziel, rozparty na stercie rozrzuconych poduszek i demon, przysiadłszy na
stoliku nocnym. Mebelek wyglądał, w zestawieniu z jego sylwetką, jakoś tak
żałośnie krucho. Niemniej jednak trzymał się twardo.
- Dziękuję – mruknął anioł w końcu,
masując ze znużeniem skronie. – Wiem, że to w dziewięćdziesięciu ośmiu
procentach polityka, ale i tak dziękuję.
Lucyfer
nie odpowiedział. Nie miał po co. Raziel miał absolutną rację. Nie chodziło o
to, czy Fanuviela lubił, czy też nie. To była polityka. Syn Gabriela. Uczeń
Ravena. Heksa. Przeciek wyszedł z jego strony. Sam miał szpiega w domu. Jeśli
ktokolwiek mógł czuć się tu winny, to tylko on.
- Nieprawda.
- Hę?
- To nie twoja wina.
- Skoro czujesz się na tyle dobrze, by
czytać moje myśli, to bierz następny kryształek i szukaj.
- Wcale nie czytam. Masz to wszystko
na pysku. – Raziel klepnął go lekko w ramię. – Znajdą go. Inaczej będzie…
- Wojna – dopowiedział burkliwie
demon. – Gdzie jest Gabriel?
- Dyskutuje z Maglorem. A jeśli akurat
tego nie robi, to zapewne kompletuje trzy odrębne oddziały pomocnicze.
- Rozumiem.
Właściwie
to nie rozumiał. Nigdy nie miał dziecka i nie zanosiło się na to, by miał je mieć.
Niezależnie od tego, ile legend i proroctw związanych z Antychrystem ma się
pojawić. Chyba że Asmodeusz cudem zaciąży.
Na
samą myśl o nim poczuł dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa jak stado mrówczych
maratończyków. Westchnął.
Naprawdę
jedyne, czego teraz chciał, to wrócić do domu. Zapomnieć, że w ogóle istnieje
reszta świata. Wziąć kąpiel. I może…
***
- Może by go tak wydupczyć? – podsunął
półgębkiem Krwawobrody, ignorując kategoryczny zakaz Carnila dotyczący nie
plucia na podłoże. Ignorowany zresztą nie tylko przez niego. Gładki kamień był
upstrzony plwocinami jak wenecki plac świętego Marka gołębimi kupami.
Krasnoludy
wymieniły się spojrzeniami.
- Mówisz?
- A będziesz miał jeszcze taką okazję?
- Jak dają, to bierz – zamruczał
Hoddnir, drapiąc się po potylicy. Zerknął pod paznokcie i zaczął wydłubywać
spod nich brud końcem sztyletu.
- Carnil nas zabije.
- A tam, pitolisz – zirytował się
Krwawobrody. – Jak pójdziemy cichutko i zatkamy mu buźkę, to się nawet nie
dowie. Ja ci gwarantuję, że elfiątko się nawrzeszczało, rozstawiło straże po
kątach i poszło spać. Do tej najcieplejszej salki.
- To może by tak jego…?
Miny
krasnoludów zdębiały. Pomysłodawca stropił się i zaczął gwałtownie wycofywać
się z projektu. Gwałt na bezbronnym, skrępowanym chłopcu to coś na porządku
dziennym. Gwałt na wściekłym, doskonale władającym magią elfie to już
samobójstwo.
Krasnoludy
z reguły samobójcami nie były. Chyba że chodzi o masowe uśmiercanie się
marskością wątroby, aczkolwiek i w tym kierunku ewolucja poczyniła pewne
ustępstwa, dając im znaczne możliwości walki ze szkodliwym skutkiem picia
alkoholu. Plotka głosiła, że krasnoludy mogłyby pić nawet metanol i nic
specjalnego by się nie działo. No, może ewentualnie pieruńska sraczka.
- Szlag, dobra… - jeden z bliźniaków
wysmarkał się w palce i wytarł je o spodnie.
- Wchodzimy w to – dodał drugi i
zarechotał, rozbawiony szalenie wykwintną dwuznacznością sentencji.
- Hoddnir?
- Ja też.
- Kod dostępu macie? – mruknął
krasnolud, szarpiąc swoją bujną, rudą brodę.
Potwierdzili.
- A coś na poślizg?
Unieśli
brwi.
- A po co?
***
Na
to, że coś jest nie tak, wpadł od razu. Gdy tylko tafla stali rozsunęła się,
ukazując cztery brodate istoty sięgające mu w najlepszym razie gdzieś do
piersi. Krasnoludy uśmiechały się obleśnie.
- Pobudka!
Niemożliwe,
by już było rano. Czas w takich miejscach płynął znacznie wolniej, każda
sekunda zdawała się trwać godzinę. Fanuviel podniósł się i cofnął, aż napotkał
plecami lodowatą ścianę. Dopiero wtedy zaczęła dławić go panika.
Coś
było nie w porządku. Coś było cholernie nie w porządku.
- Czego chcecie? Przysłał was Carnil?
- Sami się przysłaliśmy. – Krwawobrody
wszedł jako ostatni i popukał w ścianę po lewej stronie. Prostokącik stali
odskoczył jak skrzydło drzwi, ukazując panel kontrolny. Wklepał kod, a drzwi
zasunęły się z cichym sykiem.
Podręczniki
kulturoznawcze nic nie mówiły o tym, że pokurcze potrafią obsługiwać
zaawansowaną elektronikę. O tym, że są cholernie szybkie, także nikt nie raczył
wspomnieć. Hoddnir rzucił się na niego, zanim chłopiec zdążył w ogóle się
zdziwić.
Kilka
szybkich chwytów.
