poniedziałek, 24 września 2012

Rozdział 3


            Blondyn szedł korytarzem, rozglądając się na boki. Jeszcze nie bardzo wiedział, w którą stronę iść, ale błądzenie samo w sobie też było ciekawe. Zwiedził już spory kawałek domu, podziwiając antyki, dzieła sztuki i inne piękne przedmioty, które porozstawiane były na dosłownie każdym kroku, dobitnie świadcząc o zamożności i dobrym smaku gospodarza. Zauważył również, że jego mistrz ceni sobie także piękno osób, którymi się otacza. Spotkał śliczne pokojówki oraz kilku równie ładnych służących w starannie dobranych kostiumach, którzy kłaniali mu się z uprzejmymi uśmiechami. Starannie wypolerowane panele z ciemnego drewna cicho trzeszczały pod każdym jego krokiem. Z mieszaniną zazdrości, żalu i podziwu przypomniał sobie, że Raven stąpa po tej podłodze bezszelestnie.
            Kąciki jego ust uniosły się lekko na wspomnienie mistrza. Wiele by dał, by być tak wspaniałym i dumnym jak on. Rosamarth fascynował go i przyciągał w niezrozumiały sposób, pomimo że czerwonooki starał się go zniechęcić do siebie. Albo przestraszyć. Owszem, bał się go, ale tym dziwnym rodzajem strachu, który jest podszyty grubą warstwą czci i podziwu. Wiedział, że jego mistrz jest heksą z przewagą krwi wampirzej, a to oznacza, że jest istotą krwiopijczą, morderczą i niebezpieczną. Ale kto by o tym myślał spoglądając w te piękne czerwone oczy, które nie zrażały ani barwą, ani złym błyskiem?
            Z rozmyślań wyrwało go klepnięcie w ramię. Zaskoczony tym nagłym powrotem do rzeczywistości potknął się o purpurowy dywan i upadłby, gdyby kotołak w porę go nie złapał.
– Mite, co ty tu robisz? – spytał anioł.
– To ja się ciebie pytam, co ty tu robisz? – prychnął zielonooki, unosząc brwi. – Jak znam życie, zgubiłeś się i zafundowałeś sobie wycieczkę krajoznawczą po tym lokalu – dodał, mrużąc kocie ślepia ironicznie. Fanuviel zrobił wyniosłą minę, choć dosyć komicznie wyglądało to przy jego poczerwieniałych ze wstydu policzkach.
– Chodź, szukałem cię. – Kotołak złapał go za rękę i pociągnął za sobą. – Jak tam pierwsza lekcja? – spytał, uśmiechając się.
            De Luxeliliar zrobił urażoną minę i zaczął narzekać.
– Daj spokój! Mistrz obiecał przyjść o ósmej, a przyszedł przed dwunastą! – zaczął się żalić. – A potem jeszcze powiedział, że to była lekcja cierpliwości, bo jej nie mam i muszę się jej nauczyć! Co za brednie.
– On ma rację – powiedział Mite, prowadząc go przez korytarze. – Naprawdę nie jesteś cierpliwy, Fanuvielu.
            Niebieskooki spojrzał na niego z urazą, ale nie skomentował tej oczywistości.
– A poza tym nieprzyjemnym incydentem nie zdarzyło się nic miłego? – zmienił temat kot, ruszając zabawnie lewym uchem. Anioł rozpromienił się i zaczął opowiadać o zbiorach książek, które ma Raven, obrazie Lary de Arte, a zakończył na tym, że o czternastej ma zjeść obiad razem z mistrzem. Służący przystanął, a jego ogon zjeżył się jak szczotka do butelek. Było sporo po pierwszej.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej? – syknął z wyrzutem, rzucając mu wściekłe spojrzenie.
– A po co? – niebieskooki wzruszył ramionami, a Mite prychnął z irytacją.
– A to, że obiad z mistrzem to nie piknik i musisz być wystrojony jak szczur na otwarcie kanału! – rzucił kotołak i chwycił go w pół, przerzucając go sobie przez ramię. Chłopak zaczął się wyrywać, ale ten trzymał go w żelaznym uścisku, szybko biegnąc przez korytarze i komnaty. W końcu wpadł do pokoju blondyna i rzucił go na łóżko. Sam zaczął grzebać w wielkiej szafie.
