Blondyn
szedł korytarzem, rozglądając się na boki. Jeszcze nie bardzo wiedział, w którą
stronę iść, ale błądzenie samo w sobie też było ciekawe. Zwiedził już spory
kawałek domu, podziwiając antyki, dzieła sztuki i inne piękne przedmioty, które
porozstawiane były na dosłownie każdym kroku, dobitnie świadcząc o zamożności i
dobrym smaku gospodarza. Zauważył również, że jego mistrz ceni sobie także
piękno osób, którymi się otacza. Spotkał śliczne pokojówki oraz kilku równie
ładnych służących w starannie dobranych kostiumach, którzy kłaniali mu się z
uprzejmymi uśmiechami. Starannie wypolerowane panele z ciemnego drewna cicho
trzeszczały pod każdym jego krokiem. Z mieszaniną zazdrości, żalu i podziwu
przypomniał sobie, że Raven stąpa po tej podłodze bezszelestnie.
Kąciki
jego ust uniosły się lekko na wspomnienie mistrza. Wiele by dał, by być tak
wspaniałym i dumnym jak on. Rosamarth fascynował go i przyciągał w
niezrozumiały sposób, pomimo że czerwonooki starał się go zniechęcić do siebie.
Albo przestraszyć. Owszem, bał się go, ale tym dziwnym rodzajem strachu, który
jest podszyty grubą warstwą czci i podziwu. Wiedział, że jego mistrz jest heksą
z przewagą krwi wampirzej, a to oznacza, że jest istotą krwiopijczą, morderczą
i niebezpieczną. Ale kto by o tym myślał spoglądając w te piękne czerwone oczy,
które nie zrażały ani barwą, ani złym błyskiem?
Z
rozmyślań wyrwało go klepnięcie w ramię. Zaskoczony tym nagłym powrotem do
rzeczywistości potknął się o purpurowy dywan i upadłby, gdyby kotołak w porę go
nie złapał.
– Mite, co ty tu robisz? –
spytał anioł.
– To ja się ciebie pytam, co ty
tu robisz? – prychnął zielonooki, unosząc brwi. – Jak znam życie, zgubiłeś się
i zafundowałeś sobie wycieczkę krajoznawczą po tym lokalu – dodał, mrużąc kocie
ślepia ironicznie. Fanuviel zrobił wyniosłą minę, choć dosyć komicznie
wyglądało to przy jego poczerwieniałych ze wstydu policzkach.
– Chodź, szukałem cię. – Kotołak
złapał go za rękę i pociągnął za sobą. – Jak tam pierwsza lekcja? – spytał,
uśmiechając się.
De
Luxeliliar zrobił urażoną minę i zaczął narzekać.
– Daj spokój! Mistrz obiecał
przyjść o ósmej, a przyszedł przed dwunastą! – zaczął się żalić. – A potem
jeszcze powiedział, że to była lekcja cierpliwości, bo jej nie mam i muszę się
jej nauczyć! Co za brednie.
– On ma rację – powiedział Mite,
prowadząc go przez korytarze. – Naprawdę nie jesteś cierpliwy, Fanuvielu.
Niebieskooki
spojrzał na niego z urazą, ale nie skomentował tej oczywistości.
– A poza tym nieprzyjemnym
incydentem nie zdarzyło się nic miłego? – zmienił temat kot, ruszając zabawnie
lewym uchem. Anioł rozpromienił się i zaczął opowiadać o zbiorach książek,
które ma Raven, obrazie Lary de Arte, a zakończył na tym, że o czternastej ma
zjeść obiad razem z mistrzem. Służący przystanął, a jego ogon zjeżył się jak
szczotka do butelek. Było sporo po pierwszej.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś
wcześniej? – syknął z wyrzutem, rzucając mu wściekłe spojrzenie.
– A po co? – niebieskooki
wzruszył ramionami, a Mite prychnął z irytacją.
– A to, że obiad z mistrzem to
nie piknik i musisz być wystrojony jak szczur na otwarcie kanału! – rzucił
kotołak i chwycił go w pół, przerzucając go sobie przez ramię. Chłopak zaczął
się wyrywać, ale ten trzymał go w żelaznym uścisku, szybko biegnąc przez
korytarze i komnaty. W końcu wpadł do pokoju blondyna i rzucił go na łóżko. Sam
zaczął grzebać w wielkiej szafie.