Chłód
na policzku. Dociskali go twarzą do podłogi, zmuszając do wypięcia wiszącego w
powietrzu tyłka. I to był właśnie ten moment.
Dokładnie
ta chwila, w której naprawdę zaczął się bać.
- Przestańcie! – pisnął, czując, jak
czyjeś łapska go obmacują, najpewniej szukając zapięcia spodni. I w końcu je
znalazły.
Fanuviel
szarpnął się. Bezskutecznie.
O
tym, że krasnoludy są silne, akurat w książkach wspominano. O tym, że
obrzydliwie cuchną gorzelnią i zepsutymi zębami, już niekoniecznie.
Nie
tak to miało wyglądać.
Nie
w takich okolicznościach. I, przede wszystkim, nie ze stadem śmierdzących
krasnoludów. Poczuł wilgoć na policzkach. Łzy?
Było
zimno.
Dotyk
palił ogniem. A dwa cale stali skutecznie tłumiły dźwięki, zwielokrotniając je
zarazem w samej celi. Wrzask Fanuviela świdrował uszy, ale krasnoludy
najwidoczniej były uodpornione.
- No zsuwaj, kurwa twoja mać! –
warknął Hoddnir. – A wy tam trzymać, bo się szarpie to to jak piskorz.
- Ja pierwszy – oświadczył
Krwawobrody.
- A jużci! Dowódca pierwszy żre i
chędoży!
- A czyj pomysł?
- Mordy – szczeknął jeden z
bliźniaków. – Chcecie, to losować będziemy… Aaau! – wrzasnął, bo Fanuviel,
korzystając z okazji, ugryzł go w rękę.
Zarobił
za to siarczysty policzek, od którego niemalże dojrzał wszystkie gwiazdy.
- Ugryzł mnie, ścierwo!
Mamo.
- Obróćcie go
przodem.
Obrócili.
Mamo.
Nie!
- Nogi mu przytrzymajcie, no, do kogo
ja mówię?
- Nie chcę! Nie… NIE! Zostawcie!
Nie
zostawili.
Stal
tłumiła wrzask.
***
- Do kogo ja mówię, Fan?
- Do mnie – prychnął, podnosząc się z
podłogi. – Ale o czym mówisz, to ja już pojęcia nie mam. Niby jak mam się
uwolnić, skoro jestem skrępowany?
- Tego właśnie próbuję się od ciebie
dowiedzieć. Myślisz, że ten, kto cię akurat krępuje, sam ci podsunie
rozwiązanie?
- Ale ty mnie uczysz! – jęknął. –
Mistrzu – dodał pospiesznie, by nie zarobić przypadkowego, nadprogramowego
ciosu.
- Uczysz się sam. Ja ci wskazuję
drogę. Już to przerabialiśmy. – Raven westchnął. – Kreatywne myślenie. Masz coś
takiego?
Fanuviel
zagryzł wargi i roztarł sobie rozbite kolano. Skąd, do cholery, miał wiedzieć?
Coraz bardziej gnębiła go jedna myśl. Nie nadawał się. No po prostu się nie
nadawał.
- Na uwolnienie się z takiej sytuacji
jest co najmniej kilkanaście sposobów. Znanych. A zawsze możesz odkryć nowy. –
Wampir puknął go w czoło. – Ogranicza cię wyobraźnia i zdolność przeniesienia
jej na magię. Trzymaj mnie.
Położył
się na podłodze i pozwolił, by Fanuviel przyszpilił go kończynami do podłogi.
Chłopiec zarumienił się. Czuł jego zapach. Jego ciepło. Czy tam raczej zimno,
które rozgrzewało od środka jak nic innego. Czuł na policzku jego chłodny,
wolny oddech.
Raven.
- Brawo – mruknął wampir nieco
sarkastycznie. – Unieruchomiłeś wroga. Jak myślisz, co wróg teraz może zrobić?
Nie mogę ruszać rękami.
- Czyli nie wykonasz żadnego gestu –
dopowiedział Fanuviel. – Zaklęcia tego typu odpadają.
- Cudownie, mój ty geniuszu. Rodzona
matka nie mogłaby być z ciebie bardziej dumna ode mnie – parsknął i dopiero z
poślizgiem spostrzegł swoją gafę, gdy twarz chłopca skurczyła się w gorzkim
grymasie. – Przepraszam, nie pomyślałem.
- Kontynuuj.
- Nie mogę się ruszyć. Ale mogę zrobić
coś takiego. Uważaj.
Właściwie
to… Nie zrobił nic.
Nawet
nie mrugnął. Nawet nie zwęziły mu się źrenice, nie drgnęła powieka, nie dał mu
żadnego znaku. Ale anioł odskoczył nagle z piskiem, kopnięty prądem. Zupełnie
jakby wampir nagle się naelektryzował.
- Już chyba rozumiem – mruknął,
rozcierając mrowiące dłonie.
Już
chyba…
***
-
Aua! Kurwa jego była mać! – Chóralne wycie. Krasnoludy odskoczyły pod same
ściany, rozcierając to, w co tam co poniektóry dostał. Najgorzej miał Hoddnir,
który miał nieszczęście przytknąć do jego nagiego pośladka niezwykle czułą część
swojej osoby.
Wtedy
Raven był delikatny. Kopnął tylko delikatnym napięciem. A Fanuviel
niekoniecznie. Krasnoludom aż najeżyły się brody.
- Szczyl! – wył Hoddnir, wstrząsany
drgawkami. – Zabiję go, gfrijulavi, zabiję jak psa!
Fanuviel
przepalił więzy na nadgarstkach i roztarł dłonie.
A
potem świat wybuchł.
***
-
O szlag! – jęknął Mite, padając w panicznym odruchu na wilgotną, zimną ziemię.