– Idź się umyj, tylko porządnie i ekspresem – polecił, wydobywając z mebla eleganckie, czarne spodnie oraz błękitną, jedwabną koszulę ze znakiem lilii. Nadal nie rozumiejący nic Fanuviel poszedł do znajdującego się obok pomieszczenia i szybko się umył. Mite wrzucił mu przez drzwi ubrania, które szybko włożył. Po chwili przez szparę między framugą wpadły eleganckie, czarne buty ze smoczej skóry, zakładane wyłącznie na specjalne okazje.
            Co jest, on bankiet wystawia?, pomyślał ze zdziwieniem złotowłosy, wkładając buty. Wystrojony jak choinka wyszedł z łazienki. Na niego już czekał kotołak, trzymając między palcami ostrożnie pierścień. W drugiej ręce miał biało-błękitną szarfę z herbem lilii oraz herbem Serafinraelu, dwoma skrzyżowanymi kluczami i uskrzydlonym, srebrnym mieczem, otoczonymi płomieniami ognia.
– Nie, proszę... – jęknął blondyn na widok tych dodatków, jednak mina przyjaciela świadczyła o tym, że nie toleruje on żadnych sprzeciwów.
– Wkładaj – zażądał, wyciskając mu do rąk szarfę i pierścień. Chłopak westchnął i wcisnął obrączkę na palec oraz przerzucił sobie przez ramię szarfę, czując, że wygląda jak pajac. Zadowolony Mite poprawił na nim dodatki po czym uśmiechnął się.
– Pięknie – ocenił.
– Próbujesz mnie pocieszyć? – jęknął anioł, przeglądając się w lustrze. Minę miał nietęgą.
– Chwilowo nie mam na to czasu – powiedział kotołak, zerkając na zegarek, chociaż nie musiał, bo jako przedstawiciel swojej rasy zawsze wiedział dokładnie, która jest godzina. Chwycił przyjaciela za rękę i wypchnął z pokoju, prowadząc znowu niezliczonymi korytarzami w stronę jadalni. Mijające ich służące kłaniały się Fanuvielowi i uśmiechały się na jego widok, szepcząc między sobą.
– Co one mówią? – spytał anioł. Mite, jako kotołak, miał dużo lepszy słuch od niego.
– Mówią, że jesteś słodki – powiedział zielonooki z uśmiechem. Kamerdyner stojący pod drzwiami powiadomił Ravena, że jego gość przybył i wprowadził go do środka. Rosamarth zmierzył wchodzącego wzrokiem, uśmiechając się kpiąco. On również był wystrojony jak co najmniej na wielką ucztę.
            Trafiła ci się niezła opiekunka, pomyślał, zerkając na stojącego w korytarzu służącego. Drzwi zamknęły się, a blondyn według anielskiego zwyczaju najpierw się ukłonił, a potem usiadł naprzeciwko gospodarza.
– Widzę, że znasz już anielską etykietę – odezwał się brunet. – To dobrze, bo właśnie tym się teraz zajmiemy. Potraktuj dzisiejszy obiad jako lekcję. Jako heksa będziesz gościem na dworach różnych ras, więc musisz wiedzieć, jak masz się zachować. Poza tym opowiem ci trochę o nas.
– O nas, czyli o heksach, mistrzu? – spytał niebieskooki.
– Również – odparł Raven i sięgnął do półmiska, nakładając sobie żeberek. W normalnych warunkach na przyjęciu powinna to zrobić służba, ale nie chciał peszyć chłopaka. Luxeliliar zaczekał, aż nauczyciel zje pierwszy kęs, a dopiero potem sam zaczął kosztować wyśmienitych potraw. Czarnowłosy z lekką irytacją stwierdził, że jak dotąd nie ma za co go upomnieć. Widocznie Gabriel zapewnił już synowi wykształcenie oraz naukę etykiety, przynajmniej tej podstawowej. Prowadzili neutralną rozmowę, jedząc pierwsze danie, aż w końcu dotarli do deseru, na który składał się między innymi tort wiśniowy. Czerwonooki z radością obserwował, jak widelec ucznia mknie w kierunku kawałka ciasta i wbija się w niego. W tym momencie widelec bez ostrzeżenia zaczął parzyć. Blondyn krzyknął i rzucił go z dala od siebie, a na jego dłoni widniała czerwona pręga. Wampir z trudem tłumił chichot.
– Tego się tym nie je – wyjaśnił z szerokim, wrednym uśmiechem i uraczył go szczegółowym referatem na temat "Co i czym się je". Po wysłuchaniu go chłopak miał mętlik w głowie i poparzone ręce.
– Robisz to specjalnie, mistrzu! – powiedział, lekko wahając się, gdy po raz piętnasty kieliszek pękł mu w dłoni, ponieważ nalał do niego niewłaściwego trunku.
– Zgadłeś. – Zachichotał Raven. – Powtórzymy jeszcze tę lekcję, na razie masz spokój – westchnął.     