– Idź się umyj, tylko porządnie
i ekspresem – polecił, wydobywając z mebla eleganckie, czarne spodnie oraz
błękitną, jedwabną koszulę ze znakiem lilii. Nadal nie rozumiejący nic Fanuviel
poszedł do znajdującego się obok pomieszczenia i szybko się umył. Mite wrzucił
mu przez drzwi ubrania, które szybko włożył. Po chwili przez szparę między
framugą wpadły eleganckie, czarne buty ze smoczej skóry, zakładane wyłącznie na
specjalne okazje.
Co
jest, on bankiet wystawia?, pomyślał ze zdziwieniem złotowłosy, wkładając buty.
Wystrojony jak choinka wyszedł z łazienki. Na niego już czekał kotołak,
trzymając między palcami ostrożnie pierścień. W drugiej ręce miał
biało-błękitną szarfę z herbem lilii oraz herbem Serafinraelu, dwoma
skrzyżowanymi kluczami i uskrzydlonym, srebrnym mieczem, otoczonymi płomieniami
ognia.
– Nie, proszę... – jęknął
blondyn na widok tych dodatków, jednak mina przyjaciela świadczyła o tym, że
nie toleruje on żadnych sprzeciwów.
– Wkładaj – zażądał, wyciskając
mu do rąk szarfę i pierścień. Chłopak westchnął i wcisnął obrączkę na palec
oraz przerzucił sobie przez ramię szarfę, czując, że wygląda jak pajac.
Zadowolony Mite poprawił na nim dodatki po czym uśmiechnął się.
– Pięknie – ocenił.
– Próbujesz mnie pocieszyć? –
jęknął anioł, przeglądając się w lustrze. Minę miał nietęgą.
– Chwilowo nie mam na to czasu –
powiedział kotołak, zerkając na zegarek, chociaż nie musiał, bo jako
przedstawiciel swojej rasy zawsze wiedział dokładnie, która jest godzina.
Chwycił przyjaciela za rękę i wypchnął z pokoju, prowadząc znowu niezliczonymi
korytarzami w stronę jadalni. Mijające ich służące kłaniały się Fanuvielowi i
uśmiechały się na jego widok, szepcząc między sobą.
– Co one mówią? – spytał anioł.
Mite, jako kotołak, miał dużo lepszy słuch od niego.
– Mówią, że jesteś słodki –
powiedział zielonooki z uśmiechem. Kamerdyner stojący pod drzwiami powiadomił
Ravena, że jego gość przybył i wprowadził go do środka. Rosamarth zmierzył
wchodzącego wzrokiem, uśmiechając się kpiąco. On również był wystrojony jak co
najmniej na wielką ucztę.
Trafiła
ci się niezła opiekunka, pomyślał, zerkając na stojącego w korytarzu służącego.
Drzwi zamknęły się, a blondyn według anielskiego zwyczaju najpierw się ukłonił,
a potem usiadł naprzeciwko gospodarza.
– Widzę, że znasz już anielską
etykietę – odezwał się brunet. – To dobrze, bo właśnie tym się teraz zajmiemy.
Potraktuj dzisiejszy obiad jako lekcję. Jako heksa będziesz gościem na dworach
różnych ras, więc musisz wiedzieć, jak masz się zachować. Poza tym opowiem ci
trochę o nas.
– O nas, czyli o heksach,
mistrzu? – spytał niebieskooki.
– Również – odparł Raven i
sięgnął do półmiska, nakładając sobie żeberek. W normalnych warunkach na
przyjęciu powinna to zrobić służba, ale nie chciał peszyć chłopaka. Luxeliliar
zaczekał, aż nauczyciel zje pierwszy kęs, a dopiero potem sam zaczął kosztować
wyśmienitych potraw. Czarnowłosy z lekką irytacją stwierdził, że jak dotąd nie
ma za co go upomnieć. Widocznie Gabriel zapewnił już synowi wykształcenie oraz
naukę etykiety, przynajmniej tej podstawowej. Prowadzili neutralną rozmowę,
jedząc pierwsze danie, aż w końcu dotarli do deseru, na który składał się
między innymi tort wiśniowy. Czerwonooki z radością obserwował, jak widelec
ucznia mknie w kierunku kawałka ciasta i wbija się w niego. W tym momencie
widelec bez ostrzeżenia zaczął parzyć. Blondyn krzyknął i rzucił go z dala od
siebie, a na jego dłoni widniała czerwona pręga. Wampir z trudem tłumił
chichot.
– Tego się tym nie je – wyjaśnił
z szerokim, wrednym uśmiechem i uraczył go szczegółowym referatem na temat
"Co i czym się je". Po wysłuchaniu go chłopak miał mętlik w głowie i
poparzone ręce.
– Robisz to specjalnie, mistrzu!
– powiedział, lekko wahając się, gdy po raz piętnasty kieliszek pękł mu w
dłoni, ponieważ nalał do niego niewłaściwego trunku.
– Zgadłeś. – Zachichotał Raven.
– Powtórzymy jeszcze tę lekcję, na razie masz spokój – westchnął.
Odłożył
kieliszek ze swoim niedopitym winem i spojrzał na ucznia badawczo.
– Posłuchaj mnie teraz, bo drugi
raz powtarzać się nie będę. Wiesz, kto to jest heksa?
– Tak. To istota, która jest
połączeniem sześciu podstawowych rozumnych ras, które zamieszkują nasz świat.
Są to: ludzie, wampiry, anioły, demony, elfy i kotołaki – wyrecytował Fanuviel.
Rosamarth przewrócił oczami.
– Nie chodziło mi o
podręcznikową formułkę – powiedział znudzonym tonem. – Heksa, to osoba, która
ma swoją dumę, honor i stoi na straży całego świata. Jesteśmy połączeniem ras,
więc to my mamy obowiązek ich wszystkich chronić.
– Przed czym? – zapytał de
Luxeliiar.
– Przed wrogami. Przed
kataklizmami. Przed sobą nawzajem – wyjaśnił wampir poważnie. – Jeśli jesteś w
stanie udźwignąć ciężar tego brzemienia, to znaczy, że jesteś heksą. Wszyscy na
nas polegają, więc nie możemy zawieźć.
– A czarodzieje?
– Czarodzieje również chronią
ten świat i dla jego dobra niejednokrotnie poświęcali życie, ale nie dysponują
oni aż tak dużą mocą jak my.
– A wujek Razjel? – spytał
chłopak, szeroko otwierając oczy. – Przecież jest najpotężniejszym magiem.
– Racja. Ale nie oznacza to, że
potrafi zrobić wszystko – odpowiedział Raven miękkim głosem. Blondynek umilkł i
wpatrzył się w mistrza, który odgarniał jednym ruchem naczynia ze środka stołu,
zostawiając na nim tylko zjedzony do połowy tort.
– Nasz świat wygląda trochę jak
ten tort – wyjaśnił, widząc zdezorientowaną minę chłopca. – Powinieneś trochę
znać się już na geografii, w końcu jesteś synem Regenta. Mam nadzieję, że
wiadomo ci, że miliony lat temu świat był jednolity i mieszkała na nim jedna
rasa, podobna trochę do heks, oraz zwierzęta i smoki. Tylko smoki przetrwały z
tego czasu. Pewnego razu, dwie gwiazdy stanowiące czystą esencję mocy znanej
jako magia, czyli Gwiazda Ciemna i Gwiazda Jasna, zderzyły się, mieszając
wzajemnie swoje energie. Moc uderzyła w nas, zmieniając cały porządek świata,
od tego czasu to wszystko wygląda tak, jak wygląda.
Wziął
długi cienki nóż wykonany ze srebra i wskazał nim wierzchnią warstwę kremu.
– To jest niebo, w którym
mieszkałeś, więc nie będę zanudzać cię opowiadaniem o tym, jak ono wygląda,
skoro wiesz na ten temat więcej ode mnie – powiedział, a w jego głosie słychać
było lekką gorycz. To samo błysnęło w jego oczach.
– Piekło. – Tu wskazał na
położony najniżej, kakaowy biszkopt. – Jest ułożone tak samo, jak niebo, tylko
w drugą stronę. Na zasadzie lustrzanego odbicia. Podobnie jak w Serafinraelu,
Pandemonium składa się z siedmiu piekieł, a najważniejsze, czyli Siódme,
znajduje się na dole. Pójdziemy tam kiedyś.
Błękitne
oczy zaświeciły się na wiadomość o tym, że w końcu odwiedzi Piekło.
– Na środku jesteśmy my, czyli
Arlealand*. Jak widzisz, to jest tylko połowa tortu, czyli połowa całego
świata. Na zachodnich krańcach jest bardzo silna, naturalna bariera magiczna,
która powstała po zderzeniu Gwiazd. Przez nią niektórzy magowie oraz wyszkolone
heksy plus parę innych osób mogą przechodzić na drugą stronę, do świata ludzi.
Dzięki temu wiemy o nich dosyć sporo. Ba, nawet prowadzimy import produktów i
towarów z ich strony, zwłaszcza wybił się w tej branży Asmodeusz. Kiedyś oni
też wiedzieli o naszym istnieniu, ale teraz cywilizacja poszła naprzód i nie
chcą już wierzyć w wampiry ani elfy, chyba że są one w ksiązkach albo filmach.
– Dlaczego nie chcą w nas
wierzyć? – spytał de Luxeliliar.
– Bo musieliby pogodzić się z
tym, że nie są jedyni na tym świecie – odparł cicho Raven, patrząc się w okno,
za którym wiatr potrząsał liściami drzew rosnących na terenie jego rezydencji.
– Pozostała jeszcze jedna sprawa
– powiedział w końcu i zaklaskał. Weszła śliczna służąca, niosąc dwa
kryształowe kieliszki i karawkę pełną czegoś czerwonego.
– Znowu wino? – jęknął
niebieskooki, obserwując, jak czarnowłosy wlewa ciecz do kieliszków. Była zbyt
gęsta, aby nazwać ją winem. Spojrzał na twarz mistrza i nagle zrozumiał, jaki specjał
właśnie wniesiono. Zbladł i nerwowo przełknął ślinę.
– To krew? – wyszeptał
chrapliwie. Rosamarth kiwnął głową i podał mu kieliszek, samemu pociągając łyk
z własnego. Jasnowłosy nie dotknął naczynia, tylko rozszerzonymi oczami patrzył
na jego zawartość. Jego dłonie lekko zwilgotniały i zaczęły drżeć.
– Pij – powiedział czerwonooki.
– Ale dlaczego...? – szepnął
płaczliwie blondyn. Od dziecka bał się krwi. – Przecież ja nie... ja nie jestem
wampirem.
– Owszem – powiedział poważnym
tonem Raven. – Jesteś heksą, więc jest w tobie również natura wampira, dlatego
potrzebujesz krwi. Nie tak często jak prawdziwe wampiry i nie tak często jak
ja, ale jednak musisz ją pić, w innym przypadku będziesz osłabiony, aż w końcu
możesz nawet umrzeć. Spróbuj.
– Nie chcę – szepnął niemal
niesłyszalnie chłopak. Rosamarth wstał, obszedł stół i usiadł na poręczy jego
krzesła, chwytając podbródek chłopca. Spojrzał prosto w wystraszone oczy.
Fanuviel miał rozszerzone ze strachu źrenice i cały dygotał.
– To nic strasznego – powiedział
czerwonooki łagodnym tonem, który zaskoczył nawet jego samego. – Ta krew jest
ludzka, ale została ofiarowana przez specjalnych dawców, o których w zamian za
to dbam. To moi karmiciele. Nikomu z nich nie dzieje się krzywda. Potem
będziemy razem polować, przeważnie na zwierzęta, a czasami na niektórych ludzi,
ale na razie nie musisz się tym martwić. Pij, zobaczysz, że ci posmakuje.
Błękitnooki
nieco uspokojony wziął kieliszek do ręki i upił mały łyczek. Natychmiast
wypluł, krzywiąc się z obrzydzenia i zaczął płakać. Krew popłynęła mu po
brodzie, plamiąc błękitną koszulę.