Koty tak mają. Gdy coś zaczyna się dziać, coś niekorzystnego dla kota, futrzak rzuca
wszystko. Olewa właściciela, miskę, kłębek wełny, swoje zabawki, rzuca wszystko
i ucieka. Najchętniej pod szafę, czy też inne, ciemne i trudno dostępne dla
innych miejsce.
W
lesie nie było szafy.
Ale
zawsze była ziemia.
- Słyszeliście? – miauknął tak kocim
tonem, że niemal nie dało się rozpoznać słowa. Domyślili się instynktownie.
- Idziemy! – rzucił Ragnarok. – Mite,
zostań tutaj.
- Ale…
- Już trafię. – Wiśniowe oczy zdawały
się przepalać go na wylot. Mite czuł się niesłychanie głupio. Tchórzył. – Mówiłem
o tym. Kiedy zacznie się cokolwiek dziać, masz zostać w bezpiecznym miejscu.
***
Nie
wiedział, jak to zrobił, ale zrobił.
Nie
wysadził całego bunkra w powietrze tylko dlatego, że Carnil zdążył się ocknąć,
wyczuwając drgnięcie mocy. Zablokował większość zaklęcia, ale i tak
automatyczne drzwi dosłownie rozerwało na kawałki. Fanuviel wyczołgał się,
dygocząc i zostawiając za sobą barwną smugę wymiocin.
I
krwi.
I
poszarpanych kawałków mięsa. Gdyby tak cofnąć się dosłownie kilka chwil do
tyłu, te zwały okrwawionych mięśni, odłamki kostne, wstęgi sinofioletowych
jelit i klawiatury zepsutych, rozsypanych zębów próbowały go zgwałcić.
Teraz
już nie miały jak.
Stal
wręcz stopniała w kilku miejscach. Fanuviel jęknął, czując, jak leją mu się na
skórę dłoni palące żywym ogniem kropelki. Mamo. Spróbował wstać. W ten właśnie
sposób zorientował się w kolejnej kwestii – nogę miał złamaną w co najmniej
dwóch miejscach. Promieniowała ostrym, pulsującym bólem.
- Co jest, kurwa?! – wrzeszczał ktoś w
panice.
Bilans
strat.
Cztery
zabite krasnoludy. Półprzytomny zakładnik. Diablo zdziwiony Carnil, mamroczący
zaklęcia ochronne. Strażnicy miotający się bez ładu i składu. Dowódca wydawał
rozkazy, nawet logiczne, ale nikt go nie słuchał.
Podręczniki
nie podawały czegoś jeszcze.
Krasnoludy
to wielcy familianci.
- Ty zdziro – wychrypiał ktoś, łapiąc
chłopca za włosy. – Krwawobrody to był mój pociotek.
Szarpnięcie.
Przewrócono
go na plecy. A potem zauważył błysk czegoś metalowego, długiego i cholernie ostrego.
- Nie! – wydarł się Carnil. Za późno.
Zaklęcie zdmuchnęło krasnoluda na ścianę, ale i tak zdążył chlasnąć sztyletem.
Ból.
Fontanna
czerwieni. I nagle pół świata zgasło. Fanuviel wył, kuląc się na boku,
trzymając za rozoraną połowę twarzy. Czuł na palcach lepką, ciepłą czerwień.
Pachniało
metalem.
Drzwi?
Nie. To krew. Żelazisty, dobrze znany posmak. Igła wył. Gdzieś z boku
grzmotnęło zaklęcie.
- Atakują nas! Carnil… Kurwa, gdzie
jest Carnil?!
- Jestem!
- Osłona! Gdzie jest bariera, do
cholery?!
Za
późno.
Kolejny
huk. Coś się rozleciało… Bębenki w uszach? Nie, to chyba jednak drzwi. Fanuviel
podniósł się, zamroczony, wciąż widząc tylko jednym okiem. Bał się odjąć rękę
od twarzy, podobnie jak bał się tłukącej na skraju świadomości myśli.
Stracił.
Oko.
Musiał.
Przecież to był sztylet. Tyle krwi. Mamo. O matko. Na Jasność. Oko. Nie.
Widział. Na oko. Pomóżcie mi. Proszę. Oko. Nie widzę. Krwi. Za dużo. Mamoo!
- Fanuviel! – Znajomy głos. Czyj? –
Faaan!
Tyle
krwi.
Runął
w tył.
***
- Fan. – Szept.
Kto?
- Ocknij się, proszę.
- Raven, odsuń się, zatamuję krwa…
- Zjeżdżaj. – Syk. Znam go… - Sam to
zrobię.
Było…
ciepło. Ciemno i ciepło. Dryfował w absolutnym braku światła, z wolna
wypływając na powierzchnię. Wracała świadomość. A z nią razem ból. Jęknął,
zaciskając kurczowo powieki.
Na
Jasność! Śniło mu się, że nie miał oka.
- Fan – szept. Ciepły. Tak ciepły, że
aż nie pasujący do…
- Raven – wymamrotał, otwierając oczy.
Och.
Otwierając
jedno oko. Na drugie, z jakiejś bliżej niejasnej przyczyny, nie widział.
Wyciągnął dłoń, by dotknąć tego miejsca, przekonać się, że to tylko opaska,
opuchlizna, opatrunek, czy cholera wie co, że zaraz zdejmie to i będzie
widział…!
- Nie dotykaj. Proszę, nie dotykaj.
Już po wszystkim.
- Nie mam oka.
- Nie myśl o tym – szeptał gorączkowo
Raven. Fanuviel chciał unieść się na ramieniu i rozejrzeć dookoła. Nie pozwolił
mu na to. – Patrz tylko na mnie.