            Odłożył kieliszek ze swoim niedopitym winem i spojrzał na ucznia badawczo.
– Posłuchaj mnie teraz, bo drugi raz powtarzać się nie będę. Wiesz, kto to jest heksa?
– Tak. To istota, która jest połączeniem sześciu podstawowych rozumnych ras, które zamieszkują nasz świat. Są to: ludzie, wampiry, anioły, demony, elfy i kotołaki – wyrecytował Fanuviel. Rosamarth przewrócił oczami.
– Nie chodziło mi o podręcznikową formułkę – powiedział znudzonym tonem. – Heksa, to osoba, która ma swoją dumę, honor i stoi na straży całego świata. Jesteśmy połączeniem ras, więc to my mamy obowiązek ich wszystkich chronić.
– Przed czym? – zapytał de Luxeliiar.
– Przed wrogami. Przed kataklizmami. Przed sobą nawzajem – wyjaśnił wampir poważnie. – Jeśli jesteś w stanie udźwignąć ciężar tego brzemienia, to znaczy, że jesteś heksą. Wszyscy na nas polegają, więc nie możemy zawieźć.
– A czarodzieje?
– Czarodzieje również chronią ten świat i dla jego dobra niejednokrotnie poświęcali życie, ale nie dysponują oni aż tak dużą mocą jak my.
– A wujek Razjel? – spytał chłopak, szeroko otwierając oczy. – Przecież jest najpotężniejszym magiem.
– Racja. Ale nie oznacza to, że potrafi zrobić wszystko – odpowiedział Raven miękkim głosem. Blondynek umilkł i wpatrzył się w mistrza, który odgarniał jednym ruchem naczynia ze środka stołu, zostawiając na nim tylko zjedzony do połowy tort.
– Nasz świat wygląda trochę jak ten tort – wyjaśnił, widząc zdezorientowaną minę chłopca. – Powinieneś trochę znać się już na geografii, w końcu jesteś synem Regenta. Mam nadzieję, że wiadomo ci, że miliony lat temu świat był jednolity i mieszkała na nim jedna rasa, podobna trochę do heks, oraz zwierzęta i smoki. Tylko smoki przetrwały z tego czasu. Pewnego razu, dwie gwiazdy stanowiące czystą esencję mocy znanej jako magia, czyli Gwiazda Ciemna i Gwiazda Jasna, zderzyły się, mieszając wzajemnie swoje energie. Moc uderzyła w nas, zmieniając cały porządek świata, od tego czasu to wszystko wygląda tak, jak wygląda.
            Wziął długi cienki nóż wykonany ze srebra i wskazał nim wierzchnią warstwę kremu.
– To jest niebo, w którym mieszkałeś, więc nie będę zanudzać cię opowiadaniem o tym, jak ono wygląda, skoro wiesz na ten temat więcej ode mnie – powiedział, a w jego głosie słychać było lekką gorycz. To samo błysnęło w jego oczach.
– Piekło. – Tu wskazał na położony najniżej, kakaowy biszkopt. – Jest ułożone tak samo, jak niebo, tylko w drugą stronę. Na zasadzie lustrzanego odbicia. Podobnie jak w Serafinraelu, Pandemonium składa się z siedmiu piekieł, a najważniejsze, czyli Siódme, znajduje się na dole. Pójdziemy tam kiedyś.
            Błękitne oczy zaświeciły się na wiadomość o tym, że w końcu odwiedzi Piekło.
– Na środku jesteśmy my, czyli Arlealand*. Jak widzisz, to jest tylko połowa tortu, czyli połowa całego świata. Na zachodnich krańcach jest bardzo silna, naturalna bariera magiczna, która powstała po zderzeniu Gwiazd. Przez nią niektórzy magowie oraz wyszkolone heksy plus parę innych osób mogą przechodzić na drugą stronę, do świata ludzi. Dzięki temu wiemy o nich dosyć sporo. Ba, nawet prowadzimy import produktów i towarów z ich strony, zwłaszcza wybił się w tej branży Asmodeusz. Kiedyś oni też wiedzieli o naszym istnieniu, ale teraz cywilizacja poszła naprzód i nie chcą już wierzyć w wampiry ani elfy, chyba że są one w ksiązkach albo filmach.
– Dlaczego nie chcą w nas wierzyć? – spytał de Luxeliliar.
– Bo musieliby pogodzić się z tym, że nie są jedyni na tym świecie – odparł cicho Raven, patrząc się w okno, za którym wiatr potrząsał liściami drzew rosnących na terenie jego rezydencji.
– Pozostała jeszcze jedna sprawa – powiedział w końcu i zaklaskał. Weszła śliczna służąca, niosąc dwa kryształowe kieliszki i karawkę pełną czegoś czerwonego.
– Znowu wino? – jęknął niebieskooki, obserwując, jak czarnowłosy wlewa ciecz do kieliszków. Była zbyt gęsta, aby nazwać ją winem. Spojrzał na twarz mistrza i nagle zrozumiał, jaki specjał właśnie wniesiono. Zbladł i nerwowo przełknął ślinę.
– To krew? – wyszeptał chrapliwie. Rosamarth kiwnął głową i podał mu kieliszek, samemu pociągając łyk z własnego. Jasnowłosy nie dotknął naczynia, tylko rozszerzonymi oczami patrzył na jego zawartość. Jego dłonie lekko zwilgotniały i zaczęły drżeć.
– Pij – powiedział czerwonooki.
– Ale dlaczego...? – szepnął płaczliwie blondyn. Od dziecka bał się krwi. – Przecież ja nie... ja nie jestem wampirem.
– Owszem – powiedział poważnym tonem Raven. – Jesteś heksą, więc jest w tobie również natura wampira, dlatego potrzebujesz krwi. Nie tak często jak prawdziwe wampiry i nie tak często jak ja, ale jednak musisz ją pić, w innym przypadku będziesz osłabiony, aż w końcu możesz nawet umrzeć. Spróbuj.
– Nie chcę – szepnął niemal niesłyszalnie chłopak. Rosamarth wstał, obszedł stół i usiadł na poręczy jego krzesła, chwytając podbródek chłopca. Spojrzał prosto w wystraszone oczy. Fanuviel miał rozszerzone ze strachu źrenice i cały dygotał.
– To nic strasznego – powiedział czerwonooki łagodnym tonem, który zaskoczył nawet jego samego. – Ta krew jest ludzka, ale została ofiarowana przez specjalnych dawców, o których w zamian za to dbam. To moi karmiciele. Nikomu z nich nie dzieje się krzywda. Potem będziemy razem polować, przeważnie na zwierzęta, a czasami na niektórych ludzi, ale na razie nie musisz się tym martwić. Pij, zobaczysz, że ci posmakuje.
            Błękitnooki nieco uspokojony wziął kieliszek do ręki i upił mały łyczek. Natychmiast wypluł, krzywiąc się z obrzydzenia i zaczął płakać. Krew popłynęła mu po brodzie, plamiąc błękitną koszulę.
– Musisz rozbudzić w sobie instynkt wampira – szepnął mu do ucha Raven. – Skup się i skoncentruj na tym, aby przeprowadzić transformację w wampira. Usuń wszystkie swoje instynkty i natury w cień, pozostawiając tylko tą jedną.
            Blondyn odetchnął głęboko, powtarzając w myślach "Chcę być wampirem. Chcę być wampirem! Takim jak mistrz!". Poczuł nagle lekkie mrowienie na całym ciele i otworzył oczy. Miały one teraz barwę tylko lekko przyćmioną mgiełką czerwieni, zęby wysunęły mu się odrobinę, a skóra stała się tylko o ton jaśniejsza, ale Rosamarth i tak był zadowolony. Nie spodziewał się, że chłopak przy pierwszej próbie da radę dokonać początkowej transformacji ciała. Zazwyczaj uczniowie przez długo zatrzymują się na etapie mentalności, która zmienia się pierwsza.
– Dobrze – wyszeptał. – A teraz pij.
            Fanuviel pociągnął łyk krwi, ale ze zdziwieniem stwierdził, że już go nie obrzydza. Wręcz przeciwnie, była słodka, ale nie mdląca. Zapragnął jeszcze więcej. Wypił cały kieliszek i spojrzał łakomie w stronę karafki. Nauczyciel nalał mu dokładki, a on rzucił się na krew, rozkoszując się smakiem.
– Wystarczy. Teraz wróć do normalnego stanu.
            Chłopak odprężył się i znowu poczuł to samo mrowienie. Po chwili był już sobą, a jego tętno z wampirzego tempa osiągnęło normalne, anielskie**.
– Doskonale się spisałeś – pochwalił go wbrew sobie Raven, pomimo że obiecał sobie, że będzie dla chłopaka wredny i nieuprzejmy. Niebieskooki uśmiechnął się promiennie, choć trochę nieśmiało, a on doszedł do wniosku, że ten jeden raz może sobie darować. Nagle tknięty impulsem pochylił się i zlizał krew z kącika ust Fanuviela. Z zadowoleniem usłyszał, jak serce chłopca przyspiesza i teraz wyczynia dzikie harce.
– Możesz już iść – powiedział Rosamarth, prostując się. – A jutro przyjdź o dwunastej. Lubię długo spać.

* Arlealand – ogólna nazwa całego świata istniejącego równolegle do naszego zwykłego, ludzkiego. Jest podzielony na królestwa, miasta-państwa, odległe góry zamieszkane przez smoki oraz obszar ziemi należącej do magów i heks.
** Czyli takie jak ludzkie. Serce wampirów bije o połowę wolniej.

3 komentarze:

  1. Witam! Chciałabym Cię serdecznie zaprosić na mojego nowego bloga, którego dopiero zaczynam pisać, i mam nadzieję, że chociaż trochę przypadnie Ci do gustu. Jeśli nie, to trudno, ale mam nadzieję, że to się nie zdarzy. Jak nie masz ochoty to nie wchodź. Ale na prawdę zapraszam :)

    http://existence-yaoi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm.. Opowiadanie podoba mi się. Tylko taka jedna, drobna uwaga zmień kolor czcionki albo tło daj inne. Strasznie mi się zlewa i nie fajnie się czyta.
    Oczywiście to Twój blog więc rób jak chcesz ^^

    To tak opowaidanie wydaje się być fajne. Z resztą to dopiero trzeci rozdział więc wszystko może ulec zmianie. Cieszę się, że piszesz fantastykę. Lubię takie opowiadanie ^^ Bohaterowie wydają się być ciekawi.
    Podoba mi się postać Raven'a. jest wampirem ^^ Kocham wampiry, a do tego jest taki wredny, mroczny, nie czuły, olewający wszystko. Ah.. Jak ja kocham takie charaktery <3

    No cóż zobaczymy jak się to rozkręci pozostaje mi życzyć powodzenia oraz dużo weny.

    A i jakby co zapraszam do siebie ^^ http://gdy-nadejdzie-on.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajne opowiadanie, fajnie opisujesz sytuacje i robisz to z taką lekkością... aż chce się czytać :D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy