niedziela, 24 marca 2013

Rozdział 52


Miało być trochę wcześniej, ale nie wyrobiłam się. No, ale przynajmniej zdążyłam przed świętami, więc mogę Wam śmiało powiedzieć:

WESOŁEGO JAJKA, MOKREGO ZAJĄCA, SKACZĄCEGO DYNGUSA, WEŁNIANEGO BARANKA i takie tam... 

Edit. Notka została zbetowana również przez M. 

_____________


- Jak to „aresztowali”? – wymamrotał. – Kto? Kiedy? Przecież spał ze mną. I przede wszystkim, cholera, za co?!
- Powoli – burknął Raziel, po czym wgryzł się w grzankę. – Aresztowała go Rada. Wczoraj w nocy.  Wiem, że spał z tobą. Podobno to była pełna klasa. Zabronił hałasować, żeby cię nie obudzić, zaproponował strażnikom wino, ubrał się i sam wyszedł, twierdząc, że do celi to sobie sam trafi.
                Ragnarok prychnął spod okna i przeniósł się na krzesło bardziej przypominające tron, niż cokolwiek innego. Bez słowa ściągnął sobie Mite na kolana. Kotołak pisnął i zaczął się wyrywać, ale znieruchomiał, gdy zorientował się, że absolutnie nikogo to nie gorszy. Michael rzucił im tylko dziwne, jakby stęsknione spojrzenie.
                Raziel nie mógł. Był zajęty burczeniem pod nosem i smarowaniem obficie kolejnej grzanki.
- Za co? – spytał Fanuviel sucho. Podsunięto mu sałatkę, na którą kompletnie nie miał ochoty. – Za co go aresztowali?
- Za, cytuję, „rażące niedopatrzenia i błędy edukacyjne, kładące się cieniem na reputacji kapitana elitarnego oddziału heks”… bla, bla, bla. I właśnie dlatego twój wujek nie chce mieć nigdy więcej nic do czynienia z Radą.
                Fanuviel też nie chciał.
                Do tej pory Rada po prostu… Była. Raz skompromitował się przed jej członkami, spadłszy estradowo ze schodów. I to tyle. Wcześniej nie mieszała się w jego życie. Teraz nagle, jak zdążył się już dowiedzieć, dyskutowała nad koniecznością ratowania go z rąk Nieczystych i na dokładkę aresztowała mu faceta.
- Nie mogli.
- Mogli i zrobili – sarknął cierpko Raziel. – Ale ja ich udupię na malinowo. Michael, sól.
- Do dżemu?
- Sól!
                Generał westchnął. Raziel czasami potrafił zachowywać się ekstremalnie dziwnie. Niby powinien się do tego dawno już przyzwyczaić…
- Mało tego, wystaw sobie, nałożyli na niego karę krwi!
                Po jadalni rozległo się zbiorowe, donośne syknięcie. Nawet Mite się skrzywił, wychodziło na to, że tylko Fanuviel nie ma zielonego pojęcia, o co chodzi.
- Ktoś mnie oświeci?
- Nie wiesz o tym? – Raziel uniósł brwi. – To co ty w ogóle wiesz o wampirach?
- No… są zimniejsze. I piją krew.
- Świetnie. I z czym to jest związane?
                Kategoryczny ton anioła sprawiał, że chłopiec czuł się jak na egzaminie ustnym. Nawet zaczęły mu się pocić dłonie. Nerwowo potarł bliznę, która zaczęła swędzieć. Musnął też przypadkowo materiał opaski na oko. Raziel zbladł.
- Z… budową chyba, tak?
- Brawo. Wszystkie rasy różnią się między sobą pod niektórymi względami. Zwykle to są drobne różnice. W przypadku wampirów najbardziej chodzi o układ krwionośny i pokarmowy.
- Ich krew tylko częściowo reguluje temperaturę – wtrącił Ragnarok, drapiąc lekko Mite za uchem. Fanuviel bardzo się zmuszał, by nie patrzeć w ich kierunku. Przyjaciel wyglądał na szczęśliwego.
                Dlaczego jego Raven nigdy tak nie drapał?
                Co z tego, że nie ma na co dzień kocich uszu?
- Owszem. Dlatego, choć teoretycznie są stałocieplne, bardzo ciężko jest im zachować optymalną temperaturę. Więc są zimniejsze.
- Niższe ciśnienie krwi – dodał Michael, dłubiąc w swoim talerzu.
- To też – zgodził się Raziel. – A przede wszystkim… Wiesz, jaka jest żywotność ludzkich erytrocytów, Fan?
                Wiedział. Gdzieś o tym czytał w książkach mistrza.
- Od stu do stu dwudziestu dni, prawda?
- Dokładnie. W przypadku wampirów wychodzi tego może czterdzieści, pięćdziesiąt dni. Szpik kostny nie wyrabia z tworzeniem nowych krwinek, stare obumierają zbyt szybko. Stąd ich inne przystosowanie. Po prostu piją krew. Wchłanianie w jelitach nie dotyczy już substancji odżywczych, a całych komórek, takich jak erytrocyty. Wyłapują je prosto do krwi. Rozumiesz?     
                Skinął głową. Rozumiał.
- A konflikt serologiczny?
- Zniwelowany. Posiadają swobodnie zmieszane wszystkie grupy krwi oraz tworzą dowolne grupy antygenów. Oczywiście niektóre są dla nich najkorzystniejsze, to te, których w organizmie mają najwięcej. Dlatego najbardziej im smakują, tak to ujmę.
- No i, powiedzmy, wampir lubi grupę zero. Od czasu do czasu jednak nagle go ciachnie, jeśli ma wybór, na AB.
- Żeby wyrównać poziom? – zgadł Fanuviel.
                Raziel skinął głową. W jego czekoladowych tęczówkach płynęła duma, jakby co najmniej sam był jego ojcem, mistrzem, nauczycielem i kochankiem. Fanuviel bez większego przekonania dziabnął widelcem oliwkę błąkającą się w czeluści jego sałatki.
- Dalej nie rozumiem, co to ma wspólnego z karą krwi. Na czym ona polega?
- Jest banalnie prosta. Zamykasz delikwenta w ciupie i nie dajesz mu się napić płynu życia – mruknął mag. – Podobno powolne i potwornie nieprzyjemne. Spada ci… Wszystko ci spada. Percepcja, czynności życiowe, zdolność do przenoszenia tlenu i odżywiania każdej komórki. Obumierają.
                Fanuviel wzdrygnął się. Spróbował sobie wyobrazić Ravena wciśniętego do cuchnącej, ciemnej celi, bladego, wycieńczonego i piekielnie głodnego. Mimowolnie dotknął swojej szyi. Przecież pytał, czy jest głodny.
                A był.
- Gdzie on jest?
- Pod pałacem są lochy. No, może nie lochy, a cele. – Raziel westchnął. Bawił się filiżanką, oglądając drobne, eleganckie wzorki. Była krucha jak nadgarstki klasztornej dziewoi.
- Można go stamtąd wyciągnąć? Za kaucją, czy coś?
- Wątpię. Ale spróbuję zrobić, co tylko w mojej mocy.
                Fanuviel nie wątpił.
                Po prostu tak jakoś cholernie chciało mu się wyć.


***


                Było… zimno.
                Dygotał z zimna, wciśnięty w kamienną ścianę. Biała koszula, w którą się popisowo wystroił podczas aresztowania, była dobra, jeśli chodziło o zrobienie odpowiedniego wrażenia. Do siedzenia w zimnicy nadawała się jak knur do królewskiej karety.
                Był głodny.
                I było strasznie duszno.
- Niewdzięczność śmiertelników nie zna granic – zaszemrało coś z góry. Rozchylił powieki, klnąc bezgłośnie w duchu. Już miał problemy ze skupieniem wzroku.
                Bał się pomyśleć, co będzie później.
                Cela nie miała żadnego okna. Jedynym źródłem światła był kinkiet umieszczony na ścianie korytarza, niedaleko kraty. Pręty były grube jak palec okazałego trolla, rozstawione na szerokość dłoni. Gdzieś za nimi zamajaczyła szmaragdowa plama.
- Mają pod nosem istnego księcia z bajki. Nawet koń był szary, a szary to w końcu prawie biały. Trochę podrasować i już wzruszająca opowieść o miłości, która nie zna granic. A oni, zamiast zatrudniać dramaturga i zbić kasę na spektaklach, wtrącają głównego bohatera do lochu.
                Rozpoznał głos.
- Sabriel – wychrypiał, samemu się krzywiąc na dźwięk swojego głosu. Brzmiał jak zardzewiała katarynka. – Co ty tu robisz?
- Siadam w pierwszym rzędzie i obserwuję grę. Dramat, czy tragedia? A może komedia?
- Spieprzaj stąd.
                Demon westchnął teatralnie.
- No proszę. Tak bardzo martwisz się zdrowiem pracodawcy, że przychodzisz tu, narażając się na niebezpieczeństwo, a on cię jeszcze…
- … Wyrzuca – wpadł mu w słowo. Przynajmniej tyle mógł zrobić. I majacząca mgliście blada, chytra twarz demona, nagle kurcząca się z gniewu, sprawiła mu cholerną przyjemność.
- Słucham?
- Czuj się zwolniony.
                Sabriel rozpłynął się momentalnie. Chwilę później pomiędzy kratami przecisnęła się mała, zielona świnka morska. Raven uniósł brwi. Wyglądało na to, że demon jest totimorfem. Mógł zmienić się w dosłownie wszystko.
- Zgadza się – potwierdził jego domysły. – Wleciałem tutaj jako dym papierosowy. Nieważne. Pominę to, co właśnie powiedziałeś, uznając, że to bredzenie umierającego.
                Przybrał swoją własną postać i podetknął mu nadgarstek pod nos.
- Pij.
- Nie.
- Oszalałeś? Pij.
- Nie dotykaj mnie, Sabriel.
                Zielone oczy zabłysły z gniewu.
- Dlaczego to robisz? Nie, czekaj! – Teatralnie wyciągnął przed siebie palec. – Nie odpowiadaj, sam zgadnę! Ubzdurałeś sobie, że tak strasznie go kochasz, że od teraz nie będziesz już pił żadnej innej krwi, prócz jego.
                Nie odpowiadał. Nie było sensu.
                Dusił się. On się, na pieprzoną litość Jasności, dusił. O słodka ironio. Gardził słabością, a wychodziło teraz na to, że nie jest nawet w stanie ustać na własnych nogach.
- Nie – syknął Sabriel z namysłem. – Oczywiście, że nie. Mój błąd. Ty cierpisz.
                Raven drgnął.
- Przez ciebie spotkała go krzywda. Jego wszystko tak strasznie boli, że aż serduszko, kurwa, cierpnie. Ty też musisz trochę pocierpieć. Taka miłosna solidaryzacja.
                Wampir uniósł kąciki ust w leniwym uśmiechu. Nic więcej nie mógł zrobić. Już powoli robiło mu się wszystko jedno. Nawet nie miał jak go zranić.
                Prawie.
- Szkoda mi cię.
- Przepraszam?
- Powinieneś mówić to…częś…częściej – wykrztusił. Salwa kaszlu wręcz przygięła go do podłogi. Próbował podnieść się do poprzedniej pozycji i natychmiast przestał.
                Tak było lepiej.
- Nie wychodzi ci udawanie, że jesteś tak nieczułą suką, za jaką chciałbyś uchodzić.
                Sabriel prychnął.
- Nie wiedziałem, że pracuję u wybitnego znawcy charakterów. Och, pracowałem.
- Możesz w dalszym ciągu u mnie mieszkać. Będziesz też dostawał pieniądze według dawnych ustaleń. Tylko się do mnie nie zbliżaj. A już szczególnie do mojej sypialni.
- Jestem dziwką, a nie pomocą domową!
- To nią bądź dalej. Tylko z dala ode mnie.
                Już mu było wszystko jedno.
                To była dokładnie ta chwila, w której należy puknąć się w głowę, walnąć czołem o podłoże i zastygnąć w tej pozycji, analizując całe swoje życie. Niemal dwadzieścia lat pustego hedonizmu i udawania, że to wszystko tak strasznie go bawi. Życia na pokaz. Seksu i nieskrępowanych przyjemności, tak rozkosznych, że w efekcie mdłych. Zerknął kątem oka na demona ubranego w krótką tunikę i obcisłe spodnie. Naprawdę mu się podobał?
                Kiedyś. Cholernie dawno temu.
                Naprawdę chciał przebywać z kimś takim? Czyje jeszcze towarzystwo odepchnął w kąt na rzecz kilku godzin spędzonych w łazience z dziwką? Mimowolnie pomyślał najpierw o Fanuvielu. Potem o Darkenie.
                A potem usłyszał westchnienie.
- Nieważne. Po prostu się napij. Nikt nie wymaga od ciebie, że będziesz herosem niebios. On też nie.
- Nie chcę.
- Jak dawno temu jadłeś ostatni raz, hm? – Demon pochylił się. Pachnące, szmaragdowe loki musnęły mu twarz. Dopiero teraz odkrył, że Sabriel kręci je na lokówkę i obficie musi usztywniać lakierem. Wcześniej nawet tego nie zauważał. – Wróciliśmy z Esmeral jakieś dwa tygodnie temu. Dam sobie łeb obciąć przy samej dupie, że od tamtej pory nie miałeś krwi w ustach.
- Nie twoja sprawa.
- Jasne! – warknął, podnosząc się. – Świetnie! Przyjdę tu jeszcze jutro. I pojutrze. I jeszcze później. Zobaczymy, komu zmięknie pała.
- Nie tobie, skarbie – szepnął Raven. – Na pewno nie na mój widok.
                Sabriel parsknął, potrząsając szmaragdową grzywą. Raven nawet się nigdy nie zastanawiał, czy ten kolor jest prawdziwy. Wiedział, że demony mają naprawdę różne odcienie włosów i oczu, ale zieleń Sabriela była zastanawiająca. Prawdziwa? Czy sztuczna jak każdy jego wystudiowany gest?
- Lubię to, wiesz? – mruknął demon. – Lubię twoją zepsutą pychę. Ty nawet z klasą potrafisz umrzeć, robiąc wokół siebie dramat.
- Ukłoniłbym się, ale chwilowo nie mogę.
- Wrócę.
- Nie musisz.
- I mogę mu powiedzieć, że…
- Nie. Do niego nie zbliżaj się bardziej niż do mnie.


***


- Ale dlaczego akurat do mnie? – jęknął Coral, nerwowo tarabaniąc palcami w swoją księgę. – Co ja ci na to poradzę? Przecież sam go nie wziąłem i nie wpakowałem do więzienia. Więc dlaczego wydzierasz swój śliczny pyszczek do mnie?
- Bo ciebie mam w zasięgu ręki – warknął Raziel bełkotliwie, stukając kieliszkiem. Nie zauważył nawet, że rozlewa alkohol. – Jak ty mogłeś go aresztować?! To jest twój uczeń, do jasnej cholery!
- Były uczeń – westchnął mag. – A z jego procesem edukacyjnym nie wiążę w dodatku szczególnie miłych wspomnień.
                Raziel ryknął szyderczym śmiechem. Był już na sporym rauszu, do Corala musiał dostarczyć go Michael. Generał teraz siedział na parapecie, wyglądając na zadbany zimowy ogródek i udawał, że tak bardzo go tam nie ma, jak tylko się da.
                Archanioł Magów tymczasem wciąż walił w stół.
- Ale dalej jesteś przewodniczącym Rady! Weźże ich za mordy.
- Nie mogę! – jęknął udręczony czarodziej. – Zrozum, Raziel, Rada jest od tego, żeby radzić. Rozumiesz? RADZIĆ. To znaczy podejmować decyzje grupowo. To nie mój pomysł, żeby Ravena aresztować. Ja byłem na nie.
- Ja ci mogę powiedzieć, co możecie robić grupowo! I to też będzie bardzo ciekawa porada!
                Michael parsknął śmiechem, nieudolnie próbując przekuć go na kaszel. Był świetnym wojskowym i beznadziejnym aktorem. Raziel rzucił mu niechętne spojrzenie.
- Mam tam pójść i samemu go wyciągnąć?
- Nie! – Coral rozłożył szeroko ręce i wstał od biurka. Wyglądał, jakby chciał uspokoić wściekłego konia. – Bo tylko pogorszysz!
- Co, przepraszam, pogorszę?
- Rada… Ech. Zastanawiają się, czy nie odebrać mu zwierzchnictwa nad Fanuvielem. Twierdzą, że nie ma kompetencji.
                Raziel ze zdziwienia aż opadł na fotel. W kompletnej ciszy. Dolał sobie następną porcję i łyknął duszkiem, ku wybitnej niechęci Michaela.
- Chyba sobie kpisz.
- Chciałbym – stwierdził kwaśno Coral. Usiadł i wziął na kolana księgę. Znów zaczął ją bezmyślnie kartkować, jak zwykle, gdy był wzburzony. – Raven jest… wiesz, że jest specyficzny. Dlatego to ja byłem jego mistrzem, chociaż nie jestem heksą.
- Coś mi się obiło o uszy – przyznał mrukliwie Raziel.
- On jest trochę inny. Od urodzenia wiedział, kim jest. I właściwie wszystko odkrył sam, ja tylko uczyłem go magii. Pod tym względem jest geniuszem. Dlatego Rada nie robiła problemów, gdy zaproponowałem, by objął stanowisko kapitana. Potem złożono wniosek, by został mistrzem Fanuviela. Teraz może zdrowo beknąć i jednym, i drugim.
                Milczenie w gabinecie było bardziej wymowne, niż jakakolwiek cisza.


***


                - Fan! Wstawaj! – pisnął Mite, otwierając drzwi do sypialni z takim impetem, że można było przypuszczać, iż w nie zwyczajnie kopnął. Anioł mruknął coś niemrawo, zasłaniając jedyne oko kołdrą. Od powrotu z Esmeral wciąż przeżywał „okres rehabilitacyjny”. Pozwalano mu się wysypiać, czytać i oględnie mówiąc, leniuchować. Rafael z zadowoleniem pomruczał, że „goi się powoli, ale ładnie”, po czym zniknął już na dobre.
                Wisienką na torcie była codzienna obecność Ravena. Właściwie to nigdy nie spędzili tyle czasu wspólnie, co przez te dwa tygodnie. Fanuviel czasem łapał się na myśli, że jeśli za takie chwile szczęścia trzeba zapłacić ciężkim złamaniem nogi i utratą oka, to przecież…
                Miał jeszcze drugą nogę i drugie oko.
- Czego ty chcesz? – jęknął, gdy Mite szarpnął zasłony, wpuszczając do środka ostre, południowe słońce. Potem zrobił to samo z jego kołdrą.
- Wstawaj, słoneczko ty moje lśniące – zagruchało coś przy łóżku.
                Ragnarok.
                Złożył usta w ciup i zatrzepotał długimi rzęsami. A potem bez pytania wskoczył na łóżko. Fanuviel posunął się lekko, robiąc mu miejsce.
- I co ty tu robisz? – mruknął.
- Budzę cię, pączusiu mój maślany. Ach, cholera. Masz wygodne łóżko – poruszył się, zmuszając materac do falowania.
- Zjeżdżaj – syknął Mite, czerwieniejąc bez konkretniejszej przyczyny. – A ty ubieraj się. Nie, nie, w strój wizytowy. Zaraz ci naszykuję, włóż tylko bieliznę i ogarnij się.
                Dopiero teraz Fanuviel się przestraszył.
- Wizytowy? Po co?
- Matka nasza Rada chętnie przyjmie cię na swe łono – zadrwił Ragnarok. – Dokładnie to łono, którym tak ochoczo wszystkich wpływowych w Lykorze już wyru…
- RAGNAROK! – miauknął Mite.
                Smok uniósł ręce w poddańczym geście. Uśmiechał się bezczelnie. Anioł parsknął śmiechem, ten idiota zawsze poprawiał mu humor. Już nie mówiąc o tym, że zawsze dostarczał garść bezcennych ciekawostek z dzieciństwa Ravena.
- Naprawdę wygodne to łóżko – powiedział Ragnarok jakby ze zdziwieniem. – Mite, nigdy nie myślałeś, żeby tak jakoś pod jego nieobecność…?
                Oberwał czymś w twarz.
                Chyba koszulą.
- Wyjdź.
- Już, już… - wymamrotał. W drzwiach jeszcze zatrzymał się, by puścić aniołowi oczko. Mite, wciąż czerwony jak świeżo gotowany rak, zatrzasnął za nim drzwi.
- No, ubieraj się. Rada naprawdę przysłała ci uroczy bilecik z zaproszeniem na herbatkę w miłym towarzystwie.
- Spaliście ze sobą?
                Mite nagle sobie przypomniał, że coś zgubił. I że to coś z pewnością, ale to z pewnością, musi leżeć pod łóżkiem. Zanurkował pod nie, tak, że tylko wystawał jego najeżony ogon.
- Daj spokój, mi możesz powiedzieć.
- Nie wiem, o czym mówisz – wymamrotał. – Ubierz się szybko i zawołaj mnie, pomogę ci zejść. Na śniadanie już nie ma czasu. Mam nadzieję, że nie będą cię tam trzymali zbyt długo.
                Fanuviel z westchnieniem wysunął się z łóżka, pełen jak najgorszych przeczuć.


***


                - Dalej żyjesz?
- Owszem.
- Szkoda – stwierdził kwaśno Sabriel, tym razem przelatując przez kraty jako wyjątkowo zgrabna chmurka. Skroplił się tuż przed twarzą wampira w zielony deszcz, a dopiero potem zmienił w swoją własną, odzianą w nieodłączną zieleń postać. – I wciąż odmawiasz przyjmowania pokarmów?
                Nie odpowiedział.
                Nie miał siły mówić. Próbował przypomnieć sobie, kiedy faktycznie czuł na języku smak czyjegoś osocza. Sabriel miał rację. Jeszcze przed porwaniem Fanuviela. Jak mógł dopuścić do takiej sytuacji?
                To przecież nie tak, że… Na widok krwi przypominała mu się zakrwawiona twarz anioła z jedną wielką raną zamiast oka.
- Zazdroszczę mu – przyznał Sabriel. Tak samo jak poprzednio usiadł pod ścianą i podciągnął nogi pod brodę, układając na kolanach podbródek.
                Zdążyli już wypracować taki system. Był tu w końcu trzeci raz. Działało to w ten sposób, że Sabriel siada i mówi, przerywając tylko po to, by spróbować mu wmusić swoją krew. Raven leżał na boku, z policzkiem przytulonym do lodowatej podłogi.
                Nie czuł jej chłodu.
                Prawie nic nie czuł. Wolał nie myśleć o tym, jaki musi być zimny. I jak zwalnia mu metabolizm, sprawiając, że tak cholernie chciało mu się spać. W pewnym sensie był Sabrielowi wdzięczny. Jego sarkastyczna gadanina nie pozwalała usnąć.
                A demon chyba o tym wiedział. Więc gadał.
- Naprawdę? Już nie brzydzisz się tanim melodramatem?
- Tani melodramat jest miałką pożywką dla mas. Ale główni bohaterowie chyba są szczęśliwi. No, chyba że akurat w danym momencie są nieszczęśliwi.
- Porażająca logika.
- Moja uroda jest porażająca. Dlatego logika być już nie musi. Dlatego jestem dziwką.
- Naprawdę mi cię szkoda.
                Milczenie.
                Impas.
                Nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawiali. Nie tak długo. Jakiś pusty flirt, urywane rozmowy, seks. A potem Sabriel jak zwykle wychodził. Bo wiedział, że jak nie wyjdzie, to Raven straci cierpliwość i sam go wyrzuci.
- Naprawdę mu zazdroszczę. Dlaczego go tak kochasz?
- Roztkliwiasz się jak cna panna wciśnięta do klasztoru. – Raven był naprawdę dumny z siebie, że potrafi w tym stanie zachować jako taki poziom konwersacji. Sabriel poniekąd był jego wybawcą. Zmuszał do myślenia.
                Nie pozwalał uznać, że już go nic nie obchodzi. Nie pozwalał zapaść w letarg, sen bez snów.
- Odpowiesz mi na pytanie?
- Nie.
- Dlaczego?
- Odpowiedź nie istnieje.
                Fala kaszlu. Suche torsie. Dziwnie ciepła dłoń na plecach.
- Brzydzisz się mnie tak bardzo, że nie wypijesz?
- Dokładnie tak.
- Umrzesz.
- Nie – westchnął. – Jestem za ważny. Nie pozwolą mi umrzeć. Wiem, na czym to polega. Będą mnie trzymać na krawędzi.
- A ty na to pozwalasz. Pieprzony Hiob.
                Raven roześmiał się sucho. Pokaleczył sobie przy tym wargę o własne, wystające zęby.
- Hiobowi się na końcu mimo wszystko udało.
- Umarł. – Sabriel wzruszył ramionami. – Ale może o to właśnie chodzi. Przyjdę jutro.


***


                Z tego, że coś jest nie tak, zdał sobie sprawę już od razu. Gdy tylko założył na siebie tę śmieszną, paradną koszulinę, szarfę i pierścień od ojca. Nienawidził tego. Nienawidził sztywnych konwenansów i nieszczerych uśmiechów.
                Kuśtykał przez hall wielki jak lotnisko, błagając Jasność, by kule nie poślizgnęły mu się na diablo śliskiej, marmurowej posadzce. Każdy jego krok odbijał się ostrym echem od ścian, dźwięczał wśród bibelotów i kosztownych malowideł. Wszystkiego było za dużo. Za dużo złota, klejnotów, gobelinów, popiersi, płaskorzeźb.
                Sam wezyr, który go prowadził, sprawiał wrażenie, jakby go było za dużo. Za dużo wytworności, podbródków, trzęsącego się sadełka.
                Zaanonsował go.
                Do jasnej cholery, zaanonsował! W saloniku były cztery osoby. Pierwszą poznał od razu, Coral z nieodłączną księgą wyglądał, jakby przyprowadzili go na ścięcie. Nie znał dwóch innych mężczyzn, zaś kobietę, która wstała, rozpoznał niemal natychmiast.
- Witaj, Fanuvielu! – Zaćwierkała Scarleth z Rosamarthów, cała w uśmiechach sztucznych jak pleksiglas. – Tak się cieszę, że cię widzę!
- Przyjemność jest obopólna, pani – odparł odruchowo.
- Ależ siądź, mój drogi.
                Usiadł.
                W ostatniej chwili. Zaczynał się już pocić ze zmęczenia, wejście tutaj kosztowało go sporo wysiłku.
- Pozwolisz, że przedstawię – to jest pan Madril max Mavre, utalentowany członek Rady, mój przyjaciel i współpracownik – przedstawiła wysokiego blondyna o suchej, ascetycznej twarzy, orlim nosie i długich włosach zaczesanych do tyłu.
                Miał przeszywające, wodniste oczy. Fanuviel z miejsca poczuł, że go nie lubi. Madril max Mavre. Kto się tak, do cholery, nazywa?! Brzmiało jak Ku Klux Klan.
- A to Uve Ignis, heksa, kapitan oddziału trzeciego.
                Uve był rudy, rozczochrany i ubrany bynajmniej nieregulaminowo. Wyglądał też na równie zniesmaczonego świergotem Scarleth, co Fanuviel. Do niego z kolei anioł poczuł coś na kształt kiełkującej sympatii.
- Niezmiernie mi miło – ukłonił się mężczyznom sztywno, siedząc. Miał do tego prawo, był poszkodowany.
                Scarleth wróciła na swoje miejsce, zakończywszy prezentację. Po drodze potrąciła jego nogę. Tę złamaną. Fanuviel wrzasnął cicho i zbladł.
                Był pewny, że zrobiła to specjalnie.
- Ach, kochany! Przepraszam, najmocniej cię przepraszam! – W jej oczach błysnęły wymuszone łzy. To było… dziwne.
                Raven odziedziczył oczy po niej. Były absolutnie identyczne, ten sam wykrój, ta sama barwa. Ale jego oczy, mimo całego udawanego chłodu, były ciepłe i żywe. Zdążył się o tym przekonać przez ostatnie dwa tygodnie, tonąc w jego spojrzeniu.
                Oczy Scarleth były złe. Po prostu złe.
- To nie pani wina – wymamrotał. Uve zmarszczył brwi, Coral zaczął coś mamrotać cichutko pod nosem. Fanuviel rozpoznał formułkę zaklęcia uśmierzającego ból. Był mu teraz za to cholernie wdzięczny.
- Ależ oczywiście, moja! Jestem za to poniekąd sama odpowiedzialna, jako kobieta, która zrodziła sprawcę tego nieszczęścia!
                Fanuviel zmarszczył brwi. O czym ona, do cholery, mówiła?
- Nie rozumiem.
- Ależ oczywiście, że rozumiesz, kochanie. Tylko twoje serce wzbrania się przed zrozumieniem tego, zapewne przez godną podziwu lojalność względem mistrza. Prawdą jednak jest, że nieszczęście, które cię spotkało, jest wynikiem jego nieudolnych działań. Moje matczyne serce krwawi, ale muszę to powiedzieć. Raven Rosamarth nie posiada odpowiednich kwalifikacji, by piastować tak ważne stanowisko.
                Aha.
                I wszystko jasne. Właśnie tego chciała.
                Zaczął się powoli domyślać wszystkiego. Na policzki wystąpił mu ceglasty rumieniec.
- Skoro pani serce krwawi, to się doskonale składa – wycedził. – Gdyż obawiam się, że pani synowi krew ostatnimi czasy jest bardzo potrzebna.
                Scarleth zbladła.
- Rozumiem twoje oburzenie, kochanie, ale spróbuj spojrzeć na zaistniałą sytuację chłodnym okiem – poprosiła, składając przed sobą dłonie na sukni.
- Chłodne spojrzenie pozostawię pani, podobnie jak i inne rzeczy, które wymagać będą nieprzeciętnego chłodu.
                Twarz kobiety skurczyła się, jakby dostała kolanem w żołądek. Ku Klux Klan odchrząknął.
- Fakty są niezaprzeczalne. Raven Rosamarth zostanie postawiony przed sądem Rady. Niesubordynacja zawsze kończy się procesem i słuszną karą. Żal nam jedynie twojego straconego czasu, chłopcze. Rada od jakiegoś czasu bacznie obserwuje twoją naukę. Sądzimy, że będziesz miał możliwości pełnego rozwinięcia swojego potencjału pod…
- Pod okiem pana Ignisa – wpadł mu niegrzecznie w słowo. – Dziękuję, zdążyłem się domyśleć. Nie obrażając pana Ignisa, a także nie kwestionując jego niezaprzeczalnego doświadczenia – nie mogę się na to zgodzić.
                Zapadła cisza.
                Coral uniósł brwi. W życiu nie przypuszczałby, że to małe, zestrachane chuchro, które tak bardzo chciało się nauczyć magii, będzie teraz przemawiało jak… Jego ojciec. Twardo, z pewnością siebie, bez żadnej możliwości dyskusji.
                Fanuviel też to rozumiał. Coś się zmieniło. Wcześniej Raven zawsze musiał bronić jego. Teraz on choć raz musi obronić swojego mistrza. Nie.
                Partnera.
                Na tym to chyba polegało, tak? Bycie razem. Chronić się wzajemnie. Nie pozwolić rudawym sukom robić tego, na co mają ochotę.
- Prawo jest prawem – odparła zimno Scarleth. – Obawiam się, że twoje słowa chłopcze, choć imponujące, nie zmienią go.
- A ja obawiam się, że muszę się zgodzić z moim synem.
                Scarleth odwróciła się błyskawicznie i zamarła ze zdziwieniem na pięknej, regularnej twarzy. Zbladła jak świeżo bielone płótno. Ku Klux Klan zmrużył wodniste oczy. Coral aż rozchylił usta, nawet Uve uniósł brwi i chyba uśmiechnął się półgębkiem.
                Gabriel stał oparty o jedną z okazałych kolumn, splótłszy ramiona na piersi. Przewiercał kobietę spojrzeniem wręcz na wylot.
- Gabriel – wykrztusiła. – Cóż za spotkanie!
- Raczej przesłuchanie.
- Herbatka w gronie uroczych znajomych – roześmiała się równie lekko, co nieszczerze. Gabriel odepchnął się lekko od kolumny.
                Był ubrany jeszcze bardziej nieregulaminowo, niż Uve. Na modłę drugiej strony. Fanuviel poczuł przypływ irracjonalnej dumy na widok przystojnego ojca w rurkach i nowiutkich trampkach.
- Pozwolisz więc, że się przyłączę? – Nie czekając na pozwolenie, usiadł tuż obok Fanuviela. – Tak się składa, że bardzo lubię takie niezobowiązujące, przyjacielskie plotki o niczym.
- Rozmowa jest pouczająca, jeśli tylko w sympatycznym gronie – wykrztusiła.
- Otóż to! Toteż, korzystając z przytomności sympatycznego grona, zupełnie niezobowiązująco powiem, że życzę sobie, aby mój syn w dalszym ciągu kształcił się pod okiem Ravena Rosamartha.
                Otworzyła usta. Nie pozwolił jej sobie przerwać.
- Co więcej – ciągnął. – Pamiętając, że jest to wciąż tylko niezobowiązująca gadka-szmatka przyjaciół, chciałbym oświadczyć, że żądam zwolnienia wyżej wspomnianego Rosamartha z aresztu. I jak już przy tym jesteśmy, to niezobowiązująco dodam, że Rada powinna cztery razy się zastanowić, zanim wytoczy komuś proces.
                W salonie nagle zrobiło się jakby zimniej. Coral wpatrywał się w Gabriela jak w obrazek, bojąc się chociażby poruszyć. Uve sprawiał wrażenie, że gdyby mógł, to by wstał i zaczął klaskać. Zaczesany do tyłu Ku Klux Klan siedział, jakby mu ktoś kij w rzyć wraził.
- A żeby towarzystwo nie zapomniało, że jest to jedynie niezobowiązująca rozmowa przyjaciół, pozwolę sobie przypomnieć, że wciąż jestem regentem – zakończył Gabriel i dopiero wtedy wstał, nawet nie oglądając się na reakcję Scarleth.
                Fanuviel instynktownie wyczuł, że nie powinien iść teraz za nim. Ale nie oznaczało to, że nie mógł szepnąć.
                Cichutko.
                Kącikiem ust.
                „Dzięki, tato.”


***


                Obudził go śmiech.
                Nie, wściekły rechot. Obijał się od ścian, wwiercał w mózg, zmuszał do zwinięcia się w kłębek na lodowatej podłodze, której chłodu już nie czuł. Chciał spać. Tylko spać. Kto się tak, na litość, darł?! Sabriel?
                Nie.
                Znajomy głos…
- Doberek!
                Niemożliwe.
- Darken – wychrypiał, próbując unieść się na łokciu. Ktoś zacmokał ze zniecierpliwieniem. Ktoś dalej śmiał się histerycznie. – Co ty tu…?
- Nie wiedziałem, że kiedykolwiek powiem to do mojego pięknego brata, ale wyglądasz okropnie.
- Pieprz się.
- Ale riposta, jak widzę, na starym poziomie.
                Skrzypnęła otwierana krata. Do środka najpierw wszedł strażnik, a dopiero za nim Darken, trzymając coś metalowego w dłoni. Za nimi wtoczył się, wciąż wyjąc ze śmiechu, Ragnarok. Padł na podłogę tuż obok wampira i dalej zanosił się w najlepsze.
- A temu co tak wesoło?
- Wypieprz go ode mnie – powiedział w końcu Ragnarok, chichocząc co chwilę. – Ale tak porządnie i od serca. W sumie powinieneś bzyknąć w nagrodę ojca, ale zważywszy na pewne różnice kulturowe, może być równie dobrze i syn.
- O czym ty mówisz?
- Kim – sprostował. – O Fanuvielu. I jego genialnym tatusiu, Gabrielu, dzięki któremu właśnie stąd wychodzisz. Siostro Darken, rurka, proszę.
                Rudy wampir przykucnął obok brata i pomógł mu usiąść, a potem odkręcił to, co przyniósł. Jak się okazało, termos. Z krwią. Miał nawet paczkę słomek.
- Co…?
- Wiedziałem, że będziesz wyglądał paskudnie.
- To od jego przenośnych automatów z napojami – dodał smok. Zarobił za to w łeb. – Pij. Albo zaaplikujemy doodbytniczo.
                Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Zawartość termosu zniknęła w tempie błyskawicznym. Poczuł rozlewające się po całym ciele mrowienie i ciepło, jakby wypił właśnie flaszkę alkoholu duszkiem.
                Tak też się czuł. Szumiało mu w głowie.
- Pospieszą się panowie – mruknął strażnik. – Tu się pracuje.
- Już zabieram tę kupę nieszczęścia – zreflektował się Ragnarok i podniósł z łatwością wampira z podłogi. – Pannę młodą przez próg, tak…?
                Darken parsknął śmiechem.
- Wracając do rzeczy – podjął smok przerwany wątek, gdy już wychodzili korytarzami z aresztu. Raven zdawał sobie sprawę z tego, że wisi w jego ramionach wyjątkowo głupio.
                Nie przejmował się tym zbytnio.
                Bardziej zajmowała go obecność brata. Co tu robił?
- Rada wezwała Fanuviela na randez-vous.
- Słucham?
- Wieść gminna głosi, że był dzielny jak jasna cholera. Twojej mamusi pewnie żyłka by strzeliła, gdyby nie fakt, że jej żyły są nieco inne.
                Raven uśmiechnął się. Mógł się spodziewać. Fanuviel ostatnimi czasy zadziwiał go coraz bardziej.
- Ale to nie koniec. Gabriel wpadł i kilkoma tekstami rozgonił towarzystwo. Oni chcieli oddać Fanuviela pod opiekę Uve.
                Wampir poczuł, jak właśnie wypita krew przewraca mu się w żołądku.
- Co?
- Gabriel oświadczył, że sobie tego nie życzy. Zażądał twojego uwolnienia. I to w takim stylu, że Rada się osiem razy zastanowi, zanim cokolwiek zrobi. Tylko Corala trochę mi szkoda, był przy tym. Jako przewodniczącemu jemu też trochę się zbierze.
                Ragnarok zatrzymał się. Raven dopiero teraz spostrzegł, że czuje na policzkach podmuchy wiatru. I wilgoć.
                Deszcz.
- Dlaczego ja cię w ogóle niosę? Roztyłeś się niemożebnie. Dar, przesiadka – zakomendował.
                Zimne dłonie. Znajome. Ragnarok odwrócił się na pięcie i pomachał im z daleka, znikając w tempie wręcz natychmiastowym z pola widzenia.
- Jak się czujesz? – mruknął Darken.
- Zimno. I jestem strasznie zmęczony.
- Śpij.
- Ale…
- Jeszcze zdążymy porozmawiać. Po prostu śpij.
                Coś miał powiedzieć. Coś… Zanim jeszcze opadną mu powieki, ciężkie jak ołowiane płytki. Tylko za cholerę nie mógł sobie przypomnieć, co to takiego miało być.
                A, faktycznie.
                „Dziękuję.”


***


                Kolejne dwa tygodnie później wszystko zaczęło powoli odpuszczać. Odpuściła Scarleth, razem z całą Radą, wycofując proces. Z wolna odpuszczała noga, pozwalając Fanuvielowi na krótkie spacery już bez kul. Wciąż jednak z asekuracyjnym ramieniem Ravena, choć nie dało się tego uznać za minus.
                Odpuszczała zima. Odpuszczały śniegi, topniejąc i zmieniając lasy wokół Lykoru w bagniska z wetkniętymi jak wykałaczki drzewami. Gałęzie powoli pokrywały się zielonym liszajem pączków, powietrze pachniało ziemią i nadchodzącą wiosną.
                Odpuściło coś jeszcze. Fanuviel pojęcia nie miał, co to było, ale gdy tylko dowiedział się o wypuszczeniu Ravena, natychmiast wrócił do domu. Wampir spał u siebie, blady jak kreda, nakryty stertą puszystych kołder. A obok niego, jak gdyby nigdy nic, siedział Darken.
                Sabriel, z przyczyn niejasnych, złożył wypowiedzenie i wyleciał z hukiem. Tylko po to, by zaraz z hukiem wrócić, na posadę służącego w posiadłości Rosamartha. Świat stawał na głowie i klaskał uszami.
                Ostatnim, co odpuściło, była Bariera. Dała za wygraną dobre dwie godziny temu, pozwalając im przedrzeć się na drugą stronę. Pruli z wyciem silnika przez środek autostrady, a Fanuviel dochodził powoli do wniosku, że jeszcze nigdy nie przytulał Ravena tak długo.
                I nigdy nie jechał motorem. Niby nie różniło się to od konia, ale… Było szybsze. Dużo szybsze. Gdyby nie kaski, wiatr świstałby im w uszach. Nie trzęsło, ale za to niepokojąco pochylało się na boki przy ostrym braniu zakrętów.
                A przede wszystkim – warczało. Chyba właśnie dlatego Raven swoją Suzuki Boulevard m50 nazywał z czułością „Smoczyca”.
                Smoczyca pruła przed siebie. Fanuviel obejmował wampira w pasie, czując, jak lekko drży. Śmiał się. Raven naprawdę się śmiał. Tak po prostu.
                Kiedy ostatnio to słyszał?
                Nigdy?
- Daleko jeszcze? – wrzasnął, przekrzykując ryk wiatru i wesołe porykiwania Smoczycy.
- Jeszcze kawałek! Nie widziałeś tablic?! Zaraz będzie zjazd!
- A skąd ja mam wiedzieć?! Nie znam tego języka!
                Raven twierdzi, że wystarczyło znać angielski, by dogadać się po drugiej stronie z niemal każdym. Zresztą nie chodziło nawet o dogadywanie się. Znając angielski, mieli alibi. Nikt nie będzie im się dziwić, słysząc z ich ust mowę anglosaską. „Turyści”. Magiczne słowo zdolne wytłumaczyć niemal wszystko.
                Zjazd faktycznie był. Niedługo później już wjeżdżali na teren zabudowy miejskiej, zwalniając tym samym do obowiązującej prędkości. Ravena poniosło dopiero przy parkowaniu. Z piskiem opon zatrzymał się dosłownie centymetry od jakiegoś samochodu.
- Umiesz tym w ogóle kierować? – jęknął anioł, bojąc się go puścić.
- Pewnie. Przecież tu jakoś dojechaliśmy, tak?
- A masz prawo jazdy?
- Nie potrzebuję go. Nie zdejmuj kasku.
                Wzruszył ramionami, ale posłuchał. Raven przerzucił nogę nad siodełkiem i znieruchomiał na chwilę, a dopiero potem zdjął z siebie ochronny hełm z przyłbicą.
                Wyglądał… Inaczej.
                Niby normalnie, ale inaczej. Fanuviel aż rozdziawił buzię. Włosy Ravena, zwykle kruczoczarne, tak ciemne, że wręcz z granatowym połyskiem, teraz były zwyczajnie hebanowe. I trochę dłuższe. Oczy miał piwne, nie czerwone. Jego cera nabrała nieco zdrowszego kolorytu. I, na wszystkie bramy Niebios, miał zarost!
                Krótki, jakby dwudniowy, ale jednak.
- Co ty zrobiłeś?
- Czym jest heksa?
- Mieszanką cech sześciu ras – odpowiedział odruchowo. – Demonów, aniołów, wampirów, elfów, kotołaków i… i ludzi.               
                Olśniło go.
- Już wiesz, co masz robić?
- Wiem.
                Zamknął oczy. Przecież to było proste. Wystarczy pozwolić jednej naturze przejąć nad sobą kontrolę. Wizualizował to sobie jak topienie balonów w wannie. Dopóki trzymasz balon, jest dociśnięty do dna. Wystarczy go puścić, a sam poleci do góry i zacznie dryfować na powierzchni. Teraz próbował zrobić to samo.
                Skupić się i…
                Nic.
- Nie mogę.
                Co było szczególnego w ludziach? Zawsze gdy chodziło o rasę, wyszukiwał cech szczególnych, które były punktem zaczepienia, odskocznia. W przypadku natury wampira było to banalnie proste, wystarczyło skupić się na krwi. Z kotołactwem też nie miał problemów. Nawet natura elfa nie była przeszkodą, wystarczyło skupić się na swojej więzi z naturą.
                Ale ludzie?
                Co niezwykłego niby było w ludziach?
- Uczucia.
- Słucham?
- Skup się na twoich uczuciach, tak jest najłatwiej. Są typowo ludzkie. Szczególnie uczucie miłości. Jakimkolwiek banalnym romantyzmem by to nie ciągnęło, tak jest.
                Skupić się na uczuciach?
                Ale jak?!
- Nie mogę. Daj mi chwilę.
- Fanuviel.
- No przecież mówię, daj mi chwilę!
- Ten kask ma przyłbicę. Otwórz ją.
                Otworzył.
                A potem… było właściwie tak samo, jak zwykle. Jego usta na swoich własnych. Kohorta dreszczy wzdłuż kręgosłup. Raptowny brak istnienia reszty świata. Tylko on. Jego dłonie wokół pasa i pocałunek rozciągnięty na przestrzeni całej wieczności.
                Przynajmniej dopóki noga nie zbuntowała się i nie zaprotestowała ostrym bólem. Syknął. Raven musiał przytrzymać go, by się nie przewrócił.
- Już wiesz, jak to się robi?
- Wiem. – Wydyszał. Raven miał wyjątkowo ciepłe usta i… podobało mu się to drapanie zarostu. Sam nie zauważył nawet dreszczy towarzyszących własnej przemianie.
                Zdjął kask. Miał krótsze włosy. I takie jakby… mniej złote. Normalny, jasny blond. Był też chyba odrobinę niższy.
                Zerknął w motocyklowe lusterko. Pusty oczodół wciąż miał zasłonięty piracką opaską, a pozostałe oko nie było już tak szokująco niebieskie, jak zwykle. Normalny błękit, jak sprane jeansy, czy tam łąka upstrzona niezapominajkami.
                Normalny.
                Taki… ludzki.  
- Gapią się na nas – mruknął, łowiąc spojrzenia dookoła. Niektóre zainteresowane. Niektóre obojętne. W większości wrogie.
- Nic dziwnego. Obaj jesteśmy mężczyznami. To znaczy, jesteśmy mężczyzną i dzieciakiem płci męskiej.
- Nie bądź już wobec siebie aż tak samokrytyczny – parsknął anioł. Zaraz jednak spoważniał. – To coś złego?
- Zależy od podejścia.
- Nie rozumiem.
                Raven pomógł mu zejść z motoru i objął go w pasie. Motorem się nie przejmował, czary sugestii działały znacznie lepiej niż jakiekolwiek zabezpieczenia przeciwko kradzieży. Gdy zbliżał się ktokolwiek o zamiarach odbiegających od normy, zaklęcie posyłało mu delikatny impuls. Delikwent zaczynał rozumieć, że podjęta decyzja o kradzieży motoru była zarazem najgłupszą decyzją jego życia. Należy zrezygnować.
- Zawsze będą ludzie i bydlęta niekopytne. To się tyczy obu stron. Ludzie będą cię widzieli takiego, jakim jesteś. Bydło będzie ci się patrzyło na nogi, czekając, aż się potkniesz. Będą ci sami podkładać haka. Wsadzą cię do celi, będą próbowali zabrać ci ucznia, będą cię karać za to, że próbowałeś go uratować, będą ci się nieustannie wpieprzać w życie.
                Fanuviel poczuł, jak dłoń wampira zaciska się na jego własnej. Prostota konkluzji aż zmusiła go do zatrzymania się w miejscu. Raven z nim… rozmawiał. Tak poważnie. Zwierzał się, mówił o tym, co go bolało. Nigdy tego nie robił.
                Nie. Wcześniej myśl, że podobna sytuacja mogłaby zaistnieć, wywołałaby salwę śmiechu. Raven tego nie robił. Nie był kimś, kto byłby skłonny się otworzyć przed kimkolwiek.
                A to by oznaczało, że… Ufa mu.
                Czuł jego oddech na policzku.
- Po co tu w ogóle przyjechaliśmy? – zapytał Fanuviel cicho.
- Mam… - Rosamarth westchnął. – Mam dosyć Lykoru. To miasto jest za małe, żeby pomieścić i mnie, i moją matkę. Musiałem się stamtąd wyrwać, a nie powinienem ruszać się gdziekolwiek bez ciebie. Nie chcę tego robić.
- Dlaczego ona taka jest?
- Scarleth? Nie wiem. Może inaczej nie umie. Jej zależy na mariażu politycznym. I ma do dyspozycji tylko mnie. – Skrzywił się. – Darken jest nielegalny, więc idzie w odstawkę. Jest dla niej niegroźny, więc się nim nie interesuje. To mnie próbuje zeswatać z Ringeril. A raczej próbowała. Teraz już chyba doszła do wniosku, że jestem nieprzydatny, więc najrozsądniej będzie mnie osądzić i uwięzić.
                Zadrżał.
                Fanuviel miał mgliste pojęcie o tym, czym jest uczucie głodu krwi. Sam nauczył się je wyczuwać w porę i zaspokajać. Nie potrafił sobie wyobrazić, czym dla wampira musi być kara krwi.
- Czujesz się dobrze? – szepnął.
- Kwitnąco.
- Pytam poważnie.
- Odpowiadam równie poważnie. Jestem na wycieczce motocyklem, który uwielbiam, w miejscu, które uwielbiam, z osobą, którą, cóż… niech stracę. Także uwielbiam.
                Anioł parsknął. Szli przez środek chodnika, objęci, w poważaniu mając ostrzał spojrzeń. Miasto było tak różne od Lykoru, że aż podobne. Podobne strugi wielobarwnej ciżby lejącej się we wszystkich kierunkach. Tam magiczne światełka uliczne. Tu sine lampy sodowe.
                Klimat miasta i bezosobowość jego mieszkańców. Można się zakochać. Można nienawidzić. Nie da się rozdzielić.
- Twoja romantyczność mnie kiedyś zabije – mruknął.
- Umrzemy w takim razie razem. Na cukrzycę. – Wampir parsknął śmiechem. – Oczywiście poeci przerobią to po swojemu. Ale to później. Na razie pójdę na piwo, którego tobie zabronię tknąć i będę pławił się w poczuciu wyższości nad tobą.
- A potem?
                Błysk w piwnych oczach. Koniuszek języka odruchowo oblizujący wargi.
- Nie wiem… Co chcesz?
                Fanuvielowi serce podskoczyło do gardła. Niemalże wpadł na jakąś kobietę, uratowała go tylko przytomność Ravena, który odciągnął go w bok. Anioł, boleśnie świadomy czerwieni na własnej twarzy, wpatrzył się w chodnik.
- Możemy się z tym nie spieszyć? – mruknął cicho. Nie wiedział, dlaczego, ale mruknął.
- Z tym?
- Przecież wiesz – syknął. – Z…no. Seksem.
                Raven się zakrztusił.
                Nie. On się śmiał! I nawet nie próbował tego w żaden sposób ukryć. Właśnie łamali pierwszą zasadę rekonesansu na obcym terenie. „Nie zwracać na siebie uwagi”. A owszem, zwracali. Rechoczący jak wariat brunet w skórzanych ciuchach do jazdy motocyklem i kuśtykający blondyn o wyglądzie omdlewającej dziewicy, czerwony jak piwonia.
- Takie to zabawne? – wycedził.
- Nie. Ale twoja mina to już zasługuje na najwyższe uznanie. Dostaniesz order uśmiechu z czekolady, chcesz?
- Nie. Czekolada jest afrodyzjakiem.     
                Raven uniósł brew, ale nie skomentował. Ruszyli dalej, kończąc widowisko. Fanuviel dopiero teraz zauważył, że idą przez most. Feerie światełek rozpraszały mrok, nawet o tej porze rzeką sunęły w tę i z powrotem stateczki turystyczne.
- Nie zamierzałem cię namawiać do niczego. Nie musimy się spieszyć – mruknął mu do ucha Raven, owiewając je ciepłym oddechem.
                Anioł drgnął. Nie zauważył, kiedy ten zdążył zajść go od tyłu i niemal docisnąć do balustrady mostu, opierając o nią dłoń.
- A jak już będę gotowy, to…
- Zabiorę cię do nieba. Jakkolwiek…
- Tak, wiem. Jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało.


***


                - Ty chyba nie mówisz tego poważnie – jęknął Mite, stercząc w progu pokoju jak przysłowiowa dupa na weselu. Miał poważne opory przed naruszaniem cudzej przestrzeni prywatnej pod nieobecność lokatora.
                Ragnarok niekoniecznie. Czuł się jak u siebie, zdążył już się rozgościć, podkraść trochę słodyczy z sekretnych zapasów Fanuviela i rozłożyć na łóżku jak król. Obżerał się czekoladą w sposób wręcz nieprzyzwoity. I nie miało to żadnych podtekstów. No, prawie.
- Mówię śmiertelnie poważnie. Wchodź.
- Przecież Fanuviel tu śpi – mruknął, ale wszedł. Trzasnęły dębowe drzwi. Poczuł się jak mysz zamknięta w klatce z głodnym tygrysem.
- A widzisz go gdzieś w pobliżu?
- Nie wiadomo, kiedy wrócą.
- Raven wziął motor. Nie wrócą szybko.
                Ragnarok rzucił w niego kostką czekolady. Zdążył już zrobić niezły bajzel na idealnie zasłanym łóżku Fanuviela. Rozrzucił kremowe poduszki, zburzył idealną harmonię elegancko ułożonej narzuty. Mite miał ochotę na niego warknąć, ale zrezygnował. Bosy smok, ubrany jedynie w spodnie i cienką koszulę, stanowił widok rozkoszny.   
                Nawet na rozkopanej pościeli.
- Skąd wiesz?
- Znam go od dawna. Gdy wybiera się na przejażdżkę motocyklem, należy podejrzewać, że wróci rano. I będzie dobrze, jeżeli będzie to poranek następnego dnia, a nie, powiedzmy, za tydzień. – Oblizał palce z czekolady.
                Mite zrobiło się gorąco.
- Fanuviel wciąż nie czuje się dobrze. Miał się nie forsować! – syknął.
- Raven o tym dobrze wie. Przecież nie zrobi mu krzywdy. No chodź. – Smok poklepał zachęcająco łóżko tuż obok siebie.
                Kotołak przysiadł na samym skraju. To było… głupie. Krępujące. Dlaczego tutaj…? I dlaczego W OGÓLE?
                Kotołaki są szybkie. Ale nie aż tak, jak smoki. Nawet gdyby chciał, nie zdołałby wyrwać się z jego uścisku. Ragnarok objął go od tyłu w pasie i przyciągnął do siebie, rzucając na pościel. Mite wyrywał się. Ale tak pro forma.
                Czuł jego bliskość. Zapach i ciepło. Muśnięcie nosa na własnym karku. Niski pomruk smoka leniwie całującego go po ramieniu. Coś przewróciło mu się w żołądku, a ogon zwariował. Dopiero teraz kotołak boleśnie przypomniał sobie, jak bardzo mamy marzec.
                Marzec.
                Koty marcują.
- Rag… Rag, przestań, pro…
- Chcę cię. Teraz i tutaj – przerwał mu. – Ustosunkuj się do tego, że chcę się z tobą stosunkować.
                Mite zatkało.
- Ale dlaczego tutaj?! To jest pokój Fanuviela.
- Właśnie dlatego.
- On tu śpi! Oni… oni tu oboje śpią!
- Zmienimy pościel. Zresztą pewnie i tak rozdziewiczymy to łóżko.
                Mite spłonął rumieńcem. Wolał nie dodawać, że w takim układzie nie tylko łóżko będzie tu rozdziewiczone. Ragnarok podniósł się i bez żadnego skrępowania zaczął zdejmować z siebie koszulę przez głowę. Kotołakowi zaschło w ustach. Miał idealny tors.
                I zręczne dłonie szermierza.
                I… rewelacyjnie całował.
- Ale…
                Palec na ustach.
- Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciał – obiecał smok, przesuwając opuszkiem po jego wargach. – Leż cicho i daj się rozprawiczyć. To znaczy, możesz nie być cicho. Tylko nie wierzgaj za bardzo, dopóki cię nie rozbiorę.
- Skąd wiesz?!
- O czym?
- Że… - Mite stęknął. To było upokarzające. – Że jestem prawiczkiem.
                Smok uśmiechnął się bezczelnie, błyskając wszystkimi zębami. Dosłownie wszystkimi. Trzonowymi też.
- A jesteś?
- Drań – burknął.
- Nie zaprzeczę.
                Drań. Ale miał bardzo sprawny język i palce. Mite wił się i mruczał, nawet nie zauważając, kiedy został przewrócony z pleców na brzuch. Smok docisnął go do materaca samym ciężarem swojego ciała i przytrzymał, wolną ręką błądząc po jego półnagim ciele.
                Musnął pośladek. A potem… Ogon. Dopiero wtedy kotołaka przeszył dreszcz. Znieruchomiał, dygocząc.
                Ragnarok trzymał go u nasady ogona i powoli sunął w dół, w stronę czubka, jakby co najmniej robił mu nieprzyzwoite czynności wymagające użycia ręki. Mite zaczął bez żadnej kontroli mruczeć.
- To naprawdę takie przyjemne?
- T…tha…k – wykrztusił. – Ogon jest baardzo…akh! Wrażliwy…
                Mężczyzna dotarł aż do drżącego koniuszka. A potem… zaczął wracać, gładząc go intensywnie pod włos. Dopiero wtedy zaczął się kabaret. Mite przypadł do materaca, miaucząc i wypychając tyłek do góry. Nie potrafił nad sobą zapanować.
                A na dobrą sprawę nic jeszcze nie robili.
- Śmiejesz się! – fuknął.
- Bo to śmieszne. Co, mam płakać?– chichotał Ragnarok, gryząc go lekko w ucho. Kolejną strefę erogenną, po której naruszeniu Mite znów się rozmiauczał.
- To cholernie krępujące. I…ach! Intymne…
- Intymne?
- Dla kotołaków bardzo.
                Ragnarok zatrzymał się.
- Ktoś ci wcześniej tak robił?
                Tylko Fanuvielowi pozwalał w ogóle dotknąć ogona. Ale odbywało się to na zasadzie przyjacielskiego szarpania i nie miało żadnego podłoża erotycznego. A przede wszystkim, nie odczuwał tego… tak.
- Nic – odparł, przełykając ciężko ślinę. – Nikt… nikt by nie zdołał.
- Hm?
- Tak mi się wydaje – dodał szybko. – Że chyba tylko na ciebie tak reaguję. To aż dziwne. Ja…
- Sz. – Dłoń zatkała mu usta.
                A dalej były już fruwające ubrania. Nagle przygaszone światło, zredukowane do nikłego blasku pojedynczej lampki. Błyski pełzające po nagiej, spoconej skórze. Gadzie, wiśniowe oczy. Kocie pomruki i…
- Rag. Ty syczysz.
- Bo mi dobrze… - wymamrotał smok, opierając się czołem go jego skroń. Oddychał szybciej. I naprawdę posykiwał po gadziemu od czasu do czasu. – A nie mogę?
                A musisz się pytać?
- Nie chcesz nic… więcej? – mruknął kotołak. Nie miał pojęcia, ile tu już spędzili. Stracił rachubę czasu razem z głową. Ale Ragnarok nie robił nic.
                Choć było cudownie, nie posunął się dalej. Teraz aż uniósł brwi.
- A mogę?
                A… musisz się pytać?
                Ragnarok znieruchomiał. Mógł sobie pieprzyć o pieprzeniu, ale nie zamierzał przyspieszać spraw, które przyspieszone być nie powinny. To mu wystarczało. I tak nie liczył na nic więcej, prócz ciekawie spędzonego wieczoru, rozkosznego pettingu i paru innych ciekawych rzeczy. Mite go zaskoczył.
- A chcesz?
- A mogę?
- Będziesz się teraz pytał jak dziecko! – fuknął. – C…chcę.
- Nie mam tu nawet nic na poślizg – mruknął Ragnarok, nagle wściekły na samego siebie. Tego nie przewidział. Odruchowo sięgnął do nocnej szafki, wiedząc, że i tak nic tam nie znajdzie. To była w końcu sypialnia Fanuviela.
                Zamarł.
                Było.
                Buteleczka olejku do masażu o zapachu pomarańczy i goździków. Owinięta w elegancką papeterię z mało eleganckim, bezczelnym i ordynarnym liścikiem Ravena. Życzył przyjemnego wieczoru i załączał instrukcję obsługi.
                Ragnarok zmiął karteczkę i cisnął ja na podłogę.
- Połóż się wygodnie – szepnął ochryple. – I… wolisz przodem, czy tyłem?
- A skąd mam wiedzieć?!
- Czyli przodem.
                Schylił się, łącząc ich usta w pocałunku, długim jak lista grzechów kardynalnych wszystkich członków Rady. Oderwał się dopiero wtedy, gdy wyczuł, że chłopakowi zaczyna brakować tchu. Miał usta mokre od śliny.
                A Ragnarok palce od olejku.
- Co robisz?
- Zaboli. Jak nie chcesz patrzeć, zamknij oczy – szeptał, całując go po szyi.
- Chcę – miauknął.
                I faktycznie, nie zamknął ich. Aż do końca. Nawet wtedy, gdy Ragnarok wysunął z niego palce, a w zamian założył sobie jego nogi na ramiona. Ani też wtedy, gdy krzyczał jego imię, drapiąc smoka bez skrępowania po plecach. Nie zamykał oczu ani na chwilę, nie chcąc, by umknął mu ani jeden błysk wiśniowych oczu.
                Ani jeden ruch.
                Przymknął powieki dopiero wtedy, gdy smok nakrywał go prześcieradłem. Gdzieś na podłodze walała się buteleczka po olejku, który w trakcie zdążył się rozlać. Wyjątkowo go to nie obchodziło.
                Nic go nie obchodziło, prócz wrażenia wiotkości wszystkich mięśni. Cudownej ulgi. Pieczenia tyłka. I bliskości.
- To było…
- Cicho bądź – mruknął sennie Ragnarok, przygarniając go ramieniem do siebie. Był cholernie ciepły. – Zanim powiesz za dużo i rano będziesz ode mnie uciekał, bo się zaczniesz wstydzić.
- Nic takiego nie zrobię!
- Nie mogę ci wierzyć. Gady to delikatne stworzenia. Mogą nawet umrzeć, gdy ktoś zrani ich uczucia.
- Wymyśliłeś to przed chwilą.
- Możliwe – zgodził się smok, przymykając oczy. Ułożył podbródek na ramieniu kotołaka, a Mite nagle, nie wiedzieć czemu, wyobraził sobie majestatyczny, łuskowaty pysk o wąskich nozdrzach i kościanych powiekach. – Ale prawdziwe.
- Tak łatwo zranić twoje uczucia, hę?
- Nie. Po prostu nie chcę, żebyś mi więcej uciekał. – Ragnarok ziewnął rozdzierająco. – A teraz pozwolisz, że pójdę spać. Jak nie pozwolisz, zrobię dokładnie to samo.
- Śpij – szepnął Mite, czując w żołądku dziwny ucisk i łzy nadbiegające do oczu. Wzruszenie? – I…
- Wiem. Raven nazywa to banalnym romantyzmem.