Słyszał
jakieś krzyki. Rozpoznawał głos Ragnaroka. Czyjeś chłodne, szczupłe dłonie
dotknęły jego nogi. Uniósł leniwie powiekę, napotykając parę lodowatych,
błękitnych oczu. Hannelle. Przymknął oko, czując uśmierzające, chłodne
mrowienie.
Nareszcie
powoli odpływał ból. I strach.
A
Fanuviel razem z nimi.
***
- Co z nim?
- Śpi.
- Dalej?
- Dziwisz się?
Nie
dziwił. Właściwie jeśli ma się tyle lat, co Lucyfer, to mało rzeczy na tym
świecie może faktycznie zdziwić. Może tylko fakt, że Asmodeusz wyjątkowo był
nieuczesany. W dalszym ciągu wyglądał pięknie.
- Przestań się na mnie gapić i wejdź.
Zapukał.
I owszem, wszedł.
W
pokoju było ciemno jak w murzyńskim tyłku. Okna starannie zasłonięto, by
światło nie przeszkadzało Fanuvielowi spać. Na skraju łóżka siedział Gabriel,
głęboka zmarszczka zdawała się na stałe przykleić między jego brwiami.
Raziel,
wciąż w koszuli nocnej, siedział w fotelu. Wyglądał już dużo lepiej, ale minę
miał niewiele weselszą od archanioła.
- Co z nim? –szepnął Lucyfer.
- Śpi – burknął mag. – Nie widzisz?
- Nie zauważyłem. Dziękuję ci za
światłe przewodnictwo.
- Proszę o spokój – przerwał im trzeci
głos, niewiele głośniejszy od szeptu.
Lucyfer
dopiero teraz dostrzegł kogoś jeszcze. Aż uniósł brwi.
- Rafael?
Raziel
skinął głową.
- Ściągnąłem tu. Jeśli chodzi o
leczenie, jest lepszy nawet ode mnie. Zresztą… - urwał półgłosem i pokazał na
swoje dłonie. Wciąż leciutko drżały. – Dalej nie kontroluję w pełni mocy. To
delikatna sprawa.
- Jasne.
Rafael
był najlepszym medykiem Serafinraelu. Plotka głosi, że bawił się dodatkowo w
alchemię i kręcił jakieś autorskie mikstury na wszystko. Był dziwny, małomówny,
suchy jak drewniana szczapa i melancholijny jak jasna cholera. Odgarnął teraz z
policzka brązowy kosmyk i wrócił do delikatnej zmiany opatrunku.
- Oko nie do odratowania – mruknął
cichutko. – Można zrekonstruować magicznie. Nogę poskładałem, teraz na to
trzeba tylko czasu.
Zmarszczył
się i wciągnął głęboko powietrze.
- Ktoś palił papierosy – burknął. Jego
awersja do tytoniu była powszechnie znana. – Nieważne. Drobne poparzenia
zaleczyłem, nie będzie nawet śladu. Ale na twarzy zostanie blizna.
- Poradzimy sobie. – Raziel skinął
głową. Rafael podniósł się z miejsca. Nie dość, że był chudy, to jeszcze bardzo
wysoki. Sprawiał wrażenie, jakby silniejszy podmuch wiatru miał go złamać w pół
jak zapałkę.
- Zostawiam go tobie. Gdyby działo się
cokolwiek niepokojącego, skontaktujcie się ze mną.
- Jasne.
Anioł
w jednym momencie rozpłynął się w smudze pyłu. Należał do jednych z niewielu
skrzydlatych, którzy uważali, że poza Serafinraelem powinni spędzać tylko tyle
czasu, ile to było konieczne.
Zapadła
cisza tak gęsta, że można było ją spokojnie nożem kroić i sprzedawać na porcje.
Lucyfer odchrząknął i wyprostował się.
- Wyrzuć to z siebie – mruknął
Gabriel.
Demon
jakby oklapnął.
- Chciałem prze… przeprosić –
wykrztusił. – Jako władca Pandemonium. Oficjalnie składam regentowi
Serafinraelu wyrazy ubolewania oraz przeprosiny za zaistniałą sytuację, która…
- Jego przeproś.
Lucyfer
uniósł wzrok. Napotkał orzechowe oczy Raziela i jego palec przyłożony do ust.
Prosty gest. „Milcz, bo zginiesz”.
Milczał.
Przy
łóżku warował czarny kot.
***
Obudził
się… Właściwie nie miał pojęcia, kiedy się obudził. Za to wiedział
przynajmniej, na czym.
- To ty? – szepnął, dotykając
miękkiego futra. Leżał zatopiony w czymś miękkim, ciepłym i pachnącym słodko.
Podłoże wibrowało lekko. Kot.
Mruczący,
de facto.
- Ja – przytaknął zwierzak głosem
Ravena, muskając go koniuszkiem ogona po twarzy. Fanuviel uśmiechnął się.
- Jak długo spałem?
- Ponad dwa dni. Jesteśmy już w
Lykorze.
- Hę? – Chłopiec aż uniósł się do
siadu. I to był błąd. Nogę nagle przeszyło tysiące rozgrzanych igiełek bólu,
podobnie jak żebra, wypychając mu oddech z płuc. Syknął cicho i powrócił do
poprzedniej pozycji. Faktycznie.
Byli
w jego własnym pokoju.
- Jak mnie przenieśli?
- Raziel wziął się w garść.
Teleportacja.
- A… tamci? – Przełknął ślinę.
Kot
podniósł się sprężyście, wygiął w łuk, a potem znów owinął wokół chłopca. Był
rozmiarów sporego tygrysa. Ułożył się przede wszystkim wzdłuż uszkodzonej nogi,
promieniując rozkosznym ciepłem.
- Aresztowani. Nie myśl o tym.
- Nie mogę. To… śniło mi się.
- Wiem. – Czerwone oczy błysnęły
dziwnie. – Krzyczałeś.
Fanuviel
uniósł dłoń do twarzy. Wyczuł szorstki opatrunek.
- Mogę to zdjąć?
- Nie. Rafael twierdzi, że goisz się i
reagujesz na magię medyczną wyjątkowo źle. Na leki zresztą też.
- Mama podobno miała tak samo –
mruknął i westchnął. – A oko?
Kot
uniósł się lekko i oparł mu łapę delikatnie na piersi. Fanuviela owionął
chłodny oddech, wąsy połaskotały go w nos.
- Trzeba było usunąć… Ale można je
zrekonstruować. To trudne, ale Raziel to zrobi.
- Dlaczego jesteś w tej postaci?
Raven
strzepnął śmiesznie uszami.
- Podobno mruczenie kota uśmierza ból.
Anioł
uśmiechnął się.
- Jesteś najładniejszym kotołakiem,
jakiego widziałem – mruknął. – Ale nie mów tego Mite!
- Uratował cię. – Wampir machnął
ogonem. – Właściwie… Gdyby nie polecieli za mną, oboje byśmy byli teraz martwi.
Fan, oni… Nie zrobili ci krzywdy? Wiesz, co mam na myśli.
Przełknął
ślinę.
- Nie. Ale próbowali.
Drgnął,
widząc tuż przed sobą obnażone wściekle kły. Raven przypominał bardziej
czarnego, wkurzonego tygrysa szablozębnego, niż zwykłego kota. Wyciągnął język
i polizał ostrożnie anioła po twarzy, tam, gdzie nie miał opatrunku.
Nie
mówił nic.
Nie
musiał.
Fanuviel
i tak czuł bijącą od niego falę gorzkiego poczucia winy, nienawiści i skruchy.
Obrócił się, sycząc cicho i zwalając z siebie kota. Dopiero leżąc na boku
wtulił się w miękkie futro, słuchając cichutkiego mruczenia z głębi krtani.
- To nie twoja…
- Wszystko – przerwał mu Raven. –
Wszystko, co się stało, to od początku do samego finału moja wina. Zdążyłem już
to sobie wytłumaczyć. Tak ze cztery razy, porządnie. A potem przyszedł twój
ojciec i mnie uświadomił co do tego faktu. A potem jeszcze Raziel. A potem
Lucyfer się namarudził, jak bardzo jest to jego wina. Sami winni. A ja jestem
gnojem między gnojami. Dobrze o tym wiem. Twoje jedno zdanie mnie nie
rozgrzeszy. Bo ja nie chcę rozgrzeszenia, Fan. Chcę tylko, żebyś wyzdrowiał.
Prychnął.
- Wiesz, że nie robię tego za często.
- Słucham? – Fanuviel otworzył szeroko
oczy. Niezbyt często słyszał od Ravena takie rzeczy. Prawdę mówiąc… Nigdy ich
nie słyszał.
A
jeśli trzeba stracić oko, żeby tego doświadczyć… To zawsze miał jeszcze do
zagospodarowania drugie. Wtulił się w ciepłe futro.
- I nie umiem. – Raven położył po
sobie uszy.
- Nie rozumiem.
- Ja wiem, że ty nie rozumiesz, bo ja
sam siebie teraz nie rozumiem. – Ogon nerwowo strzelił o pościel. – Właśnie
próbuję cię przeprosić, tylko nie wiem, jak się do tego zabrać. Więc leż
spokojnie i nie utrudniaj mi sprawy, dobrze? Fanuviel…? Fan? Śpisz…?
***
Dwa
tygodnie później poprawa była już znaczna. Na Fanuvielu wciąż wszystko goiło
się beznadziejnie, ale akurat nie tego obawiał się Raziel. Bał się, że chłopak
wpadnie w swego rodzaju szok, zapaść, z której wyciągnąć go będzie równie
łatwo, co ptasznika z mysiej nory.
Bezpodstawnie.
Anioł zadziwił wszystkich, po męsku znosząc ból złamanej nogi, pieczenie śladów
po oparzeniach, a przede wszystkim brak oka.
- Możemy wstawić ci sztuczne. Albo
iluzję – mruknął Raven podczas kolejnego popołudnia, które spędzali razem w
łóżku Fanuviela. Bez żadnych podtekstów seksualnych, co powoli zaczynało anioła
frustrować.
Bliskość
Ravena odurzała. Dotyk jego palców, sunących wzdłuż cienkiej, paskudnej blizny,
także odurzał.
- Po co? Tak jest lepiej. – Strzelił
gumką podtrzymującą mu na oku piracką opaskę. Gdy zdjęli mu w końcu opatrunek,
uparł się na nią i ani myślał ustąpić. – Zresztą i tak zregenerujecie mi je,
prawda? To w sumie aż tak nie przeszkadza, ale w przyszłości miałbym bez
jednego oka problemy z celowaniem. I takie tam.
Raven
skinął głową.
- A to? – Opuszkiem palca obrysował
bliznę. Ostrze przeszło przez lewą brew i oczodół, lekkim skosem przeorało
policzek i zakończyło dzieło na podbródku, po drodze muskając kącik ust. Blizna
uniosła go odrobinę, przez co Fanuviel wyglądał, jakby cały czas uśmiechał się
półgębkiem. – Nawet ja mogę to usunąć, to proste.
- Nie.
- Dlaczego?
Anioł
uśmiechnął się z komiczną wyższością.
- Mężczyzna nosi swoje blizny z dumą.
- Będzie ci zawsze o tym przypominała.
- O czym?
- Że jestem bezczelnym, kłamliwym
gnojem, że zostałeś porwany, że wykorzystano twoje zaufanie, że próbowano cię
zgwałcić. I że zabiłeś cztery osoby.
Fanuviel
skrzywił się.
- Co z resztą?
- Siedzą w więzieniu Esmeral. Carnil
najprawdopodobniej zostanie stracony… Reszta chyba też. Pewnie dostaniesz
uprzejme zaproszenie na egzekucję.
- Nie chcę.
- Wcale od ciebie tego nie oczekuję. –
Raven przyciągnął go do siebie ramieniem i wcisnął nos w zagłębienie jego szyi.
Fanuviel mruknął coś nieskładnie.
Zimno
mistrza sprawiało, że robiło mu się gorąco.
Jakkolwiek
głupio by to nie zabrzmiało.
- Dlaczego tu jesteś?
- Mm?
- Ostatnio… Nigdzie nie wychodzisz.
Odkąd się ocknąłem, codziennie siedzisz przy mnie.
- Nałożyli na mnie areszt domowy za sprzeciwianie
się Radzie.
Zabolało.
Leciutko, ale zabolało. Raven wzruszył ramionami. Fanuviel czuł, jak drży lekko
z zimna. Zrobiło mu się głupio, to on nalegał na otworzenie okna, by wpuścić
nieco świeżego powietrza.
- I tak bym się stąd nie ruszył – mruknął
wampir dużo ciszej, muskając koniuszkiem języka jego skórę. Dokładnie tam,
gdzie przebiegała tętnica szyjna. Serce Fanuviela podskoczyło, zrobiło
imponujące salto, zaplątało się we własne naczynia wieńcowe i zamarło.
Raven
śmiał się cicho. Doskonale wyczuł raptowny wzrost ciśnienia.
- Głodny?
- Cholernie – przyznał, mrużąc
szkarłatne oczy.
- Chcesz…?
- Nie.
Przymknął
oczy, kapitulując. W końcu nie wypada kłócić się z własnym mistrzem.
***
Obudził go wrzask.
Nie.
Obudził go właściwie brak Ravena tuż przy nim. Od ponad dwóch tygodni noce
spędzali razem, toteż Fanuviel zdążył się przyzwyczaić do znikomego ciepła i
pachnącej, wygniecionej pościeli. Teraz było pusto.
A
Raziel się darł.
- Wujek…? – mruknął, przecierając
oczy. Podniósł się powoli na łóżku, a potem podjął karkołomną decyzję o
wstaniu. Zsunął stopy na podłogę i chwycił kule.
- Jasne! Pewnie! – wyrzucał z siebie
Raziel, buszując gdzieś piętro niżej. Co tam było…? – Oni by nie mogli? No
proszę cię, ONI by nie mogli?! Żebym ja ich tak czasem nie aresztował!
A,
faktycznie. Jadalnia.
Fanuviel
wykuśtykał ze swojej sypialni. Omal nie zderzył się z Mite. Kotołak pisnął,
wymachując nerwowo ogonem na prawo i lewo.
- Już wstałeś? Właśnie miałem zanieść
ci śniadanie.
Miał
puste ręce. Fanuviel nie skomentował.
- Co tu robi wujek?
- A, wpadł rano… To chcesz to
śniadanie? Przyniosę ci.
- Nie, zjem z nimi. Bo są w jadalni,
tak?
Niechętne
skinięcie głową.
- Raven jest z nimi?
- N...nie wiem. Widziałem tylko pana
Raziela, pana Michaela i Ragna… pana Ragnaroka.
- Och, proszę cię! – żachnął się
anioł, porzucając kule na rzecz pewniejszego wsparcia na ramieniu przyjaciela.
– Swoją drogą, nie miałem nawet okazji, by wam podziękować. Gdyby nie wy…
- Nie ma tematu – przerwał szybko
kotołak, obejmując go asekuracyjnie w pasie. Fanuviel umilkł. Dobrze wiedział,
jak peszą go wszelkie podziękowania.
Razem
dotarabanili się do jadalni. Raziel w tym czasie zacięcie perorował na jakiś
temat podniesionym głosem, obficie smarując sobie grzankę dżemem wiśniowym.
Wreszcie był ubrany normalnie. Ragnarok siedział na parapecie, wyglądając przez
okno.
Umilkli
na widok chłopca. Pierwszy podniósł się smok.
- Fan… Na jasność, Mite, nie stercz
tak, posadź go! – Podsunął mu krzesło. – Jak się czujesz?
- Kwitnąco. Gdzie Raven?
Szybka
wymiana spojrzeń.
Cisza,
że nic, tylko świerszcze wpuścić.
- Ktoś mi odpowie, czy sformułowanie
informacji przekracza zdolności intelektualne wszystkich tu obecnych? –
prychnął anioł. Raziel rzucił mu przeciągłe, acz rozbawione spojrzenie przez
stół.
- Patrzcie go. Wyszczekany jak pies
sołtysa. – Gwizdnął cicho i wgryzł się w swoją grzankę.
- Kto jest aresztowany?
- Słucham? – Zdziwił się Michał.
A przynajmniej spróbował się teatralnie zdziwić, czym dobitnie pokazał, jak
kiepskim jest aktorem.
- Słyszałem, jak wujek krzyczy. –
Fanuviel wzruszył ramionami, sięgając po sztućce. Dłonie zaleczyły mu się już
na tyle, by mógł się nimi posługiwać bez rozrzucania jedzenia dookoła. – To
kogo wreszcie aresztowali?
Westchnienie.
- Ravena.
Cisza.
Grzmotnął
o stół spadający widelec.
Genialne! Kocham cię, Necro! Jak zwykle końcówka sprawia, że mam ochotę natychmiast przeczytać następną notkę. Nie wiem, jak wytrzymam do nexta, ale oby nadszedł jak najszybciej. Dobrze, że Fan jednak będzie miał oko, bo już się bałam. I szkoda mi Ravena, chociaż tak naprawdę wiedział, na co się decyduje...
OdpowiedzUsuńPisz szybko, pozdrawiam i weny życzę!
Wspaniałe ^^ po prostu. Biedny Fan, żeby zostać tak oszpeconym.I co z jego skrzydłami?Czy je da się uleczyć? Tak myślałam, że Raven poniesie karę za to, że złamał ,,wyrok'' rady no chyba, że zamknęli go za coś innego
OdpowiedzUsuńJeju tak się cieszę, że Fanuviel został uratowany, a scena z rozsadzeniem krasnali? Mistrz! Rozdział niesamowity jak zawsze, ale jakim praweeem aresztowali Ravena ja się pytam?! Jeżeli on w następnym odcinku nie wróci to ja nie ręczę za siebie!
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na ciąg dalszy! ;*
vampirka_15
Jak zawsze trzymało w napięciu. Uwielbiam twój styl pisania. Jest taki sprzeczny, raz słownictwo jest iście podwórkowe (przepraszam, jeśli cie to urazi, w żadnym wydatku to nie jest zamierzone), a za chwile elokwentne i wygórowane. Co do samej fabuły, jest tak ciekawa, że nie mam pojęcia jak wytrzymam do kolejnego rozdziału. Szkoda mi trochę Fanuviela z racji tego co przeżył no, ale teraz może być tylko lepiej. Raven pewnie jakoś się wywinie, więc nie martwię się o niego za bardzo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny oraz czasu na pisanie :)
Bez kitu, za co?! T-T a już się zaczynało robić tak przyjemnie Q_Q
OdpowiedzUsuńNo kurde, Necro... i znowu będziemy czekać kilka miesięcy na nowy rozdział? Jak Cię uwielbiam, za świetne pisanie, tak Cię nienawidzę za urywanie w najlepszych momentach:/ Podła!
OdpowiedzUsuńTen rozdział był gotowy jakieś dobre 2 tygodnie temu, mam na chwilę obecną zapas trzech, tylko Patka mi szwankuje. Jak zdąży zbetować, to zbetuje, jak nie, to mniej więcej w połowie marca wstawię niezbetowaną wersję. Aczkolwiek pewnie wolelibyście po korekcie, ja sama tego nie przeglądam (taki tam leń).
UsuńKim(czym)kolwiek jest Patka - apeluję - ogarnij się i nie szwankuj! Mam nadzieję, że piszę apel do człowieka, a nie programu komputerowego^^' Potrzebujesz zastępczego beta-testera, polecam się;) Czekam do połowy marca w takim razie. Teraz bardziej Cię kocham niż nienawidzę;) Poza tym, Necro, jak tam pisanie innych twórczości poza Heksą? Masz już coś gotowego do wydania?:) Z resztą skrobnę do Ciebie na gg. Nie leń się, dbaj o czytelników:*
Usuń*warczy* Moja robota, moja robota. Mam tryb strasznego lenia, ale niedługo wezmę się do pracy. Neccy, ugryź się w pośladek. Szwankować może Ci laptop.
UsuńMedi - dzięki za motywację. W dalszym ciągu moja robota! :)
Patka
No i właśnie to jest Patka-współtwórca tego bloga. :D
UsuńHahahah, Patko, polecam się:) Cóż, tryb strasznego lenia znam aż za dobrze, ale... ale to nikogo nie tłumaczy;) Do roboty kobieto! Ludzie na Ciebie liczą!
UsuńOczywiście żartuję, nie blokujcie mojego ip, bo umrę i będę prosić znajomych, żeby mi kolejne rozdziały ściągali;)
BTW Necro, szwagier Szwed od legend nordyckich powiedział, że może mi najwyżej poszukać jakichś tytułów źródeł po angielsku, może być? Czy już po ptokach?
Kocham to opowiadanie xD (tak, wiem, pewnie nie jestem pierwszą osobą, która to napisała, co nie zmienia faktu, że jest absolutnie bezbłędne!)
OdpowiedzUsuńOd początku szczerze nie lubiłam Carnila i miałam ochotę go porządnie uszkodzić i jak się później okazało, gdybym to zrobiła, to teraz by nie było problemu, o!
Scena z ,,uszkodzeniem" (dość poważnym z resztą) krasnoludów, była genialna (i znów napiszę coś, co pewnie masa osób pisze: Boże, jak ja chciałabym umieć tak przekazać wydarzenia!).
Tutaj chyba najbardziej jednak podniosła mi ciśnienie wiadomość o tym, że Raven został aresztowany, czego się jednak można było domyślić, skoro dostał bezwzględny zakaz ruszania na akcję.
No i jeszcze, tak dla ładnego zamknięcia (xD) Fan absolutnie mnie urzekł a Raven mimo początkowej antypatii, przekonał całkowicie.
Weny, weny i jeszcze raz weny!
Myslalam ze nie wytrzymam tego napiecia! Az paznokcie zaczelam obgryzac, bo tak sie bałam o Fanuviela :( I kiedy wreszcie zaczynało byc odrobinkę lepiej, znów musiało sie cos popsuc i aresztowali Ravena! Nie dajesz chwili wytchnienia od tych nerwow! To wlasnie uwielbiam <3
OdpowiedzUsuńWybacz, ze nie napiszę rozbudowanego komentarza.. ale nie mam siły.. Zaskoczyłaś mnie uśmiercając kaerbor ( wybacz, za ewentualne błędy z nazwie) a także pozbawiając oka Fana. Ale to wszystko układa się w pewną, magiczną, spójną całość. Życzę Ci weny i do zobaczenia ( i mam nadzieję do dłuższego komentarza).
OdpowiedzUsuń~Patrycja.
ŻE JAK?!?!?!? Do połowy świetnie a potem ktoś chyba przewijanie wrzucił. Jakim cudem Mite przez 2 tygodnie nie wtarabanił mu się do pokój i nie odstawił histerii, no i nie opisałaś najważniejszego momentu! Mam chociaż nadzieję że masz w zanadrzu coś z Ragnarokiem i Mitem bo to powinna być ich akcja a pojawiają się tutaj czysto sporadycznie, I to wcale nie dlatego że są moimi ulubionymi bohaterami! Tak samo jak Lucyfer i Asmodeusz, był taki wątek i go zupełnie wcięło. Wybaczyć mogę zniknięcie Michała bo on to się akurat faktycznie mógł jeszcze nie ogarnąć, a i Raziel ma na razie PMS. I nie opisałaś co z jego skrzydłami, przecież były takie piękne. I kaerbor. Stracił wszystko czego mu Raven zazdrościł.
OdpowiedzUsuńŻeby nie było że tylko narzekam to muszę pochwalić Cię za scenę z Gabrielem i z kaerbor, emocje były. I opis jak Fan rozróbę robi, nareszcie zobaczyliśmy że jednak jest heksą, małą i niewyszkoloną ale jednak heksą. No i nasz ulubiony buc se wreszcie coś uświadomił... odrobinkę
Cóż, komentarz jest jakiś tydzień przeterminowany ale wcześniej nie chciał się załączyć.
Nawet sobie nie wyobrażasz jak przeżywałam. Darłam się i wyklinałam wszystkich w trakcie czytania. Miało być na końcu tak pięknie to mi Ravena aresztowali. Olać pominięte wątki przez które umieram z ciekawości co teraz będzie z Fanem ? Jedno z niewielu opowiadań, które tak mnie wciągnęły. Jest naprawdę cudowne, czekam na Lampkę i Modo, bo jakoś tęskno za nimi.
OdpowiedzUsuńA na koniec Fanuviel pirat XDDD
Życzę weny i pisz szybsko ciąg dalszy ;)
Super rozdział ! Przez cały czas trzyma w napięciu aż kurczę nie wiem czy wytrzymam do następnego ! Jak zwykle powalające teksty i nie oczekiwane zwroty akcji. Mistrzowsko opisane emocje postaci. Z każdym nowym rozdziałem jestem pod coraz większym wrażeniem twoich umiejętności i wyobraźni, nic tylko pozazdrościć ^^ Na prawdę genialne. Nie mogę się doczekać następnego więc pisz, pisz ♥
OdpowiedzUsuńCzemu, ja się pytam czemu zawsze się przerywa w najlepszym momencie? To opowiadanie jest genialne... Dobrze, że nie zgwałcili Fana... tego bym chyba nie przeżyła. Szkoda trochę tego stada piesków, ale na szczęście nikt "ważny" nie zginął.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Życzę Ci dużo weny(pomysłów), a także chęci i wolnego czasu, żeby je realizować.
Pozdrawiam,
Kicia27
Nominowałam Cię do The Versatile Blogger Award na http://phantasmagoria-thanatos.blogspot.com/ :D
OdpowiedzUsuńNie bardzo rozumiem sens takich różnych przedsięwzięć ale... Uważam, że należą Ci się każde dowody uznania :D życzę jak najwięcej weny i z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały Heksy <3
Nominowałam Cię do "Versatile Blogger" :3
OdpowiedzUsuń~~ http://pamietnik-yaoi-opo.blogspot.com/
Witam, witam,
OdpowiedzUsuńprzeczytałam rozdział już w piątek, ale dopiero teraz znalazłam chwilę aby coś skrobnąć.. przez cały weekend myślałam tylko o jednym, ze Fan właśnie stracił całe swoje stado, bardzo smutno mi się zrobiło z tego powodu, miałam nadzieję, że keobor zawitają na zdecydowanie dłużej... Rozdział bardzo wstrząsający od przeżyć, Fan został w końcu uratowany, ale stracił oko, został oskubany z piór. Jak widać nauki mistrza (jakkolwiek go nauczał) nie poszył w las, udało mu się uciec (choć było to ukartowane), udało mu się skutecznie powstrzymać,a następnie przerobić na mielonkę tych czterech paskudnych krasnoludów..., Carnil jak ja go nie lubię... Jak słodko wyglądała cała scenka, kiedy Raven był cały czas przy Fanuviel'u jak ten leżał, i to jako kot, ach wyobrażam sobie jak on wyglądał wtedy... A to próba przeprosi prze Ravena, jak mówi, ze ma leżeć spokojnie i nie utrudniać mu tego, a Fan zasnął to było po prostu słodko, uczuciowo.... A końcówka rewelacyjna, Fan taki wyszczekany do nich, a jak zareagował jak się dowiedział, ze Raven został aresztowany... Ciekawi mnie jak to się dalej potoczy wszystko...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Wspaniałe. Cholernie współczuję aniołkowi. Stracił je.. swoje stado. Płakałam. :C
OdpowiedzUsuńRaven jako kot jest cudowny. A więc jednak go aresztowali? Fan nieźle się zachował.
Chcę poinformować, iż nominowałam Twój blog do Liebster Awards. Szczegóły na moim blogu:
http://me-and-my-neverending-story.blogspot.com/
te te te, pisz następny rozdział, bo znów kończy się w jakimś niefortunnym momencie! ;(
OdpowiedzUsuńA przyznaję, że piszesz genialnie! <3