– Musisz rozbudzić w sobie
instynkt wampira – szepnął mu do ucha Raven. – Skup się i skoncentruj na tym,
aby przeprowadzić transformację w wampira. Usuń wszystkie swoje instynkty i
natury w cień, pozostawiając tylko tą jedną.
Blondyn
odetchnął głęboko, powtarzając w myślach "Chcę być wampirem. Chcę być
wampirem! Takim jak mistrz!". Poczuł nagle lekkie mrowienie na całym ciele
i otworzył oczy. Miały one teraz barwę tylko lekko przyćmioną mgiełką
czerwieni, zęby wysunęły mu się odrobinę, a skóra stała się tylko o ton
jaśniejsza, ale Rosamarth i tak był zadowolony. Nie spodziewał się, że chłopak
przy pierwszej próbie da radę dokonać początkowej transformacji ciała.
Zazwyczaj uczniowie przez długo zatrzymują się na etapie mentalności, która
zmienia się pierwsza.
– Dobrze – wyszeptał. – A teraz
pij.
Fanuviel
pociągnął łyk krwi, ale ze zdziwieniem stwierdził, że już go nie obrzydza.
Wręcz przeciwnie, była słodka, ale nie mdląca. Zapragnął jeszcze więcej. Wypił
cały kieliszek i spojrzał łakomie w stronę karafki. Nauczyciel nalał mu
dokładki, a on rzucił się na krew, rozkoszując się smakiem.
– Wystarczy. Teraz wróć do
normalnego stanu.
Chłopak
odprężył się i znowu poczuł to samo mrowienie. Po chwili był już sobą, a jego
tętno z wampirzego tempa osiągnęło normalne, anielskie**.
– Doskonale się spisałeś –
pochwalił go wbrew sobie Raven, pomimo że obiecał sobie, że będzie dla chłopaka
wredny i nieuprzejmy. Niebieskooki uśmiechnął się promiennie, choć trochę
nieśmiało, a on doszedł do wniosku, że ten jeden raz może sobie darować. Nagle
tknięty impulsem pochylił się i zlizał krew z kącika ust Fanuviela. Z
zadowoleniem usłyszał, jak serce chłopca przyspiesza i teraz wyczynia dzikie
harce.
– Możesz już iść – powiedział
Rosamarth, prostując się. – A jutro przyjdź o dwunastej. Lubię długo spać.
*
Arlealand – ogólna nazwa całego świata istniejącego równolegle do naszego
zwykłego, ludzkiego. Jest podzielony na królestwa, miasta-państwa, odległe góry
zamieszkane przez smoki oraz obszar ziemi należącej do magów i heks.
**
Czyli takie jak ludzkie. Serce wampirów bije o połowę wolniej.
Witam! Chciałabym Cię serdecznie zaprosić na mojego nowego bloga, którego dopiero zaczynam pisać, i mam nadzieję, że chociaż trochę przypadnie Ci do gustu. Jeśli nie, to trudno, ale mam nadzieję, że to się nie zdarzy. Jak nie masz ochoty to nie wchodź. Ale na prawdę zapraszam :)
OdpowiedzUsuńhttp://existence-yaoi.blogspot.com/
Hmm.. Opowiadanie podoba mi się. Tylko taka jedna, drobna uwaga zmień kolor czcionki albo tło daj inne. Strasznie mi się zlewa i nie fajnie się czyta.
OdpowiedzUsuńOczywiście to Twój blog więc rób jak chcesz ^^
To tak opowaidanie wydaje się być fajne. Z resztą to dopiero trzeci rozdział więc wszystko może ulec zmianie. Cieszę się, że piszesz fantastykę. Lubię takie opowiadanie ^^ Bohaterowie wydają się być ciekawi.
Podoba mi się postać Raven'a. jest wampirem ^^ Kocham wampiry, a do tego jest taki wredny, mroczny, nie czuły, olewający wszystko. Ah.. Jak ja kocham takie charaktery <3
No cóż zobaczymy jak się to rozkręci pozostaje mi życzyć powodzenia oraz dużo weny.
A i jakby co zapraszam do siebie ^^ http://gdy-nadejdzie-on.blogspot.com/
Bardzo fajne opowiadanie, fajnie opisujesz sytuacje i robisz to z taką lekkością... aż chce się czytać :D
OdpowiedzUsuń