21 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział.A więc Mite stracił dziewictwo na łóżeczku Fanuviela. Wycieczka do świata ludzi, na pewno będzie udana. Widać, że oboje bardzo się kochają. Ragnarok choć często się wygłupia i jest nie poważny, to umie jednak być kochany, opanować się i być poważnym. Czyżby opowiadanie zbliżało się do końca? Czy wyobraźnia poprowadzi je dalej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby wyobraźnia się do tego dobrała, wszystko by pieprznęło. :D Trzymam się wytyczonego dawno temu planu.

      Usuń
  2. Boskie... Wreszcie Mite i Ragnarok ...mrrr...
    A tekst "- Możemy się z tym nie spieszyć? – mruknął cicho. Nie wiedział, dlaczego, ale mruknął.
    - Z tym?
    - Przecież wiesz – syknął. – Z…no. Seksem" - omal nie zabilam sie ze śmiechu o klawiature

    OdpowiedzUsuń
  3. Agh, rrewelacja :) Dlaczego głupkowaty blogspot nie poinformował mnie, że są kolejne rozdziały?! Ale za to przeczytałam 3 od razu. I od razu poprawił mi się humor. Ty to potrafisz pisać... Warto było czekać. I będę oczywiście czekać na kolejne notki. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Necronice *-* prezent urodzinowy nieświadomie mi dałaś <3 idę czytać *-* z chęcią bym się zgłosiła na rolę bety ale odkąd sama zaczęłam pisać i daję swoje notki do betowania to wyłapuję coraz więcej niepoprawności w swojej polszczyźnie niestety > <" nadaję się jedynie do usuwania powtórzeń, bo mam straszne problemy z przecinkami .__." poleciłabym Ci swoją betę ale ona nie tyka scenek yaoi (/_-)" ot takie postanowienie noworoczne~ zła kobieta ; ;

    OdpowiedzUsuń
  5. to było piękne Q_Q ale z nieznanych mi przyczyn wyglądało jakby to miał być ostatni rozdział Q_Q powiedz, że to nie ostatni T-T

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne, świetne, świetne ! Ragnarok kochający się z Mite w pokoju Fanuviela i Rav, który zostawił im poślizg fenomenalny pomysł <3 Jeśli jeszcze nie znalazłaś nikogo do betowania to myślę, że mogłabym sprubować się tego podjąć z racji, że lubię wyzwania i kocham Twoje opowiadania ;) Jeśli jesteś zainteresowana daj znać na gg : 12165773 lub maila : gabibartkowiak@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. spróbować nie sprubować

      Usuń
    2. Dziękuję za uwagę, ale w komentarzu niżej jest sprostowanie.

      Usuń
  7. Taki fail -.- Oczywiście spróbuje przez 'ó' - głupia klawiatura w telefonie ><

    OdpowiedzUsuń
  8. Super piszesz. Akcja z biesiadą Gabriela z Radą była wspaniała. Najlepsze jednak według mnie był Rognark i Mite ich pierwszy wspólny raz i to w sypialni Fanuviela i Ravena. Życze dużo weny na następny rozdział i wszystkiego Najlepszego na święta.

    OdpowiedzUsuń
  9. Geniuuuusz! Boże ja nie wiem jak bym przeżyła, gdybyś przerwała pisanie. Przecież to opowiadanie jest przecudowne. Postacie, jedna lepsza od drugiej. A czytanie sprawia tak wielką przyjemność, że aż głowa mała! Naprawdę, nigdy nie rezygnuj z pisania bo idzie ci to po prostu rewelacyjnie! ;**

    vampirka_15

    OdpowiedzUsuń
  10. No no, ładnie. Ale miejsce se znaleźli, nie ma co :P
    Gabriel jest jednak niezaprzeczalną gwiazdą tego opowiadanie, wchodzi i wszyscy padają. Chciałabym zobaczyć spotkanie Gabriel vs Ragnarok XD to by dopiero rozróba była...
    O, i interesujący był Sabriel, nie spodziewałabym się że go tak rozwiniesz. Dobry pomysł.
    Ale nadal uważam że straszne przeskoki czasowe robisz. Rozumiem to w przypadku Fana i Ravena ale co z Asmo i Lucyferem? Bo akurat nie wierzę że oni przez ponad miesiąc się do rozmowy nie zebrali, a to akurat warte by było opisania. No, i właściwie nadal mam te zastrzeżenia z poprzedniego komentarza, aczkolwiek MitexRag mnie odrobinę udobruchało :D A właśnie, czy wytyczony dawno plan zakłada jakiś wątek o Ragnaroku? I dlaczego to jego właśnie chcieli do okupu?

    OdpowiedzUsuń
  11. ....a tak z czystej ciekawości, jak to możliwe że Mite przez 138 lat z nikim nigdy nie był?

    OdpowiedzUsuń
  12. Witam,
    bardzo mi się podobało, Raven nie chce przyjąć krwi od Sabriela, ale pobyt w celu uzmysłowił mu jak wiele osób ranił wokół siebie i odtrącał.. Ta scena kanie czysto towarzyskie” wspaniale Tobie wyszła, Fan pokazał, ze w niektórych sytuacjach potrafi być nawet taki jak jego ojciec, twardy nie znający sprzeciwu..., ale i tak dobrze, że i Gabriel się pojawił, rada nic nie zdziałała... Hahha Ragnarok i Mite, och Raven wiedział co Ragnarok planuje i gdzie to będzie miało miejsce... Mam nadzieję, że między Raziel;em a Michael'em w końcu coś się zacznie dziać... męczą się, a obydwu ciągnie do siebie....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  13. To jest przecudownee! Codziennie sprawdzam czy jest nowy rodział! Prosze, skróć moje ( i pewnie nie tylko moje :)) męki i wrzuć kolejny! :3

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie zależy to ode mnie. :C Rozdział 53 już od dawna jest u bety, ale chyba jakaś klątwa na mnie wisi, bo teraz z kolei M. ma swoje sprawy i muszę poczekać. :<

    OdpowiedzUsuń
  15. Necro, a co będzie z shinobi?

    OdpowiedzUsuń
  16. Necro, skoro beta ci się spóźnia to dodaj wersję niebetowaną i edytujesz to później :c

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy